Ja pieprzę! Czego tu nie ma!?
„Oryginalność poprzez różnorodność” – takie hasło przyświeca muzyce, a właściwie ideologii One Step Beyond. Wypada się zatem zastanowić, czy zarówno pierwszy, jak i drugi element owego credo został spełniony. Zacznijmy od różnorodności.
Cóż, tego nie można kapeli odmówić. Gdyby tak pokusić się o przegląd Life Imitates Art utwór po utworze, okazałoby się, że praktycznie każdy kawałek reprezentuje jakiś inny styl muzyczny, a przynajmniej w jakiś sposób odróżnia się od pozostałych. Można jednak określić pewne cechy wspólne kompozycji. I tak, dla przykładu, mamy kilku przedstawicieli szeroko pojętego thrash/deathu, ale z wieloma wpływami. Cropsy (thrash plus grind plus crossover w stylu DRI), Rockstar (najbardziej cieszący mordę prawie „czysty” thrash trochę jak Testament), Disillusioned Friend (naleciałości hard core'a plus jakieś echa nu-metalu), Psycho Sexual (chyba najbardziej skrajny numer na płycie, połączenie thrashu z deathem i grindem, mocne jak denaturat), The Beyond (thrash w stylu Pantery, połamane), The Game (bardzo pojechany utwór łączący black z grindem, jakiś niepokojący mocno) i wreszcie Chaos Engine (mikstura punka z hard corem i grindem).
Co poza tym? Dziwny numer Forecast, instrumentalny, w którym gitarka jako żywo kojarzy się z bandem z zupełnie innej bajki, a mianowicie… polskim Homo Twist (konkretnie numerem Twist Again). Infinite Illusion – dub reggae… Serio, plus wokal… Prelude to z kolei coś elektronicznego, miniaturka na klawisze. Thoughts Lost To Time – w klimacie przypominającym Type O Negative, podobnie gotyckie zwolnienie, sporo przestrzeni. Ufff… One Step Beyond to prawdziwy konglomerat przeróżnych, czasem zupełnie skrajnych wpływów. Mimo, iż na pewno można powiedzieć o Life Imitates Art, że to metal, to jednak w każdym niemal utworze słychać inspiracje innymi stylami. Całość spaja z pewnością wokal Justina Wooda – praktycznie cały czas growlujący, nawet na tle podkładu rodem z reggae… co daje zupełnie ko(s)miczne efekty.
Czy jednak jest oryginalność w tej różnorodności? Twierdzę, że jest. Na szczęście kapeli udało się uniknąć podstawowego grzechu, jaki można było w tym przypadku popełnić, czyli różnorodności, która nic nie wnosi, nic sobą nie przedstawia, jest tylko eklektycznym zlepkiem. Nie wiem, czy sprawia to wokal, czy generalnie pewien klimat, ale propozycja One Step Beyond jest na pewno spójna i oryginalna.
Jednocześnie nie jest to absolutnie muzyka łatwa ani – tym bardziej – przyjemna. Nie wróżyłbym kapeli komercyjnego sukcesu i obawiam się, że niestety przyjdzie im funkcjonować raczej na obrzeżach przemysłu fonograficznego. Tym bardziej, że One Step Beyond (który notabene istnieje od 1997 roku) po zarejestrowaniu jednej promówki zdecydował się wydać płytę własnym sumptem. Wniosek z tego taki, że albo wytwórnie bały się zainwestować w tak niejednoznaczną muzykę, albo zespół sam będąc świadom niepopularności swoich dźwięków postanowił działać po swojemu. Nieważne… Liczy się to, że One Step Beyond prezentuje oryginalną, świeżą muzykę, jakiej nie uświadczy nigdzie indziej. Polecam.
ocena: 5/5