Tak się składa, że otrzymuję do recenzji drugi niemal pod rząd materiał, który mnie przerasta chyba. Który jest dziwny… Tyle, że o ile Atrophia Red Sun gra muzykę dziwną technicznie, o tyle Imaginoid jest dziwny w swej zdałoby się prostocie. Na doręczonym mi materiale zamieszczono prawie cały dorobek kapeli w dość wygodnej formie, gdyż zgrane na jednej płycie zostały dwa materiały demo. Chyba tak z sympatii dla mnie, żebym nie musiał latać po redakcjach starych zinów i szukać wczesnego demo „Complaint”. Przydatne jest to tym bardziej, że tym przyjemniej jest odkryć, iż pomimo zmian na stanowisku pałkera, zmiany brzmienia (zrezygnowanie z klawiszy), to jest to nadal jeden i ten sam zespół. Zespół bezkompromisowy. Czy wielki? Ja może powiem tak. Jest to zespół dla wrażliwych na sztukę, bo sztuką to z daleka zionie od tej płyty. Indianie ponoć uważają ludzi dotkniętych obłędem za naznaczonych przez Boga do jego boskich planów. A więc pokłońcie się profani. Bo Imaginoid jest jak owi indiańscy święci. A pan niech zabierze już tę igłę, Doktorze!
Kojarzycie Closterkeller? A pamiętacie może, jak czasami Anja Orthodox łapała za gitarę i grała punkowo nawiedzone solo w Jihad na koncertach? No właśnie, zupełnie nie wiem, czemu akurat z tym mi się kojarzy muzyka Imaginoid, ale posłuchajcie sobie np. numeru Curiosity, a być może pojmiecie to ulotne skojarzenie, że to wszystko wychodzi tak, jakby goście z duszami punkowców uparli się by grać metal. Robią to dobrze, ale… Nie usłyszycie tu solówek w stylu Hammeta czy Friedmana, o nie…! To co słychać przede wszystkim w tego rodzaju partiach to furia Sonic Youth w stylu „odejdź ode mnie”, jak zwykliśmy gadać w czasach, kiedy wyraz partytura kojarzyła nam się z załogancko spijanym winem marki „Tur”, a na gitarze powyżej ósmego progu to nikt nawet nie próbował wyciskać chwytów barre. Przepraszam na chwilę. Doktorze, ktoś urwał klamkę w tych drzwiach…
Co w tych numerach słychać przede wszystkim? Wściekłość. To jakby punkowa wściekłość, choć przecież słucham stuffu stworzonego przez metali-z-dziada-pradziada. Wiem, bo mam przyjemność co jakiś czas zamienić z nimi słowo. Co słychać jeszcze? Nieźle zgrana sekcja, parę patentów perkusisty najwyższej światowej marki, motoryczne i psychodeliczne gitary, i naprawdę wściekły wokal. Naprawdę Polacy to nagrali? Bo i numer po hiszpańsku się tu skądś wziął i wcisnął. Całość brzmi tak, jakby to miało być ostatnie wykonanie muzyków w ich życiu i dali z siebie dużo ponad 100 % tego, co mogli. Rżnie to wszystko po żyłach i miele w głowie. Konkretne, ostre i dosyć ciężkie granie. Pierwsze skojarzenia wiodą do bolesnej opuchlizny Paradise Lost, Samaela tudzież Moonspella i jakichś kapel punkowogotyckich. Zresztą przypomnijcie sobie sami, czy słyszeliście kiedyś, żeby na jakiejś metalowej płycie ktoś krzyczał na was okrutnie przez sześć numerów, a potem zrobił outro a capella do słów wieszcza jampapampa japapapampa? Jest to jakby muzyczna oprawa do malowideł Boscha… A po co mi przyklejacie te elektrodydydy JAUŁ!!!…
OK. mogę kontynuować. Skoro już jestem przy słowach, to muszę przyznać, że są dziwne. Cholera, naprawdę dziwne. Nie napisał tego żaden z piętnastoletnich wielbicieli rogatego, o na pewno nie! Pierwszy z brzegu. Bądź jak lew, bądź jak orzeł, bądź jak królik – czy ja nie znam tego z Nowego Testamentu? To Nobodaddy nawiązuje do Williama Blake'a. Słabo? To posłuchajcie sobie polskojęzycznej Elegii. To jakby wzięte żywcem z pamiętnika Van Gogha! Ta płyta to Obłęd! Ta płyta to Sztuka! Panie Doktorze, a po co mi ten kaftan?
Lista utworów
Jak Lew
Despertamiento
Curiosity
Wspólne Oko
Savage Divinity
To Nobodaddy
+
Cold Embrace
Elegia
An Imaginoid Eye