O zmianach w upodobaniach,
o polskim undergroundzie, o pracy w Metal Mindzie,
o skrytych marzeniach, szansach i złudzeniach,
o NOVAKu, TUFF ENuff, MASH i TROLLach
o A-durach i b-mollach
szczerze i na temat
jak wszystko się zmienia
…bez ciśnienia
Może na początek przedstaw się.
Rafał Taracha nazywam się.
Ostatnio nagraliście sobie singla.
Może od początku. Ostatnio stworzyłem projekt, który nazywa się TRANSISTOR. Nagraliśmy singiel – cover Luisa Armstronga „What A Wonderful World” w dosyć ostrej i nowoczesnej wersji.
Czy można go gdzieś posłuchać?
Tak. W tej chwili jest do zdjęcia ze strony www.transistor.strona.pl. Do tego covera robi się także klip, który prawdopodobnie też zamieścimy na witrynie. Na tej stronie znajduje się więcej przydatnych informacji o zespole, i choć jest w przebudowie, to wkrótce pojawią się na niej zdjęcia i takie tam, kto z kim co tam robił i po co.
Wspomniałeś o robieniu teledysku? Stać was na takie działanie?
Nie, nie stać nas. Robimy to po koleżeńsku. W Gliwicach mieści się Klub Filmowca. Kolesie robią tam zajebiste rzeczy. Jeżdżą na różne konkursy ze swoimi filmami i etiudami. Teraz pojawiła się szansa, że przy okazji ten klip będzie przede wszystkim dobrze zrobiony . Zwłaszcza że klip poprzedniego mojego zespołu był nominowany do festiwalu klipów muzycznych YACH Festival w Trójmieście w kategorii scenariusz roku. Nota bene autorem scenariusza, reżyserem, operatorem i wszystkim był Kuba Wojewódzki…
To taki znany dziennikarz muzyczny.
Tak. Taki znany świr.
A gdzie będziecie uderzać z tym klipem?
Nie powiem, że jest inaczej, bo też odgrywają tu rolę układy przyjacielskie i koleżeńskie, toteż głównie w tej kwestii będzie nas wspierała VIVA, gdyż jeśli chodzi o MTV Polska, to dostać się tam jest bardzo ciężko, i trzeba mieć bardzo duże plecy lub małą pupcię.
Rozumiem.
Albo dużo, dużo pieniędzy.
A tak z innej beczki. Czy masz formalne wykształcenie muzyczne?
Nie. Jestem samoukiem, nieudolnym samoukiem. Ignorantem… (śmiech)
No tak, historia zna takie przypadki, np. OZZY OSBOURNE i jego anty-śpiew, który podoba się ludziom. Kiedy więc zacząłeś grać?
Kiedy miałem 15 lat, zacząłem stukać w krzesła do momentu, aż mama mnie wygoniła z domu, bo podziurawiłem wszystkie meble i tapczany (śmiech). Zaczynałem swoją przygodę od grania na bębnach. Ale takie były koleje losu, że przez przypadek musiałem zostać wokalistą i tak zostało. Kiedyś w jednej z kapel nagrywaliśmy swoje pierwsze utwory i okazało się, że jak wokalista przyszedł do studia, to nie dało się tego słuchać, poza tym nie znał tekstów. A ja te teksty znałem, z racji tego, że sam je napisałem, więc koniec końców ja je zaśpiewałem, bo ktoś musiał te partie nagrać. I tak wyglądał początek. He… graliśmy wtedy klimaty… może black metalowe nawet…. (śmiech)
Opowiedz o zespołach, w których wcześniej grałeś. Czy pamiętasz jeszcze, gdzie grałeś…?
Pamiętam.
Jakie to były nazwy, jak długo trwało, na ile to było poważne, na ile Cię to zmieniało?
Taki prawdziwy początek to jest zespół M.A.S.H., z którym graliśmy jakieś dobrych 5 lat. Zostały wydane dwa materiały. Graliśmy wszędzie, gdzie się dało, czyli zaliczaliśmy wszelkie przeglądy, festiwale, Jarociny, bo dwa czy trzy razy tam byliśmy. Z pewnym konkretnym skutkiem, bo udawało nam się wygrać różne rzeczy. Podobnie obiecujące miejsca zajmowaliśmy w różnych rankingach, np. w Thrash'em All w kategorii 'czołówka polskiego metalu' wyprzedzał nas tylko VADER,… he, był kiedyś taki moment. Ogólnie pojawialiśmy się dość często na tych łamach. Publiczność bardzo dobrze przyjęła te nasze dwa materiały, bardzo dobrze wydane i równie dobrze sprzedane. Skutkiem tego mieliśmy mnóstwo ofert koncertów, a na koncertach zawsze komplet publiczności. Także było super. Potem był kolejny etap mojej działalności, czyli TUFF ENuff. Wtedy podpisaliśmy kontrakt z METAL MIND, co skutkowało graniem przed np. FEAR FACTORY, PARADISE LOST, GRIP Inc., TESTAMENT, SEPULTURA… w zasadzie przed wszystkimi tymi większymi kapelami, które przyjeżdżały do Polski. Z TUFF ENuff osobiście nagrałem jedną płytę. Zespół w sumie nagrał dwie płyty, ale ja po pierwszej stwierdziłem, że formuła muzyczna, w którą reszta składu chce się bawić, moim zdaniem, się wyczerpała i chciałem pójść trochę w inną stronę. Ale dzięki graniu w TUFF-ach odwiedziłem Niemcy, graliśmy bowiem bardzo dużo tu w kraju i za granicą. Dwukrotnie na Woodstock…
Na tym polskim Woodstock (śmiech)?
(śmiech) Oczywiście… nie w tym w Stanach… Także było wszystko OK. Zawodowa, poukładana ekipa. Potem był zespół NOVAK, kolejny stopień wtajemniczenia i tu już kontrakt z dużym koncernem, z WARNEREM. Niestety okazało się to niespecjalnie trafną decyzją, bo były wówczas propozycje z innych firm, ale my zdecydowaliśmy się na duży koncern, który okazał się w tej kwestii mało kompetentny, bo nie miał na nas pomysłu, ani co z nami zrobić, ani jak poprowadzić promocję takiej ekipy jak my. A więc ze strony firmy było zawalonych kilka spraw, co się zemściło tym, że zespół nie istniał w mediach, przez co było coraz mniej koncertów, aż w końcu umarł śmiercią naturalną. W tej chwili mam projekt – TRANSISTOR, i wszystko powinno już być OK. Drugi raz, jak to się mówi, nie wchodzi się do tej samej rzeki, a człowiek cały czas uczy się na swoich błędach. A że jakieś już doświadczenie mam, to tak postaram się pokierować sprawami TRANSISTORA, żeby nie dopuszczać do pewnych głupich sytuacji, które miały miejsce w przeszłości, że ma się nadzieję na coś fajnego, a potem się okazuje, że wszystko się rozchodzi po kościach.
A teraz macie z kimś ważny kontrakt?
Nie, nie… Plan jest taki, że robimy na razie wszystko sami, a jeżeli będzie już ustabilizowana pozycja zespołu na scenie, to wtedy ewentualnie możemy sobie rozmawiać z kimś, ale to też byłoby tylko w zakresie współpracy przy dystrybucji, sprzedaży gotowego materiału, lub innego dealu. Na pewno nie na zasadzie podpisywania kontraktu.
OK. Wszyscy ludzie klną na Dziubę [Tomasz Dziubiński – właściciel Metal Mind Production – przyp. Emanuel], a ty go znasz. Opowiedz coś o tym…
(głośny śmiech)
Jak żeście się poznali, jaki to jest człowiek tak naprawdę?
Ja zacząłem pracować u Dziubińskiego, jak był robiony Monsters of Rock. Była to z mojej strony odpowiedzialność za ochronę, za płotki takie… (śmiech) Od razu zostałem puszczony na głęboką wodę. Po pierwszym telefonie, który odebrałem, okazało się, że jestem na podsłuchu i że jestem niekompetentny. Toteż zostałem zjebany na dzień dobry… Ale generalnie sytuacja wygląda tak, że Dziuba jest szefem i tyle. Wie, czego wymaga i jeżeli ktoś wykonuje jego polecenia, to wszystko jest OK, i tyle na ten temat.
No tak, kult jednostki, pełna dyplomacja…
Nie, nie, nie o to chodzi. Wiesz, szefa się sobie nie wybiera. Zawsze, jaki by nie był, to zawsze pozostanie tym złym. Tak to jest. Miewałem gorszych szefów niż Dziuba.
Będę się upierał, że dyplomatycznie wybrnęliśmy…
Wiesz co? Ja z Dziubą współpracowałem jako jego pracownik, ale też jako muzyk mający kontrakt z METAL MINDEM. I tu są różnice, bo też i są inne relacje. Jak zespół jest dobry i przynosi profity, a o to głównie chodzi w tej działalności, to wszystko jest OK, i wtedy pan Tomek potrafi być miły, zaproponować coś, pokazać miłe gesty. W zasadzie to on złapał nas na kontrakt, bo my mieliśmy podpisywać papiery z SONY, natomiast on wziął nas w tym czasie na koncerty do Wrocławia z okazji 5-lecia METAL HAMMERA (grali m.in. GRIP Inc., PARADISE LOST – przyp. Emanuel), no i zabrał nas też na imprezę, gdzie było dużo ważnych gości, krajowych i zagranicznych, znanych osobowości ze świata muzyki itp., itd., i nagle oświadczył, że zespół TUFF ENuff podpisał kontrakt z METAL MIND, stawiając nas po prostu przed faktem dokonanym, na co my już po sześćdziesięciu czterech piwach nie protestowaliśmy (śmiech)…
Nie wiem, czy człowiek taki jak Dziubiński się liczy z prasą podziemną, ale ta, zdaje się, wydała już na niego wyrok, że zarzyna prawdziwą muzykę, jaką jest metal, że lansuje zespoły komercyjne przede wszystkim, które mają się sprzedać, a są miałkiej jakości…
Nazywasz rodzaj twórczości, jaką jest nasza działalność, miałką jakością, tak?
(gryząc się w język).. nie… ehem…. no wiesz, stary…
Wiesz co? Ja myślę, że Dziuba patrzy pod kątem biznesowym. Wiadomo, że rzeczy, które są w podziemiu, są rzeczami niszowymi, nie sprzedają się tak dobrze, jak on by tego chciał, dlatego też on w to nie wchodzi. Jego interesują rzeczy, które dają gwarancję jakiegoś konkretnego zysku. I tyle.
A czy słuchasz muzyki podziemnej?
(chwila zastanowienia) …nie. Powiem szczerze, że nie. W zasadzie nie słucham wcale polskiej muzyki, i od całego podziemia, stricte metalowego podziemia, odszedłem zupełnie. Nawet jak były zupełne początki, czyli myślę tu o czasach grania w M.A.S.H., to nie traktowałem tego jako podziemie, tylko jako swego rodzaju kanał do komunikowania się z odbiorcami, bo nie było innych możliwości. A w tej chwili są, i mogę komunikować się z większą ilością ludzi. Na początku więc wyglądało to tak, że dostawałem mnóstwo listów, często z zinów, bodaj i sto tygodniowo, i mimo że musiałem siedzieć i odpisywać na to wszystko, to było zajebiście, bo był bezpośredni odbiór wszystkiego, co stworzyłem. Ale to był zupełny początek i wiem, że na starcie takie wsparcie jest bardzo dobrą sprawą. Natomiast przy kolejnych etapach apetyt wzrasta w miarę jedzenia i chciałoby się spróbować czegoś innego, czegoś więcej. Ja jestem takim człowiekiem, który w jednym układzie, w jednym miejscu nie wysiedzi, i cały czas szukam zmian i nowych perspektyw.
Czy jesteś osobą apodyktyczną?
Tak.
Zdarza się, że wykorzystujesz ludzi?
Nie, nie. Raczej jestem wymagający, bo bardzo dużo daję z siebie. Ta moja apodyktyczność polega na tym, że od innych wymagam tyle, ile od siebie. Czasem zdarza się tak, że ktoś za mną nie nadąża i może mieć do mnie pretensje, że go zbyt mocno naciskam, ale… tak już jest. Rozumiesz, zespół jest tak słaby, jak słaby jest najsłabszy trybik. Może się kiedyś okazać, że tym najsłabszym trybikiem jestem ja i wtedy dobrze by było, bym zdał sobie z tego sprawę… Jak na razie mam sporo energii i… to inni muszą gonić.
Ile godzin ćwiczysz dziennie? I czy ćwiczysz?
Akurat w tej chwili mam taką komfortową sytuację (śmiech), że pracuję w sklepie muzycznym, w którym ruch nie jest zbyt duży. Praktycznie więc, kiedy nie ma ludzi, to cały czas siedzę z gitarą i albo coś ćwiczę, albo coś komponuję, albo coś śpiewam i szlifuję kawałki.
Jak oceniasz, ile masz już rzeczy napisanych dla TRANSISTOR?
Myślę, że spokojnie cały materiał na płytę.
A zespół ma materiał przećwiczony?
Nie. Szczerze powiedziawszy to nawet nie ma całego zespołu, bo w chwili obecnej jesteśmy na etapie poszukiwań basisty.
Aha, czyli tego dotyczy ta kartka „Poszukiwany basista”…
Tak, oferta jest wciąż aktualna.
Powiedz, jak wyobrażasz sobie waszego przyszłego basistę, to będziemy wiedzieć, jakie masz oczekiwania względem muzyków.
(śmiech) cholera…
Musi mieć na łapach dziary?
Nie, nie musi mieć dziary. Musi przyjść, odkręcić piec i pierdolnąć w bas. I tyle (śmiech). Nic specjalnego, jak widzisz. W tym graniu akurat nie ma filozofii, ani skomplikowanych rzeczy, nikt nie musi być zajebistym wirtuozem, bo ja… nie lubię wirtuozerii w muzyce. Ma być przypierdolone i tyle. Jak ma być jakiś smaczek, to ma być smaczek, a generalnie ma być do przodu.
Mocno i konkretnie.
O to chodzi. Konkretnie.
To taki death metal gracie teraz… (śmiech)
(śmiech) Nie, chodzi o normalną muzykę rockową, z odkręconymi na full gitarami i głośną perkusją.
Tak a propos, to słyszałem już, że porównują was z zespołami typu KORN, LIMP BIZKIT… do takiej bardziej nowo-schooolowej fali, wręcz nu-metalowej…
Ja bym się bardziej stawiał, jeśli już używać klasyfikacji i stawiania obok kogokolwiek, to chyba bardziej do FOO FIGHTERS, 311, bo ja wiem… Jest to raczej nowoczesne granie, w którym pobrzmiewają echa Seattle. Jak mówię, ostre gitary, zróżnicowane tempa i dużo melodii, jeśli chodzi o wokale…
A czego dzisiaj słuchałeś od rana?
Dzisiaj… LOST PROPHETS. Bardzo fajny, nowy zespół. Angole, druga ich płyta. Zajebiście mi się podoba. To jest mniej więcej taka muza, jaką gra TRANSISTOR. Jak gram, to gram rzeczy, których chciałbym słuchać, a jak trafi się jakiś zespół, który tak gra, to go lubię.
Aha. Są też tacy ludzie, którzy zaczęli grać, bo nie mogli znaleźć tego, czego chcieliby słuchać.
Ja tam Ameryki nie odkrywam. Są ludzie, którzy grają fajnie i podoba mi się to na tyle, że chciałbym też grać w takim klimacie.
Wrócę do TRANSISTOR. Jak żeście się wszyscy zebrali w tym składzie?
TRANSISTOR to w zasadzie projekt mój i Sebastiana, który grał ze mną w NOVAKu na gitarze. Grał też w PIERSIACH przez pół roku. I na początku to miało być w ten sposób, że robimy wszystko sami. Cały materiał zresztą zrobimy sami. Tak się złożyło, że do tego singla nagrałem wszystko sam, bo Sebastian najzwyczajniej nie miał czasu, ale wszystkie pozostałe rzeczy robimy wspólnie i to tylko we dwójkę.
Reszta przychodzi na gotowe…
Nie, reszty do tej pory nie było, a w tej chwili jest bębniarz – Wujo, z którym się dogrywamy, bo mentalnie jest w porządku, ale jeśli chodzi o muzykę, to jeszcze jest to kwestia czasu, bo wiadomo, są to początki. Ogrywamy z nim dopiero parę utworów. Myślę, że jak zrobimy cały materiał, to on już będzie wiedział, o co nam chodzi. W tej chwili brakuje nam jeszcze basisty, więc pracujemy bez ciśnienia. Ja już się szykuję do następnych nagrań. Planujemy koncert na zakończenie lata. To będzie prawdziwym początkiem. U nas, w Gliwicach, będzie duży plener, będą inne znane zespoły (śmiech), przyjdzie dużo ludzi, więc myślę, że będzie to dobry start. Na razie planujemy akcję singlowo-radiowo-telewizyjną z klipem.
Czy utrzymacie skład na jedną gitarę?
Nie czuję się w pełni na siłach, żeby pociągnąć naraz i granie i śpiewanie, natomiast są takie miejsca w kawałkach, w których będzie moje wsparcie na gitarze. Ja nigdy na takim poziomie nie grałem i nie śpiewałem jednocześnie, ale chcę się spróbować, a jak uznam, że nic z tego, to dobrych gitarzystów, którzy są chętni, jest paru…
A nie jest tak, że ludzie traktują granie u ciebie jako możliwość wybicia się, odskoczni do sławy?
Ależ to jest bardzo dobre myślenie.
Bardzo dobre?
Jasne, bo ja sam, wiesz, chętnie… To jest myślenie perspektywiczne. Gdybym ja dostał możliwość śpiewania w np. PITCH-SHIFTER, FILTER, czy w innym zespole, który już coś osiągnął, to bardzo chętnie. Nie widzę żadnych przeciwwskazań.
I nie ma tu żadnego poczucia złamanej lojalności?
Nie sądzę. Dla mnie przede wszystkim liczy się fajna muza. To, że z Sebastianem robimy wszystko, wynika z tego, że się zajebiście dogadujemy, a jeśli pojawi się ktoś jeszcze, z kim będzie się dobrze pracowało, to jesteśmy otwarci na to. Jeśli ktoś ma pomysły, które nam pasują, to jest OK. To jest jeszcze lepiej dla zespołu.
I nigdy nie oczekiwałeś, że zespół zaistnieje razem jako rodzina, tylko zbiór ludzi, którzy mają ten sam cel…?
Zespół nie jest jakimś małżeństwem, nie bierze się ślubów kościelnych, nie przysięga się wierności sobie do końca życia. W pewnym momencie ludzie robią coś razem, a potem ich drogi się rozchodzą i bez sensu jest ciągnąć kogoś na siłę. Wtedy mówi się sobie „do widzenia” i każdy robi to, co uważa za fajne.
A tak troszeczkę zmieniając temat. Czy lubisz METALLICĘ?
Kiedyś lubiłem. Mam sentyment, ale teraz w każdym bądź razie nie interesują mnie zbytnio poczynania tych panów.
A słyszałeś „St. Anger”?
Oczywiście, słyszałem.
A czy ta muzyka cię nie nudziła, nie męczyła cię, nie jest robiona na siłę?
Nie mam płyty. W sumie „St. Anger” przesłuchałem w całości, jakieś luźne kawałki słyszałem kiedyś w radio, coś gdzieś w samochodzie, widziałem klipy, które latały w telewizorze, i jakoś nie skusiłem się, żeby mieć tę płytę. Wolę mieć np. zdecydowanie INCUBUSA. Zobaczę wałek jeden, obejrzę klipa, i wiem, że chcę posłuchać całości, mieć płytę i już. Bo taka muza działa na mnie emocjonalnie.
Powiedz może, czego słuchałeś w wieku 15, 20 i 25 lat? Jakie kapele miały na ciebie wpływ największy?
A to proste pytanie, odpowiem od razu. TESTAMENT i U2. To były kapele, które ukształtowały mnie jako muzyka na bardzo, bardzo długo…
A byłeś może na koncercie TESTAMENTU tu w Zabrzu ładnych parę lat temu? Grali razem ze SLAYEREM.
Nie pamiętam. Ja gdzieś byłem na SLAYERZE, ale nie jestem sobie w stanie tego przypomnieć, gdzie. Wiem, że TESTAMENT widziałem w Krakowie, bo tam z nimi graliśmy. Czy byłem na koncercie? Może i byłem, ale byłem zbyt najebany i… dlatego nie pamiętam (śmiech).
Dlaczego na swoje sztandarowe kapele wybrałeś kapelę thrash metalową i w zasadzie nowo falową?
Głównie chodzi tu o wokalistów. Chuck Billy z TESTAMENTU i Bono z U2.
Czyli słuchając płyty danego zespołu największą wagę przykładasz do wokalistów?
Nie, nie… Akurat ci wymienieni wokaliści śpiewają, rzekłbym, w najszczególniejszy sposób, który mi coś odkrył. To była moja fascynacja. W pierwszym okresie, tym thrashowym, tak się składało, że nawet miałem zbliżoną barwę głosu do Chucka. Kiedy więc graliśmy z M.A.S.H.-em, to pojawiały się w naturalny sposób porównania do TESTAMENTU, czy np. SACRED REICH. Generalnie San Francisco i Bay Area. A Bono ze względu na czyste i bardzo melodyjne śpiewanie. Kiedy pojawiła się u mnie potrzeba wokalnego rozwoju, ponieważ nie chciałem tylko drzeć paszczy, to bardzo dobrym przykładem na dobre śpiewanie bez obciachu, czyli tak, jak facet powinien – stał się Bono.
Bez względu na wysokie rejestry?
Mimo wysokich rejestrów. Nie jest to, kurwa, wiesz, pianie w stylu KING DIAMOND albo QUEENSRYCHE, bo taki styl śpiewania akurat mi nie pasował.
Ok. Ja akurat kocham i te kapele. Pracujesz w salonie muzycznym znanej firmy. Ile musi teraz wyłożyć muzyk na sprzęt? Jaki byś polecił?
To jest bardzo indywidualna sprawa. Tutaj preferencje każdego muzyka odgrywają ogromną rolę. Czy ktoś lubi Gibsony, jakie chce mieć bajery, jakie brzmienia i do jakiej muzy. Bo ważne jest, co ma być grane. Tak więc, sam widzisz, temat-rzeka…
To na jakim sprzęcie gracie wy?
Epiphone plus Soundman. Czyli to jest… (liczenie)… trzy… gitara… no myślę, że to jest… tak średnio trzeba wydać pięć tysięcy. Niezależnie, czy jest się basistą, czy gitarzystą, perkusistą czy cytrzystą (śmiech), to pięć koła średnio trzeba wydać na graty, żeby można zagrać.
Na graty? Aha… Można Cię nazwać muzykiem zawodowym?
No nie… jestem amatorem. Nie żyję bowiem z muzyki. Był, i owszem, okres, he, sześcioletni, kiedy utrzymywałem się z tego, ale w tej chwili… Zawód muzyka polega na tym, że jest się raz na górze, raz na dole, a kiedy się jest na dole, to też trzeba jakoś żyć. Niestety trzeba płacić rachunki, i jeszcze coś do jedzenia i jeszcze iść na piwo, także skądś pieniążki trzeba brać. Ja generalnie zawsze traktowałem to jako hobby, a że było i tak, że była z tego kasa i nie trzeba było chodzić do normalnej roboty, było zajebiście.
Panuje takie przekonanie, że muzyk to jest takie coś, że albo się gra do kotleta, albo w szale obrzyna ucho jak kurcze Van Gogh… (śmiech) wiadomo, o co chodzi. Jedni ogrywają szlagiery na zgromadzeniach biznesmenów, a drudzy wierzą w muzykę. Do której grupy byłoby ci bliżej?
Hm. Ja unikam wszelkich skrajności. Grałem na małych imprezach, grałem i na dużych, w tym typu alternatywnego np. Przystanek Woodstock. Ale grałem też na imprezach, może nie tyle że rodzaju bankietowego, bo np. otwarcie MTV na molo to był bankiet, jeśli chodzi o klimat, ale koncert był zorganizowany zawodowo. Zresztą grali z nami MYSLOVITZ i KAYAH. Wiesz, ja szczerze mówiąc mam w dupie, gdzie gram. Jeżeli ja zagram sobie fajny koncert, jest przyjemnie, dobrze słychać wszystko, to mnie nie interesuje, gdzie gram. To jest też na tej zasadzie, że trzeba wykorzystywać każdą szansę, bo może zdarzyć się tak, że w tym małym klubie, gdzie przyjdzie 100 osób, będzie akurat ta osoba, od której będzie w przyszłości zależeć los grupy, bo np. jakiś zajebisty manager umówi się tam na piwo, czy ktoś, jak ty, z kimś na wywiad, a przypadkowo usłyszy grający zespół, z którym w życiu by się nie zetknął. Albo, wiesz. Jakiś kolo-biznesmen, który ma za dużo pieniędzy, a spodoba mu się właśnie takie granie, bo kiedyś w młodości sam grał i zapragnie wydać pieniądze, dzięki czemu zespół zdobędzie wsparcie. Nie zdarzało mi się grać typowo „do kotleta”, ale występowałem na różnych imprezach typu festyn, gdzie trafiają różni ludzie. Graliśmy w ten sposób np. z GOLCAMI, czy z NORBIM, gdzieś z okazji Święta Miasta. Na takie imprezy przychodzi cały przekrój społeczeństwa i wśród tych ludzi może się znaleźć, powiedzmy, wybitny filmowiec, który postanowi następny materiał zrobić właśnie z nami. Albo najzwyczajniej ktoś, kto w inny sposób nie trafiłby na naszą twórczość. Dlatego pokazywanie się w różnych miejscach przynosi efekty. Rosną potencjalne szanse.
Opisz w takim razie swoimi słowami, co to jest kariera?
Słowo „kariera” niestety kojarzy się ludziom raczej źle i ma negatywny wydźwięk. Ale jeśli myślelibyśmy o pozytywnym aspekcie kariery, to jest tak. Ktoś ma jakiś cel, do którego dąży, nie wyrzeka się swoich ideałów i w pewnym momencie nadchodzi czas, że to, co robi, zostaje zauważone i zaakceptowane przez rosnące grono ludzi. Przy okazji pojawia się dużo możliwości dla artysty, dzięki którym może swoją myśl i ten pomysł na siebie udoskonalić i rozwinąć. Mówię tu generalnie, a nie tylko o muzykach. Wtedy możemy powiedzieć, że ktoś zrobił karierę.
Czy po tylu latach grania, nadal bawi cię autentycznie każdy pojedynczy koncert, każde wystąpienie, każdy nowy numer? Czy może jest w tym już rutyna?
Ja się kiedyś często zastanawiałem nad tym, po chuj ja gram w ogóle. I doszedłem do wniosku, że przez cały ten czas chcę tylko zrobić jeden, tylko ten jeden zajebisty utwór. Kiedy tworzę coś nowego, wydaje mi się, że to właśnie ta kompozycja. Ale jak już go zrobię i posłucham sto pięćdziesiąt sześć razy i w końcu mi się znudzi, to biorę do ręki gitarę i zaczynam tworzyć kolejny, i znowu pojawia się myśl, że to jest właśnie ten utwór (śmiech)… Po prostu cały czas robię jeden i ten sam wałek na sto różnych wariantów, wkładam w to sto różnych emocji, sto różnych pomysłów się w nim znajduje, i myślę, że będę tak robił, aż… he! Wiesz, nigdy nie mam takiego poczucia spełnienia. Kiedy nagrywasz jakiś utwór, jest to jakby zatrzymanie pewnej chwili. Po dwóch dniach już bym coś zmienił. Dla mnie bardzo złą sprawą jest to, że w tej chwili nagrywam muzę sam w domu, i mam na to nieograniczony czas, bo gdy nagrywa się w studiu to wiadomo, że trzeba tej roboty zrobić tyle i tyle w określonym czasie, a jak minie termin, to nie ma na więcej pieniędzy, i trzeba wypierdalać (śmiech)… Tak więc trzeba się sprężyć, skończyć, żeby zamknąć kolejny rozdział w życiu. Natomiast jak się siedzi w chacie, to mogę zrobić dziesięć tysięcy miksów i masteringów i cały czas mogę to poprawiać. Ostatnio w związku z tym pracując nad czymś powiedziałem sobie, że już koniec, że już nic z tym utworem nie robię, zostaje tak, jak jest. Na dziesięć tysięcy fajnych pomysłów ma zostać ten i szlaban, a inne trafią do innych utworów.
A myślałeś o czymś takim, żeby pobawić się w robienie suity, czegoś dłuższego, co z racji swoich rozmiarów mogłoby pomieścić więcej pomysłów?
Nie, raczej nie. Bardziej czuję piosenkę. Normalną formę, w której choć są ostre gitary, szybkie tempa, to jeśli się siądzie z akustykiem i normalnie zaśpiewa, to i tak wyjdzie na wierzch po prostu piosenka, która nic nie traci ze swoich emocji. Kiedyś miałem takie zapędy, żeby spełnić się również produkcyjnie, ale teraz mi się to przejadło i chcę wrócić do prostoty.
Jednym słowem ucieczka od obrabiania tylko.
Właśnie. Mimo że lubię to, bo dużo zajmuję się studyjnymi produkcjami i to nie tylko swoimi, teraz robię płytę TEMATYKI (hip-hop), ale staram się szukać prostych rozwiązań, bo proste wychodzą najlepiej, najlepiej brzmią. Kiedy robię więc miks i mam nagranych sześć czy siedem śladów gitar, to nie staram się dokładać, tylko wyrzucać. Najpierw słucham wszystkiego, a potem zastanawiam się, co wyrzucić. Zazwyczaj jest tak, że zostają podstawowe ścieżki, które ciągną całość, a reszta jest uzupełnieniem, które jeśli się nawet wywali, to specjalnie nie będzie straty. Nie chodzi mi tu o minimalizm tylko o prostotę, o klarowność i przejrzystość.
OK. A kim chciałbyś być, gdybyś nie był muzykiem?
To chciałbym być, dupą, zajebistą blondynką (śmiech). Przynajmniej, dupą, na jedną noc.
Rozumiem, że było to pytanie z rzędu często ci zadawanych i banalnych.
Nie (śmiech). Ja naprawdę chciałbym być blondynką na jedną noc…
Chciałbyś zobaczyć jak to jest być babą?
Tak, ale zajebistą babą!
No tak, to musi być pełnia szczęścia dla niej…
Aha.
Na zakończenie tradycyjne pytanie, czy chciałbyś coś przekazać, kogoś pozdrowić, coś zarekomendować…
Pokój wszystkim ludziom dobrej woli, a głupota niech się pierdoli… (śmiechy)
Skrzynka kontaktowa:
Tel.(032) 271 22 65
henio@rockmetal.pl
menadżer zdzierca maczo_men@interia.pl
0607 316 552
qpa menadżment transistor@transistor.pl
0500 677 649
http://www.transistor.pl