Wydawać by się mogło, że na krakowskiej scenie metalowej wszystko zostało już powiedziane, wiadomo wszechkrólujący Sceptic, ostatnio eksperymentująca z swoim ‘Twisted logic” Atrophia Red Sun…jednak gdzieś tam zza potężnych murów Wawelu, wyłania się zespól Serpentia i ich nowy album, „ Dark fields of pain”…Zespół z black/doom metalową przeszłością wydaje oto na świat zadziwiająco dobrą mieszankę death’u z macierzystym blackiem, zaprawioną dodatkowo nowoczesnością, chociażby w postaci komentarzy tajemniczych, telefonicznych głosów….
Pomimo że album otwiera może mało oryginalne intro ( przeraźliwie dogłębne krzyki, niczym z preludium Possessed z albumu „The eyes of horror” ) to jednak jest ono odpowiednim wstępem na „ciemne pola bólu”, po których krążysz przez następne 41 minut….
Motywy pojawiające się w kompozycjach, może nie wprawiają w zdumienie swoją złożonością, jednak oplatają Ciebie z każdej strony, tak, że nie sposób ich nie przyswoić, ciekawie łączona melodia z ciężkimi riffami…Jedyne, czego może brakować- to bardziej ambitnych partii solowych…
W czasie całej wędrówki przez „ciemne pola bólu” przy czwartym utworze spotykamy ukojenie-„Hospice of hope”- instrumentalny, nie wiadomo skąd pojawiający się akcent wyłącznie klawiszowy, którym sadzę, nie pogardziłaby niejedna kapela black metalowa….jednak wzbogacony w komentarze telefonicznych głosów, o których pisałam we wstępie….nabiera kompletnie innego, o wiele ciekawszego wymiaru… A jeśli już o nowoczesności i nowatorstwie mowa, to utwór ”Waiting for a wings”, poprzedzający „Hospice of hope”, jest jednym z lepszych przykładów z albumu Serpentii, do zobrazowania tego „Podwójnego N”- chociażby przez fakt, że pojawia się w nim czysty wokal wpleciony w silny, (przeszywający prawie tak samo jak ból- motyw przewodni albumu) growl , zdecydowane riffy, akustyczne wariacje i na dokładkę siarczysty skrzek….A co mamy dalej?? Małe zwolnienie w postaci „Extraterrasial mother”, choć może nie tyle nazwać to zwolnieniem, co niebanalnym połączeniem szybkości i ciężkości z gitarową, akustyczną subtelnością…Ale jak mawiał Szekspir:
„ Mówić -to mało, trzeba mówić do rzeczy”…przejdę do mojego faworyta z albumu krakowskiej Sepentii, tudzież do tytułowego utworu-„ Dark fields of pain” – być może nie bez przyczyny ulokowanego pod szczęśliwą siódemką… Utwór zdecydowanie dynamiczny, złożony z ciekawych riffów, mający w sobie to przyciągające „coś” i wreszcie, będący momentem kulminacyjnym albumu- w tym miejscu kumuluje się z niewyobrażalną siłą –ból, z którym przecież zdążyliśmy się już zaznajomić…A jak się kończy nasza podróż po „ciemnych polach bólu”? Nagle otwierają się DZIEWIĄTE WROTA…i wkraczamy w „Place where souls are dying”- outro, wykorzystujące szeroko pojętą elektronikę, ale też będące opowieścią kobiety, której dane było poznać to ostateczne miejsce… Właśnie stamtąd wracam…Pytasz, czy żyję? Gdyby tak nie było, nie czytałbyś tych słów… Czasem ból nie boli…