DRAGON METAL FEST II – UNDER FORGE, THE NO-MADS, MOTORBREATH, DRAGON'S EYE, HOLLOW SIGN

Dzień ten zaczął się dla mnie bardzo wcześnie, skorzystałem bowiem z propozycji wspólnej podróży autokarem wraz z zespołami Dragon's Eye i Motorbreath z Legionowa, przez Warszawę, Częstochowę do Chorzowa. Podróż minęła pod znakiem jazdy szybkiej, acz rwanej częstymi postojami na, powiedzmy, papierosa i oddanie Matce-Naturze przefiltrowanego biologicznie soku chmielowego. Na trasie zwiedziliśmy z okien Częstochowę, z głośników leciały kolejne płyty Man O War, mylnie nazywanego przez nas Judas Priest (tak, tak, wybacz Jowitko).

Od Katowic swoje przewodnickie talenta ujawnił Krajan, sympatyczny gitarzysta Dragon's Eye, sugestywnie dopełniając widoki swym wartkim słowtokiem, typu „Proszę szanownej wycieczki, na lewo widzimy kopalnię złomu, na prawo betonu, a przed nami Spodek”. Przy okazji poinformował mnie o planie Dragonów zorganizowania mini-trasy z Antares i Chainsaw, w Warszawie, Bydgoszczy i Wrocławiu. Szczegóły znajdziecie w naszym metalcentrowym dziale z newsami. W rewanżu, wokalny basista Struty z Motorbreath nie zasypiając gruszek w popiele zapowiedział, że jak tylko zmiksują nowe demo, otrzymam je do recenzji dla naszego portalu, a za 4 dni mam zaproszenie na ich wspólny koncert z Morlog w Warszawie. Pięknie, pięknie. Kiedy to wszystko opiszę?

W Chorzowie nie bez kręcenia się wkoło wokół (hehe) Stadionu Śląskiego byliśmy ok. godz. 15. Choć podobno miasta w Polsce nie przepadają za sobą, to momentalnie znaleźliśmy się we wspólnej komitywie ze śląskimi fanami Kupczyka, Man O War i ogólnie heavy metalu, a przepustką do raju było to, że jesteśmy tu z Motorbreath i Dragon's Eye, o którym już ludzie coś słyszeli, ale nigdy nie słuchali, i dziś mieli zrobić to pierwszy raz. Piwko się piło, i piło, i piło… aż w końcu wszystko ruszyło z delikatnym opóźnieniem.

Hollow Sign zagrał ciekawie, ale nie da się ukryć, że brakuje im jeszcze trochę otrzaskania na scenie, gdyż mimo że zagrali moim zdaniem bardzo sympatyczny set, ludzie niemrawo w pewnej odległości od sceny przyglądali się bez wścieklizny w oczach. Muzykę określiłbym mieszanką klasycznego heavy metalu z czymś pomiędzy grungem a hard corem. W sumie dość energetyczne, choć surowe granie. Jeśli mogę doradzić, to może panowie jednak przekonają się do jakiegoś inteligentnie wykorzystania klawiatury? Miałem taką koncepcję, kiedy się im przysłuchiwałem. No nie ważne.

Gdy na scenę wyskoczyli Dragon's Eye, sam byłem ciekaw, jak poradzą sobie z publiką. No i okazali się moim cichym faworytem, gdyż publika oszalała! Znowu powtórzyła się historia z Otwocka, kiedy okazało, że publika chwyta teksty, i zna nawet często gęsto więcej słów niż tylko refreny. Rewela. Gotowi sprawdzić się na koncertach poza krajem. Po ich występie rozpoczęła się część, w której główną rolę pełnili fani. Rozpoczął się konkurs karaoke z numerami Man O War, mający formułę open. Mi najbardziej podobał się pewien, chyba miejscowym znany, jakiś szczupły chłopaczek, który zaśpiewał swój numer z bardzo Cradle Of Filthowską manierą. Nie wiem, kto w końcu wygrał, ale chyba zwycięstwo nie było aż tak ważne.

Motorbreath, zgodnie ze swymi zapowiedziami podpromowywał nowy, świeży materiał, odgrywając ponadto wszystko, co ma najlepszego w swym repertuarze. Dużo melodii, dużo czystych wokali – i dosyć ciężkawe granie, choć chyba nazwałbym ich muzykę thrash rockiem, ponieważ to, co robią wymyka się łatwym porównaniom, choć oczywiście słychać osłuchanie kalifornijskim thrashem, ale także rodzime nuty. Więc jak mówiłem, dużo melodii, dużo czystych wokali – ludzie zdębieli… Ale po numerze czy dwóch była pod sceną jatka. Wtedy to rozdeptałem sobie nareszcie nowe buty. Dużo heavy, dużo thrashu, dużo jaja jest w scenicznej inkarnacji Motorbreath. Po nich część duo karaoke, której przebiegu już nie śledziłem tak pilnie, bo poszedłem obejrzeć trochę ten słynny chorzowski Park Rozrywki. Sorki, ale oprócz metalu mam fioła na punkcie parków. Zresztą to nie ja tam chciałem iść, tylko ona mnie wyciągnęła :).

Następne zdarzenia znam z częściowej autopsji, a także częściowo z relacji mojego fotografa, który opowiadał, że ciśnienie wzrosło jeszcze bardziej, gdyż wraz z prowadzonym przez niesamowicie charyzmatyczną wokalistkę grającym galopady w ironowskim stylu The No-Mads wystąpił sam Grzesiek Kupczyk, od samego momentu pojawienia się oblegany przez fanów. He he! No to teraz coś na rozluźnienie. Mój fotograf, który od Cannibal Corpse już umie odróżniać Panterę, zapytał kim jest ten pan, bo fajnie śpiewa… i czy to na pewno jest Polak, bo nie wiedział, że nasi też potrafią.

Ponieważ już pomału znosiliśmy się do autokaru, którym wasz ulubiony dziennikarz, czyli ja, miał wrócić grzecznie do domu, występu ostatniego Under Forge nie dane nam było zobaczyć. W ogóle to była niezła akcja, bo ja w końcu w tym Chorzowie, a raczej w Zabrzu, zostałem na dłużej, i wracałem samotrzeć, ale sikorki mi doniosły, że w drodze powrotnej, w jakimś lesie Krajan przegryzł przewód paliwowy, i awaria trwała z półtorej godziny, tak więc chłopaki sobie trochę tyłki odmrozili. Jak tylko będą foty to podkleimy do relacji, ponieważ być może uda nam się dokonać fuzji zdjęć dwóch fotografów, Maćka i Jowity, których serdecznie pozdrawiam. Jednym słowem najzajebistszy dzień mojego życia. No, może jeszcze trafi się jeszcze lepszy kiedyś… Oby. Do zobaczenia na trasach w całej Polsce.

.:: Fotki z koncertu autorstwa Jowity i Maćka, znajdziecie w Galerii.

Powrót do góry