Ten album, to niespełna godzina metalowej muzyki. Zauważcie, że nie używam żadnego gatunku ekstremalnej sztuki, aby wam przybliżyć twórczość tej kapeli. Sprostuję troszeczkę, nie używam jednego, konkretnego kierunku muzycznej ekstremy. Tak najprościej byłoby można powiedzieć, iż FOG gra taki sobie black – death metal, ale w ten sposób raczej bym ich skrzywdził. Owszem, jest w tym też i prawda, lecz przy takim nagromadzeniu i bliskości innych nurtów sztuki przecież przez nas tak ukochanej, to zaledwie mały kroczek do poznania prawdy. 9 songów na tym krążku, to według mnie 9 muzycznych litanii. Przez cały czas trwania albumu, słuchaczowi towarzyszy niezmierzona głębia mroku, te dźwięki, to bezkresna otchłań abyss. Z głośników sączy się jad grzechu i okrucieństwa.
Rytualne śpiewy i czarci krzyk. Każdy instrument ma tu swoje wyznaczone miejsce w czasie i przestrzeni. Nikt nie przekracza wyznaczonych sobie granic, nikt z nikim się nie ściga. Klimat czarnej sztuki black metalowej przeplata się z death metalowym ciężarem, oraz niemal gotycką mszą. Ten sam klimat, jaki tu odnajdziecie, mógłbym wam przybliżyć poprzez podanie dwóch nazw zespołów a oto one: DIMMU BORGIR i CRADLE OF FILTH – ale tylko i wyłącznie w kontekście black metalu. FOG nie próbuje według mnie nagminnie kopiować wyżej wymienionych hord, lecz sama sztuka uprawiana przez zespół oraz klawisze tu użyte, zbliżają go nieco do tych potentatów. I choć album brzmi praktycznie black metalowo, to w żaden sposób kapel nie wyzbędzie się swoich death metalowych korzeni. Muza śmierci szczególnie odciska swe piętno w warstwie gitar. Praktycznie całe ich struktury, niemal każdy riff jest przesiąknięty tym gatunkiem, nawet, kiedy kapela gra dość wolno. Na płycie, non stop panuje zmiana nastrojów. Raz szybko i z mocnym uderzeniem, aby za kilka chwili przejść w bardziej nostalgiczne, nazwijmy to klimatyczne rejony.
Patosu muzyce FOG dodaje głos wokalisty, który w wolniejszych partiach utworów przypomina mi mnisie, kościelne śpiewy. Bardzo ciekawie to wypada w konfrontacji z bardziej impulsywnymi fragmentami ich sztuki. Do tego jeszcze klawiatura. Ten instrument ani nie stanowi o myśli przewodniej utworu, ani też nie pozostaje w tyle, Jest dobrze wywarzony, i faktycznie można powiedzieć, iż jest to kolejny instrument, ani podkład, do którego dopiero dogrywa się resztę. Powietrze przeszywają ostre partie solowe, o lekkim heavy metalowym zabarwieniu. Niekiedy przypominają mi one karkołomne zjazdy Trey'a z MORBID ANGEL, co również może świadczyć o death metalowych tradycjach zespołu. Idealnym reprezentantem twórczości FOG według mnie jest utwór zatytułowany „Jnfrablack/Mourning Light”. W nim właśnie odnajdziecie wszystko to co w twórczości kapeli najistotniejsze. Klimat i siła. Są też intra, introdukcje i innego typu wstawki, a przede wszystkim jest mnóstwo dobrych pomysłów, których chłopcy nie omieszkali wykorzystać tworząc ten album.
W kwestii wokalnej, też odnajdziecie kilka ciekawych patentów. Część na pewno już wcześniej gdzieś słyszana i skądś znana, ale wykonana z pewną dozą świeżości. Tak jakby ktoś odkurzył stare księgi. Szczególnie ciekawie prezentują się nakładające się na siebie śpiewy, z growllem oraz black metalowym wymiotem. Niekiedy nawet się nie spodziewacie, kiedy uderzy w was 10 kilowa piłka lekarska – średnia przyjemność, ale dla słuchacza chwila ekstazy. No i to by było niemal wszystko. Po resztę wrażeń udajcie się sami w podróż po krainie snów Jezabel. Bardzo dobry materiał, który z czystym sumieniem wam polecam.
C/o Bruce Greis
3125 Port Way
Annapolis MD. 21403
USA