Kraj: Niemcy
Gatunek: Metalcore
Dobre utwory: I rape myself, It's our burden to bleed
Strona internetowa: www.myspace.com/caliban
Niemiecki okręt flagowy metalcore'a w postaci CALIBAN to zespół na wskroś kontrowersyjny. Ale jak i gdzie? Przede wszystkim wśród fanów gatunku. Jedni twierdzą, że zespół się… skurwił? A inni uparcie wielbią i kochają tych core'owców. Wygląd i image swoją drogą, jednych kręci, innych wnerwia, mi on tam jest obojętny, z jednym zastrzeżeniem co do wokalisty – od paru lat uważam, że jest gejem – i chyba się wkrótce o tym dowiemy. Dobra to akurat możemy olać, ale co do samego gardłowego wrócimy jeszcze później.
Teraz przyznam się, że nie uważam jakoby band się skurwił. Wręcz przeciwnie, twierdzę, iż jeszcze próbuje jakoś się rozwijać i pchać ten swój metalcore'owy wózeczek, choć górka coraz wyższa. Wszystko w zasadzie tutaj pasuje, jest ciężar, są melodie, jest konkretny groove, ale nie wszystko jest takie piękne jakim się być wydaje. Całość profesjonalna w pełni, zawodowa w każdym calu, udowadnia, iż ta piątka chłopa potrafi zagrać na najwyższym możliwym poziomie. Muzycznie CALIBAN od zawsze niemalże królował jeżeli chodzi o metalcore, ale tylko muzycznie. To, co panowie zaprezentowali na The undying darkness to oczywiście świetny, energiczny metalcore… z chujowym wokalem.
I tu pojawia się temat Andreasa. Co jak co, ale to właśnie przez niego ten band jest tak piętnowany. Niby drzeć się umie, robi to na jakimś tam zaspokajającym poziomie, ale brzmi prze tragicznie. A wtóruje mu wyjec, Denis Schmidt, który jęczy niemiłosiernie ozdabiając każdy song słowiczymi refrenami. Niby mu to wychodzi, niby nie, ale za każdym razem robi to dokładnie tak samo! A to boli, razi i szatan wie co jeszcze. Poza daremnymi wokalami (i tekstami również!), to zajebiście dobrze zagrany jak i nagrany metalcore. Łeb sam buja się przy riffach z I rape myself, a morda jakoś dziwnie cieszy się przy singlowym It's our burden to bleed.
Jeszcze o brzmieniu. Bardzo sterylne, czyste, bez zbędnych szumów, trzasków i pierdół. Można rzec – wzorcowe. Caliban od kilku albumów brzmi niemalże tak samo, ale to może i nawet lepiej, bo tak bynajmniej wiem czego się spodziewać, a cała ta muzyczna oprawa wychodzi im na dobre. No bo liczy się w końcu muzyka nie? A wokale w ich przypadku to tylko dodatek he,he. Raz lepszy, raz gorszy, ale jednak wychodzi na to, że dodatek. Gdybym miał wybrać najgorzej zaśpiewany song byłby to Moment of Clarity, który sam w sobie jest nudny i typowy do bólu. Cóż, bywa i tak.
Dla fanów metalcore'a album warty stestowania, ale pokochania już niekoniecznie.
ocena: 7/10
Lista utworów
1. Intro 01:05
2. I Rape Myself 03:24
3. Song About Killing 03:19
4. It's Our Burden to Bleed 03:49
5. Nothing Is Forever 03:54
6. Together Alone 03:10
7. My Fiction Beauty 04:41
8. No More 2nd Chances 04:04
9. I Refuse to Keep on Living… 05:01
10. Sick of Running Away 03:48
11. Moment of Clarity 02:40
12. Room of Nowhere 03:44
Skład
Andreas „Andy” Dörner – Vocals
Marc Görtz – Guitar
Denis Schmidt – Guitar
Marco Schaller – Bass (Six Reasons to Kill)
Patrick Grün – Drums (G-Reizzt, Ilex, Soulfly69, Six Reasons to Kill)