Mam nadzieję, że Testamentu nie trzeba nikomu przedstawiać. To przecież klasyk thrash metalu nie od dziś. Kapela, która ma na koncie 10 płyt, wyznaczała w latach 90. drogę setkom innych bandów, które usiłowały dorównać mistrzom. Ostatnia, jak na razie, propozycja Testamentu nie jest zwykłą płytą. Nie jest bowiem albumem typu „best of”, chociaż zawiera jedynie starsze nagrania. Starsze, ale za to nagrane zupełnie od nowa. Pomysł powstał na gruzach idei zremiksowania dwóch pierwszych płyt Testamentu i wydania ich ponownie. Początkowy zamiar członków grupy zmienili fani, którzy na stronie www.testamentlegions.com zaproponowali nagranie utworów na nowo. W ten sposób narodził się album, dzięki któremu klasyczne nagrania amerykańskiej kapeli wreszcie brzmią jak należy!
Ten, kto słuchał albumów „The Legacy” i „The New Order” wie, że chociaż numery na nich zawarte to najlepsza robota, jaką wykonał Testament (no, plus jeszcze „The Gathering”…), ale niestety brzmienie tych płyt pozostawia wiele do życzenia. W jeszcze gorszej sytuacji są posiadacze kasetowych kopii tychże. Podstawowym mankamentem – według mnie, chociaż każdy znajdzie co innego – jest brzmienie gitar. Płaskie wiosła nie są w stanie zapewnić utworom takiego kopa, jakiego mają one na żywo. Słuchając pierwszych wydawnictw Testamentu doceniasz wysiłek muzyków, machasz czaszką, zdzierasz gardło przy „First Strike Is Deadly” albo „The Haunting”, ale jednocześnie masz świadomość, że te kompozycje powinny mieć w sobie więcej mięcha i z chęcią podkręciłbyś jeszcze potencjometr – ale okazuje się, że więcej siły nie da się z głośników wycisnąć. Ręka do góry, kto kiedykolwiek nie żałował, że te płyty nie są lepiej nagrane. Załoga Testamentu wyszła zatem naprzeciw narzekaniom i wybrawszy po kilka numerów z „The Legacy” i „The New Order” zamknęła się w studio, aby nagrać je ponownie tak, by brzmiały wreszcie jak powinny. Wyszedł im album, który powala. Nie ma co się rozpisywać na temat samych utworów, bo jestem pewien, że każdy je doskonale zna. Potężne gitary i wcale nie łatwa perkusja, a nad tym wszystkim dominuje głos Chucka Billy'ego, który grzmi niczym Thor. Warto zaznaczyć, że „First Strike Still Deadly” został zarejestrowany przez klasyczny, najlepszy skład Testamentu. Czyli Chuck Billy na wokalu, John Tempesta za perkusją, Steve DiGiorgio – bas oraz dwóch świetnych gitarzystów: Alex Skolnick i Eric Peterson. Żeby uzupełnić duet tych dwóch ostatnich, dodałbym jeszcze Jamesa Murphy'ego. Ale cóż, to by było za piękne. Dodatkowo w utworach „Alone In the Dark” oraz „Reign of Terror” za mikrofonem staje Steve Souza (później m.in. Exodus), który udzielał się wokalnie w kapeli, kiedy ta nazywała się jeszcze The Legacy.
Ufff…. doborowe towarzystwo, prawda? Często bywa tak, że kiedy zejdzie się tyle osobowości nie wychodzi nic wartościowego. Tym razem jednak – pomijając fakt, że materiał skomponowano już bardzo dawno temu – płyta nawet odrobinę nie rozczarowuje. Doskonałe brzmienie i pierwsza liga, jeśli chodzi o umiejętności muzyków, doskonale rekompensują niepokojące wieści z obozu Testament o chorobie Chucka, a także przedłużające się oczekiwanie na nowy album. Oby udało im się utrzymać wysoki poziom „The Gathering”!
ocena: 5/5