Oddział psychiatryczny. Godzina 3.15… Podejrzana cisza… może przed burzą. Morfeusz objął swym ramieniem pacjentów… Czasem ciszę przerwie głębokie westchnienie lub pojękiwanie kogoś opętanego przez senny koszmar… Czasem słychać powłóczyste kroki nasyconych lekami pacjentów, tych którzy walczą z Morfeuszem ostatkami sił… Wnet przeraźliwy śmiech wydobywa się z końca korytarza… I śpiew, słyszę śpiew… coraz głośniej… To pacjent, wstał i ociężale zbliża się w stronę mojego pokoju. Jest coraz bliżej… Wesołkowaty śpiew milknie… tylko oddech pozostaje… Tak to on. Poznałem go po krokach i po jego ulubionej piosence. Stanął u progu… „Dzień dobry! Mogę iść zapalić?” – spytał grzecznie. – „Odpal mi” – dodał i po chwili powłóczystym krokiem udał się w stronę palarni. Myślę, że to dobre miejsce i czas na przygotowanie pytań do naszej rozmowy… Do wywiadu, który okazał się moim najdłuższym wywiadem, jaki do tej pory przeprowadziłem Ha, ha, ha…
Witaj Krzysztofie! Kiedyś sam pracowałeś w szpitalu… Czy to doświadczenie miało wpływ na Twoją twórczość?
Witaj Pawle! Muszę powiedzieć, że praca w szpitalu na pewno miała wpływ na moją osobowość, a więc bezpośrednio i na moją twórczość, bowiem utożsamiam się z tym, co mówię na moich płytach. Była to przecież moja pierwsza praca, podjęta „na poważnie”, w celach utrzymania siebie oraz mojej żony, chociaż utrzymanie się z tamtej pensji uważam obecnie za jedną z największych zagadek mojego życia. Wcześniej dorywczo dorabiałem przy jakiejś budowie itp. Ale, co najistotniejsze, jeżeli pytasz o emocjonalną stronę doświadczeń wyniesionych z tej pracy… Na ich podstawie powstał jeden z utworów nagranych na drugie wydawnictwo Korsarza. Tytuł nagrania to Pieśń Hermesa. Jeżeli będziesz go słuchał, to wyobraź sobie zimowy wieczór około godziny 20.00… Pracowałem w szpitalu im. G. Narutowicza w Krakowie przy Prądnickiej. To duży szpital. Kilka budynków, które trzeba przemierzać roznosząc wyniki badań czy też same badania; wozić narzędzia na sale operacyjne, a część z tych pomieszczeń znajduje się w podziemiach… Ten klimat znakomicie wyczuwają twórcy filmowych horrorów z gatunku gore (czyli zombie, Re-Animator na podstawie Lovecrafta itp.). Ale tak naprawdę pośród tego rozgrywał się inny horror. Wtedy właśnie można było odczuć ten mroczny i ponury nastrój szpitala – pustych korytarzy, przyciemnionych świateł na salach i ludzi, którzy spędzali tam najbardziej posępne chwile swojego życia, albo po prostu umierali. Często pracując na popołudniowej zmianie do godziny 21.00, przemierzałem korytarze tego szpitala i zastanawiałem się (nie pierwszy raz) nad tym, co czują i o czym myślą ci ludzie. Wiem, że niektórzy z nich trzymali się obsesyjnie swojej wiary, najczęściej spaczonego pola-katolicyzmu (jak to określał Stachniuk), ale część z nich nie miała tej pociechy. Wiesz, oni po prostu umierali w tej okropnej pustce niepewności! O tym się mówi przy piwie, mówi na czyimś pogrzebie (na stypie). Ale widzieć to, to co innego. Sam pewnie tego doświadczasz, tylko w innym, równie ponurym wymiarze szaleństwa, nerwic i paranoi. Bohater mojego utworu też to dostrzega, ale jest on postacią o niezwykłych właściwościach. Jest wcieleniem Hermesa Trismegistosa (choć jeszcze nie uświadamia sobie tego), czyli kimś, kto chce przełamać śmierć wedle okultystycznych nauk. Ale rozwiązania historii jeszcze nie zdradzę…
Z Twoich projektów: CHEJRON, VEDYMINI i KORSARZ pozostał ten ostatni. To nim się dzisiaj zajmiemy… Kolejną formą mrocznej egzystencji KORSARZA jest Galeria IX Mrocznych Obrazów, na którą składa się ok. 60 minut „poetyckiego” metalu zawartego na czarnym krążku CD, libretto jak i płyta multimedialna zawierająca dwa teledyski, biografię, zdjęcia związane z KORSARZEM, poprzednie wydawnictwa z wybranymi utworami w formacie mp3 oraz Twoje poezje Sympozjon przedśmiertne – Apogeum Nocy i esej Z kształtem przeciw chaosowi i z chaosem przeciw kształtowi. Naprawdę dużo tego jak na własne wydawnictwo. Co tchnęło Cię do stworzenia tak bogatego wydawnictwa?
Myślę, że była to moja wyobraźnia… A tak dokładniej rzecz ujmując. Praca nad Galerią trwała bardzo długo, jeżeli wziąć pod uwagę całość wydawnictwa, czyli pomysły na kompozycje, poezje etc. Dojrzewało ono także razem z nagraniem kolejnych utworów. Na początku miałem wydać płytę w formacie „Extra CD”, czyli muzyka odtwarzana na sprzęcie audio i dodatkowo multimedialny bonus na komputer. Ale później wszystko się powiększało. Chciałem zmieścić maksymalnie dużo treści na wydawnictwie. Jak wiesz, moją pasją poza muzyką jest literatura, a poza nią cały kulturalny i naukowy dorobek świata. Może to duże słowa, ale powinno się ich używać, aby móc je później realizować. Cel jaki należy sobie stawiać w życiu powinien być jak najwyższy. Będziemy mieć pewność, że trudno będzie go osiągnąć, a jednocześnie dążąc do niego nigdy się nie zestarzejemy. Zawsze będziemy mieć coś do zrobienia. Ale do rzeczy… Czyż nie przeglądałeś zawartości z ciekawością? Pomyślałem również o odbiorcach. Jeżeli ktoś płaci pieniądze za jakieś wydawnictwo, to chyba powinien otrzymać coś interesującego. Ja sam lubię rozbudowanie wydawnictwa, ale szczerze mówiąc, takiego jeszcze nie oglądałem, więc postanowiłem zrobić je samemu. Masa ludzi wydaje płyty na „odwal się”. Nie chcę tak. To świadczy o braku pomysłów i prostym naśladownictwie. Poza tym przyświecał mi jeszcze cel najistotniejszy. Moja koncepcja sztuki jest taka, aby połączyć wszystkie elementy artystyczne w całość. Muzykę, literaturę, grafikę, obraz ruchomy. Te elementy się dopełniają. Aby zrozumieć, o czym chcę powiedzieć innym w mojej twórczości, należy to wszystko połączyć. Świat, w którym żyjemy, jest wielowymiarowy, a więc sztuka też musi być wielowymiarowa. Jedyne co staram się zminimalizować to abstrakcja. Odnoszę się w tym, co robię, do konkretu i rzeczywistości fizycznej, tyle że ma ona dla mnie charakter symboliczny, a przez symbolizm dociera się do świata duchowego. Uważam, że współczesna sztuka abstrakcyjna jest w dużej mierze wyrazem sfrustrowanego egoizmu jej twórców i tylko niewiele dzieł o takim charakterze znajduje w moich oczach uznanie. Staram się więc wypowiadać inaczej.
Do kogo zaadresowana jest twórczość KORSARZA?
Myślę, że po prostu do Człowieka – do każdego, kto ją zechce przyjąć. Nie miałem zamiaru zawężać kręgu odbiorców do jakiejkolwiek subkultury czy wyznawców ideologii. Korsarz mówi o sprawach, które dotyczą każdego z nas – mówi o tym, co spotyka ludzi powszechnie, o emocjach. Okultyści w większości uważają, że świat emocji jest najwyższym z planów duchowych – i ja się z tym zgadzam. Jednocześnie jest on cholernie skomplikowany, co wiedzą psychologowie… Odbiorcą Korsarza może więc być zarówno ktoś zafascynowany okultyzmem, jak i człowiek żyjący bardzo tradycyjnie. Muzycznie Korsarz może trafić zarówno do metalowców, gotów czy kogokolwiek, kto lubi posłuchać rozbudowanej melodyjnej muzyki opartej na rockowym i elektronicznym instrumentarium. Nawet ludzie ode mnie z pracy słuchając tych utworów mówią, że ta muzyka nadawałaby się do filmu. Skojarzenia mogą być różne. Ja stworzyłem to, co chciałem, co było głęboko we mnie. Kto to przyjmie? Zobaczymy… Realnie patrząc liczę na garstkę tych, którzy poszukują…
Progresywny metal, epicki metal, połączenie poezji śpiewanej z metalem… Które z określeń najbardziej pasuje do muzyki Korsarza? Aranżacje z Galerii… to również wściekły Black Metal, gotycko-doomowe partie oraz mroczny i melancholijny ambient z wpływami muzyki poważnej…
Nie wiem… Wspomniałem, że nie tworzyłem muzyki, bo tak trzeba – bo to modne, albo kultowe… Tworzyłem jak chciałem – prosto z serca. Kiedy uznałem, że trzeba przypierdolić, to tak robiłem. Kiedy miałem przed sobą delikatny fragment poezji, starałem się dopasować do niego odpowiedni nastrój w muzyce. Dawniej krępowała mnie stylistyka różnych gatunków. Dziś kiedy chcę wywrzeszczeć to, co mnie boli, po prostu robię to. Melodia przychodzi sama, później splatam ją w całość, następnie komponuję z tego utwór, a dalej aranżuję go i nagrywam. To zupełna odwrotność aktu seksualnego – najpierw ekstaza, a później wyrachowanie:. Ale kiedy miałbym postarać się uściślić odpowiedź na Twoje pytanie… Muzyka Korsarza jest wszystkim po trosze, co opisałeś. A Twoja niepewność co do gatunku mojej twórczości jest jednym z największych komplementów, jakie usłyszałem…
Teksty do Galerii IX Mrocznych Obrazów znajdziemy w dołączonym libretto. Poza Twoimi lirykami użyliście liryk innych autorów: Pawła Zięby, Mariusza Poźniaka i Tadeusza Micińskiego (którego nie trzeba przedstawiać)…
Skorzystałem z tych poezji, gdyż są to naprawdę piękne utwory i piękne myśli, których nie potrafiłbym w taki sposób oddać. Idealnie pasowały one do koncepcji Galerii. Dodatkowo są to wiersze metryczne, więc „muzyczne” już wewnątrz siebie. Jeżeli chodzi o autorów… Tak, Micińskiego nie trzeba przedstawiać:. Z kolei Paweł Zięba i Mariusz Poźniak to moi starzy przyjaciele i bardzo interesujący poeci. W literaturze współczesnej niewielu jest autorów obdarzonych takim talentem i wyobraźnią, którzy jednocześnie mają za sobą spory warsztat techniczny. Wiersze Pawła kiedyś można było zdobyć w amatorsko wydanych zbiorach Pejzaże oraz Melancholia złości, a także przeczytać w moim nieistniejącym już piśmie Buntownik. Mariusz za to wydał oficjalnie trzy zbiory poezji Senne Podróże, Po drugiej stronie lustra i Sakrament księżycowej nocy oraz zbiór baśniowych opowieści fantasy Kołysanka wilka (piszę baśniowych na podkreślenie ich charakteru, gdyż współczesna fantasy z baśnią niewiele ma wspólnego). Ja mam szczęście czytać ich utwory niemal na bieżąco, więc wybieram czasem coś, co mnie zainspiruje. Na przyszłych płytach krąg poetów na pewno się powiększy min. o Janusza Stycznia, Kazimierę Zawistowską, Konstantego Marię Górskiego, Igora Myszkiewicza i może jeszcze kogoś, kogo utwory w jakiś sposób mnie zafascynują, a ciągle czytam wiersze tak wydane oficjalnie jak i w podziemiu.
Kto jest adresatem Modlitwy T. Micińskiego? Czytając ją odnoszę wrażenie, jakby narrator utracił wiarę…
Kto jest owym adresatem, to chyba pytanie dla Micińskiego:. A kogo ja w tym widzę? Modlitwa to bardzo długi wiersz, z którego Krzysiek zaśpiewał fragmenty według mnie najistotniejsze. Jest to spojrzenie dosyć charakterystyczne dla psychomachii, która ma miejsce w światopoglądzie Micińskiego. Podmiot widzi przed sobą świat zupełnie pozbawiony tego, co można uważać za dobre. „Ciągną wyjące szakale”, które wzbudzają jego pogardę i nienawiść. W życiu zaznaje wiele goryczy… Ale gdzieś w głębi podmiotu coś zaczyna wołać, coś tęskni za transcendentalnym absolutem. Wiersz ten jest wyrazem rozterki i zwątpienia, które później przeradza się w wiarę, że istnieje coś większego i uniwersalnego, skąd biorą się ludzkie tęsknoty i wizje lepszych światów. Bóg, do którego tęskni Miciński poprzez Modlitwę zaczyna istnieć, ale istnieje dopiero poprzez analizę duchowych doświadczeń. Ja dostrzegłem w tym jednak wiele ciemnych stron. Widzę Boga, którego dopiero kreujemy, a nie tego, który już istnieje. Miciński sam później to dostrzegł, aczkolwiek jego schizofreniczna twórczość wielokrotnie przechylała się z jednej strony na drugą. Wiara jest pierwszym etapem rozwoju człowieka według mnie i należy ją utracić. Modlitwa jest wyrazem głębokiej wiary, ale wierząc, że coś istnieje, niekoniecznie musimy mieć rację. Bliżej mi do Lucyfera, który przekracza próg wiary, aby dotrzeć do prawdy, czymkolwiek by ona nie była. Wiara w tym wypadku jest zatrzymaniem się w drodze i poddaniem zmęczeniu.
W owej tragedii, jaką jest Galeria, występuje wiele postaci. Myślę, że nie bez znaczenia wybrałeś akurat te postacie. Czy może utożsamiasz się z jedną z nich? Być może każda odzwierciedla burzę twoich myśli, poglądów i przekonań?
W Galerii praktycznie każdy element ma jakieś znaczenie. Pisząc ją pod kątem opowieści okultystycznej nie mogłem postąpić inaczej, gdyż okultyzm zawsze przykłada dużo uwagi do znaczeń. Wybrałem je, aby pokazać różnorodność postaw i poglądów na różne tematy. Nie utożsamiam się z żadną z nich, ale utożsamiam się z narratorem opowieści. Poprzez te postacie przemawiają różne głosy. Są to zdania zasłyszane w radiu, w telewizji, w filmach, wyczytane gdzieś, są tam też zdania moich znajomych lub nawet ludzi, których nie lubię. Chodzi o różnorodność i prawdziwość opinii wyrażanych przez te osoby. Nad nimi wszystkimi jest Mistrz i to w zasadzie z jego obrazami korelują zdania uczestników Galerii. Można powiedzieć, że jest to w pewien sposób burza moich myśli, bo sam często zastanawiam się, czy aby nie ktoś inny ma rację… To, co mówię od siebie – mówi Mistrz, który jest jednocześnie ingerującym w fabułę narratorem.
Wiara, Nadzieja, Miłość, Potęga, Nostalgia, Tęsknota, Samotność to tematyka, którą poruszasz w libretto. Ktoś kiedyś powiedział, że lepiej wierzyć w byle jakiego Boga, w byle co, niż nie wierzyć w nic…
„Trudno nie wierzyć w nic”, jak to śpiewają kolesie z RAZ, DWA, TRZY. Trudno się też okłamywać, kiedy się już zwątpiło. „Kto raz zwątpił, ten już ponownie nie uwierzy” – pisała Narcyza Żmichowska w swojej wspaniałej Pogance. I bądź tu mądry… A co z tym, kto chciałby wierzyć, albo upewnić się, że to w co wierzy jest prawdą? Wiara na siłę w byle co to znieczulenie, które kiedy przeminie może sprawić ogromny ból i tragedię. Kiedy ktoś staje przed śmiercią i nagle zaczyna tracić wiarę, że jest coś poza grobem – czy potrafisz wyobrazić sobie to przerażające uczucie. Ostatnio kiedy rozmawiałem z Pawłem Ziębą, wyraził on pogląd, który można w uproszczeniu przedstawić tak, że stan emocjonalny człowieka w chwili śmierci rzutuje na jego wieczność poza nią. Wiązaliśmy to jednocześnie z teorią reinkarnacji oraz Tybetańską Księgą Umarłych, przez co rozdzielaliśmy istotę człowieka ma ego, ducha etc. Możliwość taka pozostawia smutny i pełen niepokoju obraz tego, w co wierzyć i jak wierzyć. Ja nie mogę powiedzieć, że wierzę. Ja szukam…
Miłość była pięknie opisywana przez Romantyków. Obecnie psychologia sprowadziła miłość do czynności fizjologiczno-biochemicznych mózgu. Wszystko zależy od neuroprzekaźników, feromonów etc. Może właśnie na tym polega prawdziwy tragizm miłości, że idealna istnieje tylko w literackiej fikcji i w marzeniach… Czy tak naprawdę miłość potrafi istnieć bez nienawiści? Jak Jin i Jang…
Widzisz, dualizm, jaki da się zaobserwować w otaczającej nas rzeczywistości, jest jednym z nielicznych elementów, które skłaniają mnie do tego, by uznać ten świat za doskonały w jakimś sensie. Bez cierpienia nie byłoby szczęścia, bez nienawiści nie byłoby miłości itd. Po prostu przeciwstawne elementy warunkują swoje istnienie, choć nie zawsze tak może być. Dla jednych ból może być przyjemny, jak u masochistów; albo sadysta doświadcza przyjemności w cierpieniu drugiej osoby. Dla kogoś zło wyrządzane innym jest dobrem. Tutaj dualizm ulega zachwianiu. Wkracza na arenę empatia, która pomaga ocenić naszą postawę w stosunku do innych, ale ona z kolei uwarunkowana jest naszym wychowaniem i cechami dziedzicznymi… Świat zaczyna być bardziej chaotyczny niż widać na pierwszy rzut oka i to nie pozwala mi tak łatwo zaakceptować dualizmu. Co do miłości… Nie tylko Romantycy pięknie o niej pisali – starożytni Grecy, a dla mnie przede wszystkim Rzymianie robili to równie pięknie, nie mówiąc o modernistach, których tragizm miłości jest mi szczególnie bliski. Psychologia już u swoich początków w XIX wieku starała się wyjaśniać fenomen miłości, zakochiwania się i tracenia głowy dla drugiej osoby. To, że miłość jest uzależniona od wielu czynników, człowiek wiedział chyba od dawna. Wymyślał różne sposoby na sztuczne jej pozyskiwanie – od magicznych po bardziej konwencjonalne. Dlaczego tak ważne były wygląd, makijaż, perfumy uzależnione od społeczeństwa, bowiem różne społeczeństwa różne rzeczy uznawały za podniecające? Dziś fizjologia bada tylko to, co istniało od zawsze, stara się wyjaśniać to, co dzieje się w ludzkim organizmie. Bada reakcje, aby poznać przyczynę. W jakiś sposób możliwe, że wszystko zależy od fizjologii naszego organizmu, ale to nie znaczy, że ma to być dla nas mniej przyjemne. Okultystyczne i filozoficzne wtajemniczenia też odsłaniają w sobie różne prawdy, które nie zawsze zgodne są z naszymi oczekiwaniami, ale to nie znaczy, że to już koniec cywilizacji. Jeżeli przestaniemy być odkrywczy i twórczy to będzie koniec. A miłość idealna? To już chyba stricte psychologiczna sprawa. Każdy z nas powinien nosić w sobie ideał partnera. Carl Gustav Jung nazywał te osoby Animą i Animusem w zależności od płci. Są to głęboko zakorzenione w nas archetypy idealnych partnerów. Odkrycie ich w sobie pozwala nam naprawdę wysoko się rozwinąć. Idealna miłość tak naprawdę istnieje w nas samych, a literatura jest tylko transpozycją tego ideału. W życiu człowiek zawsze poszukuje ideału i w czasie zakochania narzuca jego projekcję na osobę, w której jest zakochany. Dopiero kiedy iluzja zaczyna mijać, może w człowieku zacząć rodzić się prawdziwe uczucie złożone z wielu innych uczuć. Czy to jest miłość – nie wiem. Drugi materiał Korsarza, który jest już prawie gotowy, zajmuje się właśnie tym problemem – idealną miłością. Tam więc będę starał się wypowiedzieć na ten temat wyczerpująco.
Nadzieja… Na co dzień spotykam się z ludzkim cierpieniem, czasem ze śmiercią, czy nieuleczalną chorobą… Co jest lepsze? Dawanie złudnej nadziei (wbrew wszelkim rokowaniom) – czy jej odbieranie (by nie pozostawiać złudzeń)?
Jest to cholernie trudne pytanie i zależy od empatii i moralnej postawy osoby, która staje przed takim wyborem. Zależy również od tego, kto ma tą nadzieje mieć, lub ma być jej pozbawiony. Są ludzie, którzy potrafią pogodzić się z nieodwracalnym i są na tyle silni, że brak nadziei nie sprawi im różnicy w stosunku, jaki przybiorą do dalszego życia. Takim przykładem może być chyba Freddie Mercury, słynny wokalista grupy QUEEN. Jednak tak naprawdę takich ludzi jest bardzo niewielu. Większość tracąc nadzieję, traci zupełnie siły witalne. I ja się temu nie dziwię, kto rwie się do życia, kiedy wie, że jutro umrze? Umysł ludzki staje przed czymś, co jest dla niego chyba najbardziej obce – staje przed śmiercią. Ona paraliżuje ciało, ale umysł sparaliżowany zostaje przez nią wcześniej. W wielu przypadkach, sztuczne podtrzymywanie nadziei sprawić może jednak pozytywne niespodzianki, chociażby w przebiegu choroby. Myślę, że nadzieja jest wielką siłą w człowieku i odbieranie jej rzadko służy wzniosłym celom. Człowiek nadzieję może sobie odebrać sam, tak jak życie (kiedy jest nie do zniesienia), a nikt więcej nie jest do tego uprawniony.
Czy potęga to władza?
Zależy jaka potęga i nad czym władza? W opowieści Korsarza potęga jest uczuciem, które mówi człowiekowi, że może zrobić wszystko. Jest apogeum sił witalnych, a władza w tym wypadku staje się władzą nad swoim losem. Jest to potęga duchowa, która nie uznaje zależności od czegokolwiek innego. Jest złudą ostatecznego wtajemniczenia i złudą możliwości pokonania wszystkiego, co staje na drodze do zrealizowania pragnień. Ta potęga nie liczy się z kimkolwiek innym. Jest bardzo podobna do potęgi fizycznej i równie złudna. A potęga daje władzę, to oczywiste, ale każda władza ma swój zmierzch od Egiptu, Persji, Grecji poprzez Rzym aż do Związku Radzieckiego – każda potęga upada (Stany Zjednoczone też się doczekają), bo jest to potęga jednowymiarowa. Jest to potęga służąca nadużyciom.
„Ja wstąpię na Niebiosa… Ja swój tron wyniosę ponad Gwiazdy Boże… Ja zasiądę na Górze Narad… Ja wstąpię na szczyt obłoków… Ja zrównam się z Najwyższym!”
Jest to cytat z Biblii, z Ks. Izajasza r. 14, w. 13-14. Bardzo oklepany, ale idealnie pasował do wybranego przeze mnie tematu. Słowa te w jakiejś śmiesznej książce o satanistach opisano, jako wypowiedź Lucyfera, a w rzeczywistości były słowami, które miał wypowiedzieć król Babilonu wyszydzany przez Izajasza. Pozostałem więc wierny katolickim błędom i sam włożyłem je w usta Lucyfera – w człowieku. To jest właśnie wyraz pychy i potęgi, o którą pytałeś.
Nostalgia…
Nostalgia to uczucie, o którym często rozmawialiśmy z moim przyjacielem ze studiów Łukaszem Bogaczem. Wtedy dotyczyło ono nostalgii związanej z etapem życia, który zamykaliśmy ze sobą, czyli z opuszczeniem rodzinnego domu i okolic. Ja mieszkałem dawniej w Kłodzku, Łukasz w Skoczowie koło Cieszyna. Opuściliśmy te miejsca, aby zacząć nowe życie, ale część z naszych osobowości pozostała właśnie tam. Myślę, że uczucie nostalgii jest bardzo przydatne w rozwoju psychicznym człowieka. Pozwala uzmysłowić sobie wartość tego, co przemija.
Czy warto tęsknić za czymś nieosiągalnym, za czymś czego nigdy nie osiągniemy?
Oczywiście! Czy widziałeś tych ludzi, którzy nie tęsknią za niczym, albo tych którzy tęsknią za czymś cholernie małym i przyziemnym. Zawsze w jakiś sposób ich życie jest cierpieniem. Brak tęsknoty jest marazmem, gnuśnością. To ona kieruje nas ku boskości, przynajmniej takiej, jaką potrafimy sobie mgliście wyobrazić.
Samotność…
Osobiście uważam, że kiedy człowiek osiągnie świadome poczucie indywidualności, dostrzeże jak bardzo jest samotny. Naszą samotność potwierdza nawet coś tak prostego jak egoizm. Już w związku z miłością mówiłem o archetypach Animy i Animusa. Są to nasze indywidualne projekcje psychologiczne, które narzucamy na inne osoby. Tak więc w chwili zakochania jesteśmy zamknięci w samotności naszej projekcji. Nawet kiedy się kochamy, każdy odczuwa samotnie swoją przyjemność, nie odczuwamy przecież orgazmu drugiej osoby, tylko własny. O takiej samotności mówię w wierszu Hedonia. Samotność odczuwamy, kiedy przytłacza nas jakiś problem, obojętnie fizyczny czy psychiczny, kiedy pozostajemy w pustym pokoju, a dookoła tętni życiem świat. Ta samotność-indywidualność to taka „klątwa Lucyfera”, jak można poetycko to nazwać. Uświadomienie sobie własnej samotności jest najmroczniejszym, ale najbardziej doniosłym przeżyciem, po którym człowiek może dokonać wyboru własnej drogi.
Czym jest Wiedza Najwyższa? Do czego nas uprawnia?
Nie wiem, czy jakakolwiek wiedza może uprawniać do czegokolwiek – powiem tak ogólnikowo. Dla mnie Wiedzą Najwyższą jest właśnie samotność a przez to uświadomienie sobie własnej indywidualności. Takie naprawdę głębokie uświadomienie sobie tego faktu, pewnego rodzaju iluminacja, to coś zupełnie innego niż proste stwierdzenie, że jestem sam, bo nikt się do mnie nie przykleił. Jednocześnie wiedza ta dotyczyć może tylko świadomej i analizującej siebie (czyli rozwijającej się) osobowości. Wiemy przecież, że w naszym umyśle jest coś na kształt „zamku Frankensteina”, jak to nazwał Colin Wilson. Zdarza się, że jakaś zupełnie „obca” osobowość przejmuje kontrolę nad naszym ciałem. Tak jest w przypadku ludzi z rozdwojeniem jaźni, schizofreników lub mediów. Wiedza Najwyższa to również dostrzeżenie pustoty dogmatów, nawet tych, które sami sobie tworzymy na własny użytek. Wiedza Najwyższa to również poczucie odpowiedzialności i empatii. Dotarcie do niej można porównać z teorią „dezintegracji pozytywnej” Kazimierza Dąbrowskiego, którego uważam za jeden z największych autorytetów polskiej i światowej psychologii. Dopiero wtedy człowiek staje się najbardziej twórczy. A ja staję po stronie ładu a nie chaosu. Chaos mamy wszędzie dookoła. Jeżeli ludzie mają stać się bogami, to na pewno nie wracając do chaosu. Właśnie dlatego postanowiłem umieścić mój esej jako dodatek do płyty, aby wypowiedzieć swoje stanowisko. Natura wbrew powszechnym sądom nie jest uporządkowana, tylko my tego nie widzimy, bo nasze życie jest za krótkie, albo po prostu nie chcemy tego widzieć. Natura wcale nie jest taka doskonała w swoim pędzie. Spójrzmy na nasz Wszechświat, na kosmiczne katastrofy. W skali uniwersalnej mamy przerażający chaos, w którym człowiek jest malutki fizycznie, ale umysłem może to pojąć i może stworzyć środki, które będą miały moc to zmienić. Chyba że na końcu Wszechświat znów skurczy się i wszystko szlag trafi, bo Wszechświat taki jaki jest wydaje się być wielkim potworem, który przemiela życia. Czymś na kształt istoty wykreowanej w komiksie Igora Myszkiewicza Zimowy Templariusz (notabene bezkonkurencyjnego dla mnie mistrza komiksu w Polsce).
Czym jest ostateczność?
Ostateczność to największa tajemnica. To otwarcie bramy i stanięcie na progu nowej drogi. Co dalej? To taka sama sprawa, gdyby ktoś pytał o „osobliwość” w czarnej dziurze.
Kim jest Lucyfer dla człowieka?
Lucyfer jest właśnie człowiekiem. Ale dla mnie jest on pewnym archetypem człowieka dążącego do indywidualnego rozwoju i jednocześnie rozwoju świata. To piękny symbol buntownika o urodzie Apollona, który niestety wielu ludzi, łącznie z jego teoretycznymi wyznawcami, umorusało smołą i błotem, powiesiło na nim łachmany i uważało, że tak ma być. Każdy ma swojego Lucyfera Anioła Stróża, ale na swoją własną miarę.
Więc Gnostycyzm czy Lucyferianizm???
Kiedy ktoś udokumentuje, czym jest lucyferianizm, to może wypowiem się na ten temat. W chwili obecnej jednak satanizm czy lucyferianizm są pojęciami względnymi i przenikającymi się. Nawet odczyty, jakie miały miejsce kilka lat temu w Krakowie w „Klubie pod Jaszczurami” nie uściśliły tego pojęcia (a była to seria odczytów pracowników naukowych różnych uczelni na temat satanizmu, okultyzmu i neopogaństwa). Wiele jest sekt, które określają się mianem lucyferian – i nie używam tu słowa sekta jako negatywnego. Należy też powiedzieć, że również gnostycyzm jest pojęciem niejednorodnym, bowiem mianem tym określa się wiele sekt chrześcijańskich istniejących w pierwszych stuleciach po Chrystusie. Ogólnikowo jednak można uznać, że gnostycyzm jest czymś w rodzaju zbawienia siebie poprzez „wiedzę”. Lucyferyzm w moim rozumieniu ma pewne cechy gnozy właśnie w tym kontekście. Jednak nie mogę opowiedzieć się po jakiejkolwiek z tych stron, mimo że nie są mi obce…
V.I.T.R.I.O.L. – pod tym szyldem wydałeś Korsarza. Możesz rozwinąć ten tajemniczy skrót i jego znaczenie?
V.I.T.R.I.O.L. to skrót utworzony od pierwszych liter maksymy alchemicznej: „Visita Interiora (w innym źródle: Inferiora) Terra Rectificando Invenies Occultum Lapidem”, która mniej więcej oznacza: „Zwiedzaj niższe sfery Ziemi, udoskonal je, a znajdziesz ukryty kamień”. Chodziło oczywiście o kamień filozoficzny (bynajmniej nie ten z Harrego Pottera). Ale kamień filozoficzny posiadał wiele znaczeń, gdyż alchemia pełna była znaczeń, wśród których należało odszukać te właściwe. Filozoficzno-duchowy aspekt alchemii wywarł na mnie z pewnością duży wpływ, a ta maksyma stała się pewnego rodzaju dewizą, którą kieruję się obecnie, czy też staram się kierować (wiadomo, nie zawsze wychodzi, ale należy się rozwijać…). Pod nazwą V.I.T.R.I.O.L. przygotowuję również moje nowe pismo, w którym znajdą się interesujące opowiadania, felietony i eseje… Może wywiady. Wszystko, co uważam za interesujące, a co ciężko spotkać gdziekolwiek indziej…
Myślę, że na dzisiaj wystarczy tych filozoficznych deliberacji. Zajmijmy się stroną muzyczną Korsarza… Jaki jest skład zespołu na dzień dzisiejszy? Kto jaką pełni funkcję?
Uff… Po tych pytaniach, ciężko tak od razu znaleźć się w banalnej codzienności:! Korsarz tylko raz jeden miał pełny skład zespołu, a było to w czasie nagrania Przez ciernie do gwiazd. Obecnie Korsarza tworzę sam, czyli nagrywam wszystkie instrumenty i zajmuję się produkcją wydawnictwa od A do Z. Jedyną osobą, która jest pełnoprawnym członkiem projektu jest Krzysztof Bigaj, który zajmuje się całością wokali męskich, poza moimi upiornymi głosami, które realizuję samodzielnie. Na nowym materiale gościnnie wzięła udział Ewa Tur, która wyrecytowała role należące do bohaterki opowieści. Miał pojawić się również stary basista Korsarza, Adam Zaklukiewicz, ale odległość między nami i brak czasu na razie wykluczył jego nagranie. Jednak na trzecim materiale odrodzonego Korsarza weźmie on już udział. Poza tym Adam przygotowuje ścieżki basu na ewentualne występy na żywo. W tym układzie są to obecnie osoby związane z Korsarzem. Jest jeszcze chytry plan zgarnięcia Michała Kubata z powrotem na perkusję, przez co Korsarz wreszcie by trochę „ożył” i nie jest to wykluczone. A trzeci materiał Korsarza chcę zrobić na najwyższym poziomie, więc praca może trwać długo…
Utwór Modlitwa nasuwa mi asocjacje z sakralnym oratorium. Brzmi on niczym bardzo melancholijna pieśń… Przyznam się, że słuchałem go już dziesiątki razy i wciąż mnie porusza… Połączenie melancholii, mroku z potęgą i ciężkością metalu… Skąd czerpiesz inspiracje do tworzenia tak wzruszających i synkretycznych dźwięków?
Gdybym to wiedział… to już bym przestał być artystą:! Zanalizowałbym to i wyleczył się z wątpliwości he, he… Modlitwa jest po trosze sakralna i melancholijna… Muszę powiedzieć, że tutaj dużą rolę odegrał Krzysiek Bigaj. To on obmyślał ścieżki wokalne do skomplikowanych gitarowo-syntezatorowych pasaży. Ja tworząc muzykę składałem ją pod wiersz Micińskiego, więc zastanawiałem się gdzie uderzyć, a gdzie stworzyć mistyczny klimat tak charakterystyczny dla tego utworu. Początkowo zresztą Modlitwa była utworem poezji śpiewanej, który przyniósł nam wyróżnienie na przeglądzie w Krakowskiej „Rotundzie”. Później postanowiłem zaakceptować ją na płytę Korsarza.
Myślę, że niektórzy ortodoksyjni, zatwardziali metalowcy nie przyjmą tego materiału zbyt entuzjastycznie. Nikt ci jeszcze nie zarzucał, że wpływy poezji śpiewanej są przesadzone?
Jedna z osób, które kupiły nowy materiał Korsarza, powiedziała mi to samo – że ortodoksi metalowi raczej odrzucą ten materiał, ale jemu się bardzo podoba. Ale pytanie brzmi: czy mam być artystycznym pozerem starającym się grać dla poklasku i pieniędzy? Uważam, że Korsarz odnalazł wreszcie własny indywidualny styl, przez który tworzę muzykę, jaka naprawdę gnieździ się gdzieś we mnie. Tworzę ją, bo tak chcę, a o to przecież chodzi. Wpływy poezji śpiewanej… Jeszcze nikt nie zarzucał mi, że są przesadzone. Ja też nie uważam, aby były przesadzone. Korsarz to literacko bardzo rozwinięty projekt, więc treść jest tam równie istotna jak muzyka. Synkretyzm sztuk, jaki ma miejsce w moim projekcie zobowiązuje. Myślę jednak, że Korsarz ma szansę znaleźć miejsce wśród różnych odbiorców – podobnie sprawa miała się z jednym z moich ukochanych zespołów Abraxas. Na nich też ludzie się wykrzywiali, a ja uważam, że to jedno z najwyższych dokonań w muzyce.
Jak reagują na Galerię starzy fani Korsarza?
Tak naprawdę nie wiem, czy byli jacyś starzy fani Korsarza, poza najbliższymi przyjaciółmi, oczywiście. No i kilkoma osobami, którzy coś ciekawego w tym znajdowali i może wierzyli, że kiedyś coś z tego będzie. A i zapomniałbym rodziców! Te osoby w większości mówią pozytywnie, choć czuję, że niektórym bardziej odpowiadał agresywny stricte metalowy Korsarz. Mam starych przyjaciół, braci Pawła i Mariusza Wasyliszynów, którzy obecnie trwają wytrwale (to ciekawa tautologia trwać wytrwale 🙂 w ekstremalnej muzyce grind core i black metal w surowym wydaniu. Oni słuchali Korsarza nowego na zasadzie: „To może już idziemy na piwo? Stary, a słuchałeś Aborym?” Więc widać – Korsarz nie trafił. Ale Adam Zaklukiewicz, dawny basista, słuchając z uwagą dodał tylko tyle, że brak trochę głębi muzyki – i z tym się zgodzę. Adam mówił o tym, że podoba mu się bardzo, ale delikatnie zaznaczył brak porządnego basu, co w jego zdaniu jest zrozumiałe:… Wiem, że trafił także do Ciebie, Pawle. I chyba tak naprawdę na tym mi najbardziej zależy, aby ktoś cenił Korsarza we mnie, bowiem artysta raczej się nie zmienia. Szuka nowych środków wyrazu na to, co w nim krzyczy, na to o czym myśli. Co zrobić, kiedy metal już nie wystarcza? Kiedy widzisz, że jest sto nowych kapel grających podobnie do siebie, jak „15 MC” z jakiegoś hip-hopowego numeru? Co zrobić, kiedy czujesz jak sam się powtarzasz, jak brzdąkasz riffy na jedno kopyto? Chcesz być w stadzie? Artysta powinien wyrażać uczucia tak, jak to czuje i jak chce. Czym mam grać czysty metal, bo grałem go już na starych demówkach z 1995 roku i zaczynałem wcześniej od innych, którzy grają go dziś? Może ta muzyka jest absolutnym wyrazem serca dla ludzi grających ją obecnie i oni potrafią w tej stylistyce powiedzieć „To jestem Ja! I to jest mój własny czarny confiteor!”. Takie zespoły bardzo cenię, choć jest ich tak mało… Ja się w tym nie znajdę. Muszę powiedzieć to inaczej i lepiej mówić szczerze niż udawać ciągle tego, kim się już nie jest. Lepiej zachować szacunek dla przeszłości niż karykaturować ją obecnie!
Dlaczego sam nie śpiewasz? Chociaż głos Krzysztofa Bigaja jest naprawdę idealny do Galerii…
Jak sam powiedziałeś, głos Krzyśka jest naprawdę idealny do muzyki na Galerii! Ja też tak uważam, a poza tym wiem jeszcze, że nie umiem śpiewać i nie zamierzałem psuć efektu moimi fałszami. Może gdybym ćwiczył głos nadal po nagraniu Przez ciernie do gwiazd, to mógłbym śpiewać, ale na dziś dzień po prostu nie umiem… Ja mogę tylko powrzeszczeć i postraszyć, ale śpiewać może tylko Krzysztof. Wszystko zresztą zaczęło się od naszych wspólnych występów na Festiwalu Piosenki Studenckiej, gdzie zakwalifikowaliśmy się nawet do pierwszej 20-tki, która „walczyła” o wyjazd do Warszawy. Później jakieś małe wyróżnienia i tak pomyślałem sobie, że to idealny wokalista do mojej muzyki. Faktem jest, że ma delikatny w pewnym sensie głos, ale to też moje błędy realizatora. Na nowym materiale brzmi o wiele ciekawiej i mocniej. Sam już chyba słyszałeś? Zresztą Krzysiek ciągle ćwiczy głos i wynajduje sobie nowe kombinacje.
Każdy utwór ma coś ciekawego do zaoferowania. Każdy może być wyjątkowy, np. Ciemna strona jaźni – totalnie zaaranżowany szybki Black Metal. Myślę, że to pozostałość Twoich fascynacji Black Metalem?
Ciągle słucham black metalowych kapel i mam szacunek do tej jedynej w swoim rodzaju muzyki, ale zespołów tworzących ten kult jest obecnie tak dużo, że przestaje on być powoli kultem. Brakuje mistrzów, którzy wznieć mogą tę muzykę na takie wyżyny jak zrobił to Dark Throne, Burzum, czy nawet nasz rodzimy Graveland. Black Metal, który tworzą lub tworzyli był kultowy w pełnym znaczeniu i wcale nie polegał na trzymaniu się tradycji, ale na rozwijaniu jej. Ciemna strona jaźni to mój głos w Black Metalu, chociaż utwór ten powstał tak naprawdę w 1998 roku. Umieszczając go na płycie, zdecydowałem się związać go z uczuciem potęgi, bo nic tak dobrze nie wyraża potęgi, jak właśnie Black Metal – z wszystkimi cechami tego uczucia, o których już mówiłem.
Całość materiału została nagrana w domu??? Niestety są niewielkie niedociągnięcia, np. czasami w kompresji dźwięku. Brzmienie przesterowanych gitar trochę jest jakby stłumione. Ale mimo wszystko owe niedociągnięcia giną gdzieś po drodze i w sumie jest bardzo przyzwoicie.
Tak, całość została nagrana w moim domu, gdzie powoli składam własne pół profesjonalne studio. Wiem, że są na płycie niedociągnięcia… Ciągle się przecież uczę realizacji dźwięku i pewne elementy zrobiłbym obecnie inaczej. Kiedy jeszcze trochę wiedzy zdobędę, zamierzam odbyć jakieś kursy realizatora, bowiem zafascynowała mnie ta domena w szalony wręcz sposób. Niedociągnięcia były też spowodowane częściowo brakiem sprzętu. Dopiero na nowym materiale użyliśmy profesjonalnego mikrofonu wokalowego Shure'a oraz wzmacniacza i korektora graficznego Unitry. Nauczyłem się lepiej wykorzystywać miltiefekt Digitecha z jego symulacjami lampowych wzmacniaczy… Również całość miksu poddałem delikatnemu masteringowi. Wszystko brzmi mocniej i czytelniej. Poszerzona została panorama stereo. Myślę, że w chwili obecnej lepiej jest mi tworzyć muzykę na spokojnie w domu, gdzie mam czas wszystko przemyśleć, niż z wywieszonym jęzorem spieszyć się ze wszystkim w studiu. Wolę więc kupić sobie nowy mikser, czy kartę muzyczną lepszej klasy. Lub wydajniejszy procesor niż wydać te pieniądze i nie być zadowolonym z efektu. Kolejny materiał chcę zrealizować jednak w taki sposób, aby z gotowym projektem pójść do studia i wykorzystać pieniądze i czas na profesjonalną pracę realizatora już z gotowym materiałem, który będzie trzeba po prostu porządnie dopieścić…
Jak wyglądają wasze koncerty?
Do tej pory nie było ich wiele i bardziej pasuje tu słowo recital. Raz jeden w Libiążu zagraliśmy taki bardziej sceniczny występ rockowy, a w innych wypadkach wyglądały one bardziej kameralnie. Koncerty zaś odbywają się na zasadzie pół-playbacku, czyli mamy zaaranżowane podkłady na płycie CD, które mają wycięte ścieżki gitary oraz wokalu. Gitarę i wokal dogrywamy na żywo. Myślimy nad ulepszeniem tych koncertów, przede wszystkim także nad dodaniem ludzi na scenę. Bas obsługiwał będzie Adam Zaklukiewicz, no i z perkusją Michała Kubata ciągle się zastanawiam, jednak ten krok zmusiłby mnie do zebrania całego zespołu, a w chwili obecnej nie bardzo są na to możliwości. Ale „przyszłość zmienną jest” – jak mawiał dziadek Yoda.
A tak na marginesie… Czarna płyta CD z jednej strony wygląda zupełnie jak płytka winylowa. Jesteś bardzo szczegółowy, jeśli chodzi o detale…
W przypadku Galerii nie byłem jeszcze na tyle zorientowany, aby wyprodukować płytkę z nadrukiem. Spędzało mi więc sen z powiek, w jaki sposób wydam CD? Przecież nie nagram płyty na zwykłym Cd-R – znieważę wtedy odbiorców! Aż tu w jednym z Krakowskich sklepów z płytami wynalazłem właśnie specjalnie wyprodukowane płyty imitujące winylowe. Nad wieloma rzeczami długo myślałem, jak je zrealizować. Etui DVD, książeczka-libretto, płyta multimedialna. To były sprawy, które nie powstały ad hoc. Trzeba je było obmyślić. Sam uwielbiam, kiedy inny twórca mnie zaskakuje i spróbowałem zrobić coś pokrewnego. Detale są bardzo ważne, bo zapadają w pamięć. Czasem spotkasz dziewczynę i chociaż nie będzie jakoś super atrakcyjna, pomyślisz sobie: „Ale ona ładnie pachnie!” – i tym ją zapamiętasz. To takie dywagacje na wcześniejsze tematy…
Jesteś zadowolony z końcowego efektu teledysków? Jak wyglądała praca nad nimi?
W zasadzie jest to chyba najbardziej amatorska z rzeczy wykonanych na wydawnictwie, choć nie mówię, że pozbawiona wartości i estetyki. Tak prawdę mówiąc, wydaje mi się, że nie są to złe videoclipy (albo tylko mi się wydaje…). Chciałem przynajmniej zawrzeć w nich jakąś historię, która wciągnie odbiorcę. Nie chciałem popaść w zupełny kicz, jaki często można oglądnąć na obrazach różnych kapel samodzielnie realizujących video. Miałem zamiar podtrzymać obrazem treść i klimat utworu, zastosować jakieś efekty specjalne. Niestety sprzęt, którym dysponowałem po prostu zwala z nóg nawet Pudzianowskiego. Był to niewielki aparat cyfrowy bliżej niezidentyfikowanej firmy, który miał możliwość nagrywania krótkich sekwencji video bez dźwięku. Napisałem więc prowizoryczny scenariusz teledysku i chadzałem po różnych miejscach w celu zebrania materiału, który później zacząłem montować i dopasowywać do muzyki. Wielu ludzi chwali sobie pewną odwagę w obrazach prezentowanych na clipie. Przede wszystkim wieczór na osiedlu wielkiego miasta. Jaka kapela gotycka, czy metalowa pokusiła się o taki obraz? Przecież trzeba wybrać ruiny i takie tam… Ale ja pomyślałem inaczej. Mieszkam przecież na osiedlu, zajmuje mnie okultyzm – czy w zwykłych mieszkaniach nie może rozgrywać się ludzka tragedia, albo tajemnica? To właśnie osiedle jest punktem zbiorczym wielu nieuświadomionych emocji, które mogą dojść do głosu w nieoczekiwanym momencie. Z początku myślałem o video bardziej związanym z historią opowieści Korsarza, czyli willa malarza, goście itd. Ale na to przede wszystkim brakło czasu, bowiem środki znaleźć można bez większego problemu, to nie Gwiezdne Wojny, czy Władca Pierścieni. Wciągająca ma być opowieść i postacie – nie tylko efekty, które tak czy inaczej są potrzebne, ale nie stanowią nadrzędnej roli dla video o takiej treści. W przyszłości zamierzam nagrać o wiele lepiej wyglądający teledysk z wykorzystaniem półprofesjonalnej kamery cyfrowej (na profesjonalną jeszcze przyjdzie czas, chyba że wygram w Lotka. Myślę, że zrealizuję też pewne zamysły fabularne, ale to wiele pracy – choć w zasadzie, po co innego żyć?
Przyszłość Korsarza?
Ja to i tak wyjątkowo gadatliwy chyba jestem, więc wypaplałem większość zamysłów na przyszłość… Ale ta namacalna – – – Niedawno ukończyłem pracę nad czymś w rodzaju MLP o tytule Niezaufanie. Zaprezentowana tam muzyka jest z pewnością mocniejsza niż do tej pory, choć także rozbudowana kompozycyjnie. Zamierzam zająć się tym materiałem wraz z Galerią. To, co pragnę zrealizować na trzecim materiale, niech zostanie małą tajemnicą moją i przyjaciół, choć znając przyjaciół, będzie to tajemnica poliszynela. Oczywiście, chcę powiększyć skład zespołu, ale to nie jest takie łatwe. Ludzie, z których pomocy mógłbym skorzystać w Korsarzu, muszą czuć tę muzykę, a w tym mogę liczyć tylko na starych przyjaciół. Za każdym razem, kiedy chciałem dopasować nową osobę do zespołu, słyszałem zdania w stylu: „A może by tak coś pod Nightwish…”, albo „pod Hammerfall”, albo „pod Therion”… Drażni mnie ludzki brak pomysłów na własną koncepcję muzyki, tylko w większości jest to chęć grania pod kogoś. Więc aby przywrócić przeszłość, widzę potrzebę dużej pracy i pieniędzy w to włożonych, bo nie wszyscy mają pieniądze na to, aby robić, co chcą.
Pokuszę się o niewielką dywagację… Studiowałeś na Uniwersytecie Wrocławskim. Poznałeś może profesora Krzysztofa Bilińskiego? Jaka zbieżność nazwisk! Ha, ha, ha…
Nie tylko nazwisk, ale i zainteresowań! Profesor Biliński podobnie jak i ja zainteresowany jest literaturą XIX wieku – romantyzmem i modernizmem. Osobiście, go nie poznałem, ale tu Cię zaskoczę – profesor Krzysztof Biliński był promotorem pracy magisterskiej mojego przyjaciela Mariusza Poźniaka, który pisał o lucyferyzmie Micińskiego. Słyszałem więc, że to równie interesująca i sympatyczna osoba jak ja, a więc dumny jestem z mojego imiennika!
Tym oto optymistycznym akcentem zbliżyliśmy się do skraju przepaści. Przed tobą ciemność i niewiadoma, za tobą garstka ludzi, która chce wysłuchać, co masz im do powiedzenia na zakończenie tej drogi. Wielkie dzięki za te nocne rozważania… Oni czekają na twoje słowa…
To prawda – przede mną ciemność i niewiadoma… Z kolei innym powiedziałem już chyba bardzo wiele, a dodać mogę tylko to, aby poszukiwali dalej, skoro już znaleźli się w tym momencie… Dziękuję za inspirujące pytania i życzę wszelakiego powodzenia w życiowych planach i wyborach… Pozdrawiam!
sitra-achra@tlen.pl