Tak, nie przewidzieliście się, stary Emanuel opisuje dla was zespół należący do nurtu, za którym sam nie przepada. Co spowodowało tę decyzję? Ano wielka wola pokazania, że ja kiedy sięgam po tę muzę, nie mam problemu płynnie się w niej poruszać, natomiast kupa tych nowych dzieci słuchających nie metalu tylko nu-metalu nawet nie sięgnie po starą Metallikę. Ok. Gównianość tej muzy bije już z samej, niby skate’owsko luzacko pisanej nazwy gatunku. „nu-metal”. Mi to „nu” kojarzy się z muczeniem krowy, nic to, dalej proszę. Jeśli chodzi o wrażenia wizualno-wkurzające, to wytłumaczcie mi, po co ci goście założyli sobie kondomy na głowy? I po co ich tu tylu jest? Więcej kasy za to zgarniają czy jak? Chodzi taka opinia, że tak jak niektórzy muzycy rockowi chcąc zarobić na dobry sprzęt udzielali się czasami w kapelach disco-polowych, tak też i ci panowie, tak wstydzą się tego, na czym trzepią kabonę, że aż przywdziali maski. Myślę, że wyraz błazenada jest jak najbardziej na miejscu. Zresztą wyglądają tak miernie, że to poezja. Ma mnie to intrygować? Dla mnie ci goście wyglądają jakby w kanale zasypała ich kupa śmieci. To nie jest ani śmieszne, ani klimatyczne, tylko ściskające z żalu za dupę.
Wadą tej płyty jest brzmienie tomków. Są strasznie tępe, sprawiają wrażenie nie dostrojonych do klasycznych wysokości stroju przejściówek. Nic to, może o to chodziło muzykom. Tym dla nich gorzej. Dziwną jest sprawą, że jakoś przed „Roots” Sepultury, mało kto w metalu interesował się rytmem. A już funkujący werbel mnie dobija, bo kojarzy mi się z muzyką rave! No ale kiedy już „Roots” się ukazało, to i chłopcy ze Slipknota nagle zbystrzeli i stwierdzili, „o kurde, ale fajne to jest, użyjmy tego”. Zresztą jak można się wsłuchać, gościowie nie grają nic nowego tak naprawdę, można powiedzieć, że zaczerpnęli kilka, może kilkanaście patentów z różnych gatuneczków, dobierając je pod tzw. kryterium „muza z pizdą”, to znaczy żeby miało pizgnięcie. Sorry za słowa, ale tak wynika z analizy materiału, jak i rozmów moich z muzykami różnych rozklonowanych pomniejszych s.- knotków. No ale atak na uszy to jeszcze nie muzyka! Jeden z moich kumpli określa tę muzykę wprost. Grungersi, którzy nie załapali się na modę grunge, postanowili grać jak Sepultura i Soulfly, i w końcu się wstrzelili w rynek. Co dziwne wolą powoływać się na dokonania Faith No More (sic!), i odżegnują się od grunge, ha, ha, ha. I wiecie co? Mój stary zna życie jak mało kto. I z pełnią ignorancji w dziedzinie muzyki stwierdził niedawno, że dobry muzyk, to ten który ma luksusowe samochody, wille, baseny itp. Oj Slipknot chyba już na tyle się odkuł po chudych latach. A skoro już to ma, to może już mu podziękujemy?
Podstawowa struktura piosenki. Słuchamy jakiegoś wiosła a w tle strzelają sobie strojone odbiorniki radiowe. W zwrotce napierdzielają gitary – jakieś ultra szybkie rwane trzy dźwięki, wokal krzyczy na mnie za coś tam, potem wchodzi refren – wypuszczone trzy, cztery kwinty, a pan przed mikrofonem zamienia się w Boy George’a, zwykle ostatnie refreny kończone są wydłużonym rykiem z zapętleniem sugerującym wrzeszczenie do wiadra, albo puszczanie bełta do kibla. W którymś tam momencie wszystko cichnie, a perkusista gra te swoje dancingowe funky, ok. po parzystej ilości kółek znowu ktoś krzyczy, a ktoś stroi radio, i do tego ktoś piłuje gitary. I już.
Nie wierzę w szczerość tej muzyki. Nie wierzę. Poza tym, nie cierpię jak wychodzi jakiś powiedzmy artysta i zaczyna mi truć o swoich problemach, swoich nałogach itp. Mam to w dupie. Artysta albo tworzy wartości uniwersalne (Niemen), albo jest po prostu częścią estrady rozrywkowej (Szwagierkolaska). A problemy Slipknota mnie nie obchodzą, tym bardziej, że słucha tej muzyki młodzież nie ze slumsów, tylko taka „lepsza”. Powiem tak. Jeśli chodzi o robotę studyjną jest to produkt niemal doskonały. Muzycy o „zajebistych” ksywach, numerach od 0 do 8, grają bez pomyłek, agresywnie itp. Tylko czemu ja to wszystko gdzieś już słyszałem? Pantera, na przykład gra coś podobnego, tyle że dużo głębiej sięga. Mówiłem już o Sepulturze. No to dodajmy jeszcze Nine Inch Nails, albo z innej beczki Dog Eat Dog, Machine Head i całą scenę (kolejną w pewnym momencie dobrze opchniętą na rynku) crossover i hardcore. Nie znajdziecie u Slipknot rzeczy nowatorskich tak naprawdę, bo ta muza jest prosta jak konstrukcja cepa, i wszystko jest zerżnięte skądś tam, tyle że pobierane absolutne minimum, żeby niby być czymś nowym.
Nie wiem, czemu jakiś kretyn ukuł termin na określenie tej muzy posiłkując się słowem „metal”, no ale skoro Gary Moore po płycie „Still Got The Blues” stwierdził: „nigdy więcej heavy metalu”, to już mnie nic nie dziwi i zastanawiam się, czy kupić sobie coś na uspokojenie, czy też posłać po kopercie tym żałosnym słowotwórcom. Odpierdzielcie się od metalu!
Lista utworów
742617000027
(sic)
eyeless
wait and bleed
surfacing
spit it out
tattered & torn
frail limb nursery
purity
liberate
prosthetics
no life
diluted
only one
scissors