Od kiedy Rob Halford rozstał się z Judas Priest zarówno on, jak i byli koledzy z kapeli próbują stworzyć coś, co w oczach słuchaczy przyćmiłoby dokonania macierzystego zespołu, który od dawna jest już metalową legendą.
Halfordowi nie wyszło za bardzo z Fight, którego dokonania były jedynie mdłym echem Judasów. Natomiast właściwe Judas Priest zdołało jedynie wydać czas jakiś temu świetną – moim skromnym zdaniem – płytkę Demolition, która pokazywała zupełnie inne, mocniejsze oblicze zespołu, i także zrobiło się o nich cicho. Pierwsze gardło heavy metalu natomiast zajął się nagrywaniem płyt sygnowanych własnym nazwiskiem. Dobrał sobie kompanię młodych instrumentalistów (nie wnikajmy, w jakim barze ich poznał…) i co jakiś czas wypuszcza na rynek kolejne albumy. Crucible ukazał się w 2002 roku i pokazuje zespół w niestety słabszej formie niż w czasach rewelacyjnego Resurrection.
Muzyka to dość klasyczny heavy metal z oczywistymi nawiązaniami do dorobku Judas Priest. Ale nie mogło być przecież inaczej. Charakterystyczny wokal stanowi ogniwo spajające wszystkie numery. Słychać tu zarówno elementy thrashu (Park Manor, Hearts Of Darkness czy Golgotha), ale też odrobinę power metalu (Betrayal). Halford drze się w niemal każdym utworze, po raz wtóry osiągając wokalne wyżyny, chociaż zdarzają się kompozycje, w których śpiewa niższym głosem (Sun, który kojarzy się z Armored Saint).
W zasadzie można podsumować, że Crucible to taki przegląd klasycznych brzmień nieśmiało przeplatany z tym, co obecnie dzieje się na scenie metalowej, z zaznaczeniem, że chodzi o dźwięki z najwyższej półki. Nie uświadczy tu black metalu, ani innych tego typu historii. Crucible przynosi solidną dawkę rasowego grania, chociaż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że płycie jednak trochę brakuje jaj….
ocena: 3/5