Tak naprawdę to nie wiem, od czego zacząć tę recenzję, i czy tak naprawdę powinienem takową napisać. Jednak skoro szefostwo The Plague podesłało mi tą płytkę w ramach promocji VOMITORY, to raczej takiej czy innej ode mnie oczekują. Właściwie to cóż można napisać?! Materiał ten już nie jest pierwszej świeżości, można by pokusić się o stwierdzenie, iż jest to stuff już wiekowy. W rzeczy samej. Zespół zarejestrował całość w 1996 roku, a więc sami widzicie, że to szmat czasu. Dzisiaj przeciętny słuchacz będzie patrzył na ten album nie, co inaczej. Panuje dziś inna mentalność wśród ludzi, inne standardy. Tak naprawdę to tylko do młodych słuchaczy, można skierować ten review, ponieważ starszyzna zna już ten album zapewne na pamięć, no i zdanie swoje własne też pewnie posiadają. Słowem namawiać ich do kupna nie trzeba. A co można znaleźć na tym krążku? Z pewnością kawał porządnej muzy, death metalowej muzy. Ekstremy nie ma tu końca. Muzyka jest na wysokim poziomie, i choć jest to debiutancki album zespołu, to już wtedy pokazali, że potrafią kąsać jak mało, kto, i że prawdopodobnie stać ich na jeszcze więcej. Miała to być jakby tylko krótka rozbiegówka, zajawek tego, co miało dopiero nadejść, tego, co kapela miała dopiero pokazać w przyszłości. Band pochodzi ze Szwecji, i z tego powodu również wielu traktowało go jako jeden z wielu, nic nadzwyczajnego. Myślę, że dzisiaj nie wierni usychają ze zgryzoty, wiedząc, iż ich wybory z przeszłości nie były do końca słuszne. A po za tym kulała wtedy promocja kapeli. Mała, i nieporadna wtedy Fadeless Records, nie do końca wywiązywała się raczej ze swoich obietnic. Dziś zespół jest pod opieką większej korporacji, która jak na razie zapewnia mu godniejsze warunki do tworzenia, komponowania i nagrywania muzyki. Abstrachując jednak od tego, i powracając do samego krążka, jest to kawał historii, i jest to również CD pełen rasowej godnej polecenia każdemu, maniax muzyki. Ale wierzcie mi, najlepsze dopiero miało nadejść.