Kraj: Stany Zjednoczone
Gatunek: Drone metal/post-metal/rock
Strona internetowa: www.myspace.com/earthofficial
Dobre utwory: „Omens and Portents I: The Driver”
Długość albumu: 53:24
Spaleni innym słońcem… tak w trakcie komponowania można by opisać stan umysłów muzyków odpowiedzialnych za The bees made honey in the lion's skull. Amerykańscy pionierzy drone metalu, czy w ogóle muzyki drone (dziwna nazwa tak swoją drogą) serwują nam kolejną porcję swych jakże intrygujących, aczkolwiek często minimalistycznych kompozycji przepełnionych wonią i smakiem południa… Ach. Seattle (miasto skąd pochodzi grupa) na południu się nie znajduje, ale czy to ważne, liczą się dźwięki, nastrój i klimat.
Zwłaszcza ten ostatni jest dziwnie przejmujący. Taki transowy, wręcz idealny do tego by rozpłynąć się w świecie bezmyślności, sprzyja apatii i rozleniwieniu, a ta idealnie idzie w parze z pewnym znieczulaczem który mimowolnie często sam przenosi nas w inny spowolniony świat. Ten błogi i jakże przyjemny stan jakim jest znieczulenie się, fizycznie jak i psychicznie wcale nie musi być uzyskiwany poprzez używki. Wręcz przeciwnie, jestem świadom tego, iż większości pewnie specyfiki będą potrzebne, ale są też i tacy jak ja, którzy ich nie wymagają. Tym razem w przypadku EARTH potrzeba tylko odrobinę ciepła, najlepiej tego przy przy kominku bądź tego, które daje nam nasza kobieta (opcja lepsza aczkolwiek mogąca jednak przeszkadzać he,he), szklaneczka whiskey, słuchawki, mrok w pokoju i co może zaskoczyć.. fotel bujany – najlepiej taki stary, taki w którym spokojnie można sobie siedzieć, bujać się… powoli….
Powoli i stopniowo się odpływa, stopniowo, albowiem tak jest właśnie lepiej. Ot, tak po prostu wybrać się w stronę dalekiego południa, gdzie preria, piekące słońce i klimat dzikiego zachodu momentalnie kreują się w naszej wyobraźni. Ten dziki zachód wcale nie musi być agresywny, szalony wręcz antagonistyczny, nie taki jak na westernach, przepełniony krwią i walką. Nie. Taki z pewnością nie będzie miał miejsca, ani w mojej ani waszej wyobraźni. Ten o którym mówię jest piękny, taki przez który można kroczyć samotnie, lubując się w ciszy i starać się dokonać symbiozy z naturą – wszak przecież to ona nas w tej wędrówce żywi. Wyżej wspomniałem o bezmyślności, otóż to, nie my sami umyślnie kreujemy sobie obrazy a nasza wyobraźnia która często posuwa się dalej niż się nam może wydawać…
Moja jak zawsze pracuje intensywnie, ale tak błogo, pięknie i subtelnie przenosi mnie w te obce rejony, a następnie kuszony delikatnymi dźwiękami kroczę przez nie dalej, szukam miejsca w którym mogę się zatrzymać. Tam gdzie nie będę już sam, tam gdzie ona, my, wy, tam gdzie tytułowe pszczoły robią miód w czaszce lwa – ale skąd lew na prerii? Nie wiem, w każdym razie to też li tylko kolejny wytwór wyobraźni. Te dźwięki, te właśnie zawarte na najnowszym albumie EARTH stają się po prostu kolejnym ujściem dla własnych emocji, kolejną ze ścieżek, takich które budowane są na spokojnych gitarowych zagrywkach, na prostych ale jakże ujmujących melodiach, podpartych transem, oświetlonych dźwiękami wybijających się klawiszy, może nawet i odrobinę mrocznych, takich do których ciągniemy sami…
Kto wie. Album piękny, wręcz liryczny, wymagający ciszy i skupienia, idealny by ukoić własne serce.
ocena: 8,5/10
Lista utworów
# „Omens and Portents I: The Driver” – 9:06
# „Rise to Glory” – 5:47
# „Miami Morning Coming Down II (Shine)” – 8:01
# „Engine of Ruin” – 6:28
# „Omens and Portents II: Carrion Crow” – 8:04
# „Hung from the Moon” – 7:44
# „The Bees Made Honey in the Lion's Skull” – 8:15
Skład
* Dylan Carlson – guitar, occasional vocals, occasional percussion
* Adrienne Davies – drums
* Don McGreevy – bass guitar
* Steve „Stebmo” Moore – keyboards