No to po kolei.
Kto zacz: warszawska kapela, która na scenie funkcjonuje już sto lat, lecz póki co nie doczekała się dużej, porządnej płyty (oprócz perkusisty, który swego czasu zasilił szeregi Hate). Czy zasłużyła? Owszem.
Muzyka: generalnie mamy do czynienia z death metalem. Wskazują na to wszystkie znaki na niebie i ziemi – growlujący wokal (przypomina Bentona albo Cavalerę z baaaaaaaardzo dawnych czasów…), szybkie, konkretne riffy (Death, Napalm Death troszkę, chwilami nawet stary Samael), dudniąca sekcja.
Jakość muzyki: w porządku, chociaż jak dla mnie zbyt mało jest to czytelna propozycja. W takim sensie, że parę kawałków jest chyba jednak zbyt monotonnych. Ale to tylko moja opinia. W większości numerów dość sporo się dzieje. Panowie postarali się, aby zmianom temp towarzyszyły fajne przejścia, a i w ramach jednego tempa mamy a to solówkę, a to jakiś ciekawy zaśpiew (?).
Brzmienie: ech, tu już jest zdecydowanie gorzej. Jakość nagrania tłumi tę muzykę i chociaż czuć, że ma ona siłę, to owa siła nie została tu wyeksponowana. Jest zbyt płasko, blado. Dobra produkcja jest tym, co zdecydowanie by się przydało materiałowi.
Chwytliwość: tak! Przypuszczam, że na koncertach jest jeden wielki wypierd!
Szanse: duże, pod warunkiem, że popracują nad brzmieniem i jeszcze większym urozmaiceniem kompozycji. Według mnie mają zadatki, żeby grać taki bardziej techniczny death metal, połamany, nieoczywisty, trudniejszy po prostu. Ale jaką droga pójdą (lub poszli), to już ich sprawa.