Motorbreath należy do tuzów mazowieckiej sceny rockowej, dlatego z pewnym biciem serca wkładałem ich Voice from Nowhere do odtwarzacza. Wiadomo, w niektórych kręgach traktowani są jak zespół kultowy, do czego przyczynia się niewątpliwie specyficzny image muzyków polegający na… byciu sobą i naturalności. Dlatego z przyjemnością przywitałem pierwsze dźwięki tytułowego na płycie utworu.
Voice from Nowhere – głos z nikąd sprowadza mnie na ziemię, mnie niesionego przez chwilę nostalgią do pierwszych czasów słuchania Motorbreath. Kurde, myślę sobie przez chwilę, jak Strutemu głos zmężniał. Śpiewa pewniej, mniej zawodzi niż niegdyś. Jest dobrze. Choć muzycy zdecydowanie się deklarują jako zespół thrash’n’heavy, to powiem wam, że bardzo ten numer mi zalatuje… dokonaniam Alice In Chains, zwłaszcza z trzeciej płyty. Nie chcę wyjść na jakiegoś grunge-huntera, ale moim zdaniem to słychać. Bardzo fajnie ścinane wiosełka, choć w stosumku do Alicji mniej zakręcane, i bardziej śpiewany niż u Staleya (słynny głos a’la „kozioł”) wokal sprawia, że jako stary grunger słucha mi się tego bardzo przyjemnie. Zwłaszcza bardzo podobają mi się patenty, gdzie pojawiają się podwójne wokale w zdaje się kwintce (jak w grunge’u). Zapytany przeze mnie Struty, wokalista Motorbreath twierdził, że nie przepada za grungem rzekomo, ale chyba mnie troszeczkę oszukał. Co do gitar, to są one takie czarnometallikowe, a trochę glamowe, a raczej skidrowowate. Co tu dużo gadać, Motorbreath swego czasu słynął także i z takiego repertuaru.
Kolejny na płytce numer Calling Your Imagination rozpoczyna parę klawiszowych wypuszczonych plam, podczas których to jakaś pani z centrali telefonicznej (ech… marzenie jakby pani w PKP miała choć z jedna taki głosik i cierpliwość do tłumaczeń) zachwala nam uroki korzystania z własnej wyobraźni. Kiedy zaczynasz sobie już myśleć nie za przychylnie o tym pomyśle, na szczęście konkretnie wchodzące wiosełko wyprowadzi cię z lekkiego osłupienia. Od razu powiem, że numer jest tak zajebisty, że to poezja. No, ale do rzeczy. Prowadzące wiosło cholernie kojarzy mi się z Megadeth, to znaczy podejrzewam, że Dave Mustaine nie odmówiłby zagrania gościnnie w takim numerze. Kroczące, dynamiczne i dosyć ciachające wiosełko nakręca bardzo fajną spiralkę w głowie. Mój kumpel o takich numerach mówi, że są z bacikiem. Może wam to coś wytłumaczy. Natomiast jak dla mnie prawdziwą jazdę muzycy przygotowali podczas sola i na całej kodzie oraz na, jak to się drzewiej mówiło, da capo al fine. Niezłe, niezłe.
Circle of Time oczywiście należy słuchać podczas słonecznego dnia najlepiej na plaży… żartuję. Subtelny muskany, taki od niechcenia basik, ech… jak ja lubię takie basiki… Szkoda, że muzycy nie chcą się dać namówić na nagranie kiedyś takiej instrumentalnej dłuższej schizki. I oczywiście żeby nie przedłużać, wszak legenda obowiązuje, zaczynają się czołgowate riffy. Co ciekawe, to albo mam źle wydrukowaną wkładkę, albo polskojęzyczny tekst nosi angielski tytuł. Może to jakiś dowcip, żeby recenzent, który dojdzie aż dotąd, mógł pochwalić się, że nie śpi. Więc NIE ŚPIĘ. Oczywiście numer nie jest tylko monumentalny, rozkręca się, a dwie stopy aż furkoczą. Przez chwilę kiedy słuchałem takiego dosyć bujanego rytmu, pomyślałem, że jednak coś z nu-metalu do muzyki Motorbreath przeniknęło. Jednym słowem posłuchajcie, o czym jest tekst. Słyszałem, że Struty przewiduje jakieś nagrody dla dobrych deszyfrantów. OK., ja nic nie widziałem i nic nie słyszałem.
Natomiast Sny, mimo że są moim ulubionym chyba numerem, skojarzyły mi się z twórczością takich popmetalowych gwiazd polskiej sceny muzycznej, jak… ja wiem… Mafia jakaś, albo Golden Life. No, no, zdaje się, że muzycy nie wyzbyli się do końca swych ckliwych korzeni z okresu pierwszego dema. Pierwsza część numeru, tu może zaskoczę muzyków, kojarzy mi się z takim obecnie death metalowym niemal, a kiedyś wielkim księciem thrashowej sceny (królowa jest tylko jedna Metallica) – zespołem z Kalifornii – Testamentem. Natomiast mniej więcej od połowy usłyszycie coś z balladowych klimatów Master of Puppets. Zresztą następny numer brzmi jak daleki krewny numerów z owej płyty. Zwłaszcza skojarzenia mkną do „For Whom The Bell Tolls”. Podejrzewam, że muzycy,psst… poważni panowie dobiegający trzydziestki, nadal na drzwiach mają plakaty z Metalliką. Co daje się odczuć nawet w solówkach utrzymanych w klimacie solówek Hammeta. Oczywiście jedna ważna sprawa. To co słyszę, nie jest po prostu kopią Metalliki, bo tak naprawdę to ja nie wiem, do czego to jest podobne. Po prostu pewne elementy aranżowane są tak, że reminiscencje muszą się pojawiać. Bo na przykład taki numer Lustro to mi się kojarzy z taki headbangerskim nurtem, wiecie Bang Tango, Cinderella itp. Rock’N’Roll jednym słowem. I pod to otrzymujemy w prezencie kolejne hameciarskie solo budowane najpierw na poszczególnych dźwiękach akordu, a następnie z tzw. wypiardem, czyli podciągnięciem i szybkim pasażem schodzącym. Zresztą polecam numer wszystkim wracającym do domu po całonocnej… hę, jakby to ująć, dzieci już łóżkach?
Just Do It ponownie równie dobrze mógłby wyjść spod palców Jerrego Cantrella. Nie znam tematu, ale właśnie mnie oświeciło, że być może ten sam pan od komercyjnego sukcesu Metalliki, zaraz po czarnym albumie przyjechał do Seattle pomiksować Alisów. Co, jak dla mnie, wieje wiochą, to taki niby demoniczny śmiech pod koniec. Natomiast do ciekawego wniosku możecie dojść ustawiając wasz odtwarzacz na ciągłe granie. Już ustawiliście? To ustawcie sobie koniec ostatniego numeru i czekajcie aż zacznie płyta grać od początku. Co słyszycie? Oprócz różnicy w brzmieniu (materiał zawiera nagrania z dwóch sesji nagraniowych), niemal nic się nie zmienia. Prowadzący patent jest grany w podobnych pozycjach w obu tych numerach. Nic to, lubię kolesi z Motorbreath i im to wybaczam. Zwróćcie uwagę, że prawie nic nie mówię o tekstach. Powiem wam tak. Niby są banalne, ale… nie są. Oprócz tego, że napisane są z jajem i choć nie uznałbym ich za manifesty, to podoba mi się to, że nie są głupie i naiwne, nie ma tam górnolotnych słów w stylu „Szatan, Szatan, Lucyfer”, nie przeszkadzają słuchać muzy, a swój ładuneczek podtekstów niosą. Są niby takie proste, o życiu, ale przestrzegam was przed jakimkolwiek lekceważeniem ich. Nie jest łatwo pisać takie nie męczące ucha liryki.
Na koniec powiem, że choć wszystko co tu napisałem może zostać w śledztwie wykorzystane przeciwko mnie, nie rozstaję się od paru dni z tą płytą. Na koniec tylko jeszcze jeden kwas. Niestety słychać, że są to dwie różne sesje. Momentami jest nawet wrażenie, że grają tu nawet dwa różne zespoły Motorbreath. Troszkę to mnie denerwuje, ale traktuję te nagrania jak wydarte z piersi wiatru i ocalone od zapomnienia. Przeszkadza na pewno też i to, że płyta kończy się za szybko. Pozostaje trzymać jednak kciuki za chłopaków i życzyć im dużej płyty. Duża płyta to większa spójność materiału, a to jest, moim zdaniem, czynnikiem troszeczkę obniżającym całościową notę tego wydawnictwa.
PS. Materiał ten został wydany przez Apocalypse Production jako split wraz ze „Screaming for Metal” Dragon’s Eye.
Lista utworów
Voice from Nowhere
Calling Your Imagination
Circle of Time
Sny
Devil
Lustro
Just Do It