Krzyk panny na początku, a zaraz po nim wyraz typowych męskich obsesji w postaci tytułowego kawałka Lesbian Show. Ślina wokaliście cieknie po same… łydki :-). A muzyka tchnie Moonspellem na kilometr. W głosie słychać jeszcze echa death/blackowej przeszłości Nightfall, sam kawałek też odrobinę o takowej proweniencji, aczkolwiek fascynacja Portugalczykami jest wyraźna. Perwersyjne i całkiem niezłe.
Aenaon podobnie – klimat Moonspella, tyle że bez klawiszy. Wokal dalej rzęzi, ale pasuje do muzyki. W Dead Woman Adieu również, a nawet bardziej. I właśnie początek albumu jest najciekawszy, bo od piątego kawałka wszystko zaczyna się powoli zlewać w jedno. Podobne patenty, podobne brzmienie, identyczny wokal, gitary też niewiele się od siebie różnią – monotonnie, słowem. Wydaje mi się, że taka stylistyka, jednoznaczne określenie dobre jest na dwa, trzy utwory na albumie, a nie na cały. Cóż, panowie z Nightfall wychodzą widocznie z innego założenia – udają Greka 🙂 Kolejne kompozycje odróżniają od siebie jedynie ich początki, dość charakterystyczne. Potem wchodzą znane już motywy i robi się przeciętnie. Chwilami Nightfall brzmi jak młodszy brat Rotting Christ z płyty Sleep Of Angels z tym zastrzeżeniem, że Rotting Christ grają jednak ciekawiej.
Pod koniec płyty znów jest odrobinę bardziej interesująco. Lashed Augusth Reign robi niezłe wrażenie. Z fajną wiolonczelą w środku, dłuższy, więcej się tu dzieje, jest wreszcie jakiś klimat. Gdyby reszta była tak udana… Album zamyka Mean Machine – cover kapeli The Cramps. Nie mnie to oceniać, nie słyszałem oryginału, ale brzmi nieźle, z ciekawymi klawiszami (chyba Hammond albo pochodna).
Nie bardzo wiem, co sądzić o tej płycie. Bo z jednej strony jest kilka udanych numerów, które mogą się podobać. A z drugiej większość materiału nudzi śmiertelnie, nie ma w nich recepty na ciekawe granie. Faktem jest, że kolejna po Lesbian Show płyta Greków, Diva Futura była jeszcze słabsza. Cóż, chyba słusznie nigdy nie zyskali większego rozgłosu.
ocena: 6.0/10