W przypadku amerykańskiego Doubledrive zasadniczą rolę odgrywają nazwiska producentów tegoż albumu. Michael Barbiero był współtwórcą sukcesu pierwszej płyty Guns N'Roses, Appetite For Destruction. Lecz nie należy się spodziewać podobnej stylistyki. O wiele więcej do powiedzenia miał tu chyba jednak John P. Kurzweg, który w przeszłości odpowiedzialny był m.in. za albumy Creed. I to słychać.
Duch Creed generalnie unosi się nad Blue In The Face. W utworach Freightrain, Evenout czy Imprint jest szczególnie wyczuwalny. Podobna melodyka, podobna struktura kompozycji, wreszcie do złudzenia podobny głos – zarzuty o kopiowanie jak najbardziej na miejscu. Chociaż ja im więcej słucham tej płyty, tym bardziej przekonuję się, że chłopaki z Doubledrive jednak nie aż tak bezkrytycznie podchodzą do muzyki swoich mistrzów i nasycają ją również innymi pierwiastkami. W kilku numerach przebijają echa amerykańskich mistrzów. W Hollowbody słychać Springsteena, a w I Don't Care nawet Dona Henleya. Wszystko rzecz jasna w bardzo nowoczesnym sosie.
Właśnie, nowoczesny… Nie chciałbym lekką ręką wrzucać płyty Doubledrive do bardzo pojemnego worka z napisem nu metal, ale momentami sami się o to proszą. Typowe dla tego gatunku klimaty „zaśmiecają” cały album, niestety. Fakt, że nie jest to granie typu Korn czy Limp Bizkit, lecz raczej spod znaku łagodniejszych odmian tej muzyki – Nickleback na przykład. Wrażenie jednak pozostaje. Co by nie mówić o ewentualnych nu metalowych naleciałościach i skojarzeniach, to muzyka Doubledrive jest przede wszystkim do bólu rockowa, przesiąknięta tradycją (niech to bodaj będzie i tradycja lat 90., ale zawsze jakaś). Jest to wciągająca muzyka po prostu. I za to wysoka nota.
ocena: 4/5