I co ja mam napisać na temat koncertówki jednej z moich ukochanych kapel? Że to miód na moją thrashową duszę? Że morda mi się cieszy, kiedy słucham takich dźwięków? Że nawet pomyłki dodają tej produkcji tylko uroku i dzięki temu brzmi prawdziwie? Że chłopaki byli wtedy w doskonałej formie? Że fajny przegląd dorobku Overkilla? Że trochę, jak dla mnie, zbytni nacisk położyli na – wtedy właśnie wydaną, lecz niezbyt udaną – płytę W.F.O. (Where It Hurts, Supersonic Hate, Fast Junkie, Gasoline Dream, Under One, Bastard Nation)? Że sporo jest tu numerów z wczesnego okresu działalności (Rotten To The Core, Powersurge, Hello From The Gutter)? Że całość wypadła kapitalnie, chociaż długa jak diabli? Że mógłbym tej płyty słuchać na okrągło? Że to czysty thrash w wykonaniu ekipy Bobby'ego „Blitza” Ellswortha i D.D.Verniego? Że pozycja obowiązkowa dla fanów Overkilla i w ogóle fanów thrashowego grania? Że chwała, moc, potęga? Że powala mnie na łopatki zagrane na zakończenie Fuck You? Że to jedna z najfajniejszych metalowych płyt koncertowych, jakie się ukazały? Że… no co jeszcze?
Starczy. Dwadzieścia dwa utwory czystej energii.
ocena: 8.5/10