Umówmy się: ile znasz bandów pochodzących z Izraela? Żadnego? No co ty? A powinieneś znać przynajmniej Eternal Gray. To młoda grupa, a Kindless jest ich pierwszym albumem, ale to, co wyprawiają na tej płycie sprawia, że wietrzę w tym jakieś oszustwo – tacy młodzi kolesie, debiutują, a wyskakują z taką płytą? Niemożliwe.
A jednak możliwe. Gdyby na odczepnego chcieć jednym słowem zdefiniować ich styl, to proste rzucenie hasła death metal z pewnością by nie wystarczyło. Owszem, podstawa ich poszukiwań jest jak najbardziej deathowa, nie da się temu zaprzeczyć. Brzmienie uzyskane w sławnym Abyss jest klasycznie deathowe – tak, faktycznie. Wokale rzadko wyłamują się poza schemat growlująco-wrzeszczany – no cóż, rzeczywiście. Ale muzyka, która powstała w efekcie mozolnych poszukiwań Izraelczyków prostym death metalem już nie jest. W gruncie rzeczy bowiem są to kompozycje dość skomplikowane. Każdy kawałek zawiera w sobie mnóstwo przeróżnych patentów – zwolnień, przejść, zagrywek – które wyłamują się ze stylistycznego schematu. Oczywiście dominuje tu przede wszystkim agresja i szaleńcza jazda gitar i sekcji. Nie zabrakło jednak miejsca na doomowe zwolnienia, a nawet akustyczne wyciszenia. Pojawiają się elementy folkloru żydowskiego i – dosłownie – riffy na nim oparte.
W związku z tym trudno postrzegać Eternal Gray jedynie przez pryzmat stylu, w obrębie którego się poruszają (zresztą nie do końca, bo równie ważny na albumie jest thrash), byłby to bowiem wizerunek mocno niepełny. Jest to z pewnością muzyka pomysłowa, nietuzinkowa, faktycznie posiadająca oznaki oryginalności, zdecydowanie wciągająca. A o tym, że band gra muzykę wartą uwagi niech świadczy fakt, iż gościnnie na albumie udzielają się Peter Tagtgren i Schmier (no ciekawe, z jakich kapel…), co już powinno wystarczyć za rekomendację.
ocena: 5/5