Przyznam się szczerze, że nie słyszałem żadnej innej płyty tej kapeli. Ale jeśli na wcześniejszych swoich wydawnictwach grają równie dobrze, co na The Great Fall, to ja jestem jak najbardziej za.
Album Narni to dzieło z nurtu pompatycznego rocka/metalu. Ale umówmy się: ani tu owej pompy za dużo, ani specjalnie nie razi. Muzycznie The Great Fall bardzo blisko do dokonań Dream Theater – zarówno od strony kompozycji, jak i wokalu. Odzywa się jeszcze Stratovarius i momentami jakby mocniejsze wcielenie Areny. Gitarki do przodu, jest melodyjnie, przeważnie szybko. Ale panowie nie tylko popisują się wyśmienitą techniką, lecz także ujawniają swoje kompozytorskie talenty, pozwalając bądź to na chwilę oddechu – jak w delikatnym Desert Land – bądź też ubarwiają utwory orientalnymi smaczkami, czego przykładem Ground Zero, jeden z lepszych utworów na płycie. Absolutnym opus magnum jest tu jednak zamykające album dzieło The Great Fall Of Men – pełna rozmachu epicka opowieść inkrustowana orkiestrowymi wstawkami, ujawniająca całe bogactwo nastrojów, świetnie ułożona suita.
Lubię takie płyty, bo mimo ewidentnych skojarzeń z mistrzami gatunku, czyli Dream Theater, The Great Fall sam w sobie prezentuje wysoką jakość i na pewno nie jest świadectwem pójścia na łatwiznę i zrzynania patentów z innych. Przeciwnie, Narnia po swojemu wykorzystuje dorobek poprzedników i robi to – co najważniejsze – przekonująco.
ocena: 4/5