CHOICE „Boiling Blood”

CHOICE „Boiling Blood” - okładka


Choice spodobało mi się od pierwszego przesłuchania. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta: każdy, komu bliski jest melodyjny, fajny, trochę w starych klimatach thrash z pewnością od razu polubi chłopaków i ich muzę.
Powstali w 1999 roku, aby trzy lata później w składzie: Klóha (bas, wokal), Grzegorz Herman (gitarka), Krzysztof Kubacki (takowoż gitarka) oraz Andrzej Kupczyk (perkusja + nazwisko he he) zawojować underground dźwiękami, przy których raduje się dusza.

W bio kapelki można przeczytać znamienne słowa: „Kpiąc z jarmarcznej estetyki heavy metalu, Choice proponuje autorską wizję tego gatunku, pozbawioną rycerskości i pompy, szczerą i bezkompromisową.” Święte słowa, jako że panowie w zasadzie sami napisali sobie recenzję. Trudno nie zgodzić się z takim określeniem muzyki Choice. Jest to bowiem generalnie heavy/thrash w starym stylu, pełen prostych acz chwytliwych riffów, jazda do przodu po prostu. Gdyby chcieć szukać nawiązań, to mógłbym wymienić mój ukochany Overkill, który przewija się w kilku numerach (najsilniej w The Angerfeeder), trochę Annihilator (Lost, Human), ale najmocniej czuć ewidentny wpływ Metalliki z okolic Master Of Puppets – w zasadzie większość kawałków ze wskazaniem na Slide i tytułowy. W Boiling Blood mamy do czynienia z kapitalnym zaśpiewem, który pewnie doskonale sprawdza się na koncertach, bo absolutnie nadaje się do śpiewania przez publikę. W Angels Of The End udziela się wokalnie niejaka Teresa Spitulska, której na szczęście udało się uniknąć maniery nudzących i jęczących panien rodem z pseudo blackowych załóg. Jej głos pasuje doskonale do muzyki i aż szkoda, że panowie nie pozwolili jej jeszcze gdzieś zanucić (no, prócz kolejnego kawałka, ale to naprawdę tylko nucenie). Trapped to z kolei jakieś echo Megedethowego Holy Wars, a może ja po prostu za dużo tego słucham…

Płytkę nagrano w chodzieskim domu kultury oraz w czymś zwanym Migdał Mobile Record Home Studio… Hmmm…. nieważne, istotne że wsio brzmi jak należy, a przyczepiłbym się tylko do zbyt płaskich momentami gitar, które powinny brzmieć bardziej soczyście. Ale to jedynie taka mała uwaga. Migdał migdali się zresztą odrobinkę w ukrytym, dziewiątym numerze wespół z Hermanem Grzegorzem…

Jako podsumowanie, nie pozostaje mi nic innego, jak mieć nadzieję, że panowie z Choice nie zejdą z obranej drogi. Osobiście chciałbym usłyszeć na ich kolejnej produkcji nieco więcej kombinacji, większego urozmaicenia. Ale i tak jest fajnie – oby im się wiodło!!!

Powrót do góry