Kraj: Polska
Gatunek: Thrash/death metal
Strona zespołu: www.virginsnatch.net
Dobre utwory: Daniel The Jack, It's time, Horn of Plenty, Act of Grace
Długość albumu: 43:04
Poprzeczka ustawiona na In the name of blood, zawieszona była wystarczająco wysoko, by z trudem można było ją przeskoczyć. Minęło wystarczająco dużo czasu by Krakowianie spróbowali poprawić swój własny wyczyn. Zatem po tym jakże długim okresie przygotowań wreszcie jest. Act of Grace, to następca In the name of blood, i jestem w stanie zaryzykować, iż jest to album lepszy. Act of grace, miał być albumem który będzie w stu procentach metalowy. Techniczny, agresywny, i bardzo ale to bardzo odbiegający od tego co w Polsce modne. Hell yeah.
Antykomercyjny, złożony, niemal progresywny, i bardzo techniczny, taki którego słuchać powinni wszyscy. Już nie tylko Ci zainteresowani tematem, ale również Ci, którzy w muzyce, nawet tej brutalnej, pełnej agresji, mocy, bezkompromisowości, szukają emocji, oraz przestrzeni, tego czegoś co nazywamy charakterem. Act of Grace, to album który powinien zadowolić wszystkich od fanów EXODUS po NEVERMORE, od wiernych fanów thrashu, aż po tych którzy wyraźnie stoją za nowoczesnymi trendami. Ja jako fan jednego jak i drugiego, lubię gdy stare miesza się z nowym, bądź też gdy nowe wcale nie ustępuje staremu. I tak właśnie jest z VIRGIN SNATCH. Ich podejście do gry nie jest nacechowane li tylko brutalnością, gra wszystkich członków VIRGIN SNATCH, pełna jest pasji, ducha lat 80, gdzie nie tworzyło się muzyki na pokaz, nie szło się za trendami, grało się to co kocha. Świat który tkany jest nićmi riffów wychodzących spod palców Hira i Grysika, choć bardzo złożony, miejscami zahaczający o progres, i budzący skojarzenia z zespołami grającymi technicznie, wcale nie musi być trudny w odbiorze. Wręcz przeciwnie, to, że muzycy wymagają uwagi od słuchacza należy zaliczyć jako plus. Pomimo wielopłaszczyznowej struktury utworów, ten materiał można sobie w bardzo prosty sposób przyswoić. Wystarczy tylko słuchać, słuchać i jeszcze raz słuchać…
Niewątpliwie Act of Grace, ma kilku bohaterów. O dwóch z nich wspomniałem już wyżej. Tym razem obaj, jednak z przewagą dla Hira, pokazali jak należy grać intensywnie, technicznie, ale z zajebistym groove i feelingiem który choć gdzieś tam zaszyty, świetnie buja i zapada w pamięć. Nie bez powodu mówię o groove. To co według mnie przyczyniło się do jego powstania to fenomenalne partie basu, które genialnie pasują do całości. Wreszcie słychać bas, ten puls, ten dół, to coś co powoduje palpitację serca u każdego kto ma coś wspólnego z sekcja rytmiczną. Bas ma być słyszalny, i ma spełniać określone zadanie. W VIRGIN SNATCH, swoje zadanie spełnia znakomicie, a tu i owdzie basik ma swoje własne miejsce do popisu, co mnie niezmiernie cieszy. Wracając na chwilę do obu gitarzystów, na Act of Grace, znalazły się zdecydowanie lepsze solówki niż do tej pory w ogóle. Są po prostu lepsze i już, bez zbędnego omawiania. A jedna jest w stu procentach szczególna, i fantastyczna… Ale i do niej dojdę.
Kolejny bohaterem albumu jest nie kto inny jak Zielony. Mam nadzieję, że po wydaniu Act of Grace, nikt się już nie będzie go czepiał o jego angielski, ani tym bardziej próbował poddawać w wątpliwość jego umiejętności jako wokalisty. O ile Auman na nowym FRONTSIDE, zaskoczył mnie różnorodnością swojego głosu, tak w przypadku Zielonego jestem pod ogromnym wrażeniem. Widać, a raczej słychać, że partie które nagrał na Act of Grace, należą do bardzo przemyślanych, a zarazem świetnie ułożonych. Nie wiem jak on to robi, i co mu w tym pomaga, ale przejścia z brutalnego niskiego, charakterystycznego dla Zielonego growlu, do czystego fantastycznego śpiewu wprost porażają. Wreszcie, ponownie przytoczę tutaj zespół NEVERMORE. Otóż, w niektórych partiach, jak np w Slap in the face, Zielony wybitnie przypomina mi Warella Dane'a. Zresztą nie chodzi tu tylko o czysty śpiew, ale o całość wokalnej ekspresji Zielonego. Jestem przekonany, że Warell jest co najmniej dużą inspiracją dla Zielonego, i pewnie prędko się to nie zmieni. Oczywiście ja zaliczam to jako wielki, bardzo zaskakujący plus, ponieważ wokale chcący czy nie chcący wzorowane na Dane'a, wypadają znakomicie. Tyle emocji, agresji, tyle ekspresji dzięki jednemu mężczyźnie, i jego werbalnym popisom. Jakbym był ziomalem, to bym powiedział szacun, he,he.
Kontynuując mowę o bohaterach, Jacek choć mógłby nim być, lecz tym razem niczym mnie specjalnie nie zaskoczył. Jego gra, niesamowicie intensywna, pełna przejść i często połamanych ale wciąż brutalnych rytmów, w zupełności mnie zadowala, jednak nie wywiera już takiego wrażenia jak na In the name of blood. Czasem aż nie chce mi się wierzyć, że w paru miejscach nie oszukał. Ale cóż, w przypadku muzyków VIRGIN SNATCH, szybkość, i precyzja idą ze sobą w parze. Teraz, i na wieki wieków, amen. Mój motyw bohatera jednak się nie kończy. Jest ich bowiem jeszcze kilku…
Chcę przytoczyć tutaj dwa wątki, dwóch par braci. Jedni z nich, wciąż żyją, a na dodatek odwalają kawał na prawdę zajebistej roboty. Act of Grace, to kolejny przykład produkcji która mimo, iż zrealizowana została w Polsce, może konkurować ze światowymi. Wiesławscy w swoim Hertz Studio nie pierwszy i nie ostatni raz udowadniają, iż profesjonalizm, oraz wysoka jakość wykonania to ich własna idealnie dobrana domena. Inni bracia, którzy mieli i wciąż mają niebagatelny wpływ na muzykę, jak i świadomość polskich (i nie tylko) muzyków to bracia znani z DECAPITATED. Jeden z nich jak wszyscy wiemy niestety zginął w wypadku samochodowym. Jeśli ktoś jeszcze nie wie, że chodzi o Witka powinien skazać się na osobistą metalową banicję…
Zatem dlaczego Ci dwaj bracia są bohaterami Act of Grace? Wytłumaczenie jest jedno, i tylko jedno. Jedyne możliwe, piękne, nasycone emocjami, takie do którego warto wracać, i takie dla którego warto było to zrobić. Witek zmarł tragicznie, a los jaki go spotkał jest niesprawiedliwy. Vogg pozostał sam bez brata, wiedzą o tym fani DECAPITATED, którzy prawdopodobnie nie doczekają się już powrotu ukochanej grupy. Krakowianie z VIRGIN SNATCH również, dlatego też w hołdzie zmarłemu muzykowi, przyjacielowi i kompanowi, nagrali krótko mówiąc śliczną i bardzo wymowną balladę.
Tak balladę. Zielony uprzedzał, że taka się pojawi. Nie wiedział jednak, że będzie tak ważna, że ta dedykacja będzie miała takie znaczenie. It's time, choć nie wbija się do głowy tak łatwo jak You-Know-Where, to numer od którego czuć smutek na kilometr. To piosenka przepełniona żalem, goryczą, to perfekcyjny obraz ludzkich emocji, zawartych w dźwiękach. It's time, to hołd nie tylko dla Witka, to hołd dla tych którzy odeszli. Śmiało mogę zaryzykować, iż ten wieńczący album utwór jest bardzo dobrym wyciskaczem łez. Niewątpliwie takim miał być, i takim właśnie jest. Utwór który nie jest tylko upustem dla emocji, to kompozycja w której muzycy świetnie ukazują inne, typowe dla lat 80 podejście. Ballada to coś na prawdę wspaniałego, i prawda jest taka, iż każdy zespół thrash metalowy powinien mieć balladę. Utwór który odpręża, budzi refleksje i wzbudza emocje. It's time właśnie do takich należy, i szczerze mówiąc spełnia wszystkie wymogi ballady.
Utwór niemalże osobisty, piękny, taki którego należy słuchać i delektować się nim. Taki w którym jeden z braci wystawił swojemu bratu muzyczny pomnik. Gościnny udział Vogga w It's time, to punkt kulminacyjny całego albumu. Genialne, fenomenalnie dopasowane solo po prostu… zabija. A za każdym razem gdy już Vogg kończy grać swoją solówkę mam ochotę umrzeć i zmartwychwstać by znów jej posłuchać. Mam ochotę krzyczeć razem z Zielonym, czuć to, zawsze tu i teraz. I w końcu mogę. Muzyka przetrwa wszystko, jest wieczna i niechaj i taka będzie pamięć o Vitku.
Spoczywaj w pokoju bracie.
ocena: 9,5/10
Lista utworów
1. Act Of Grace
2. Slap In The Face
3. Horn Of Plenty
4. Through Fight We Grow
5. Walk The Line
6. Daniel The Jack
7. M.A.D. (Make A Donation)
8. DOn't Get Left Gehind
9. It's Time
Skład
* Łukasz „Zielony” Zieliński – śpiew
* Grzegorz „Grysik” Bryła – gitara
* Jacek Hiro – gitara
* Marcin „Novy” Nowak – gitara basowa
* Jacek Sławeński – perkusja