Kraj: Stany Zjednoczone
Gatunek: Deathcore
Dobre utwory: Wake up, Smoke, Something Invisible
Strona internetowa: www.myspace.com/suicidesilence
Długość albumu: 37:12
W sensie, że nuda? Niee. Nie sądzę. Deathcore może i robi się nudny i niesamowicie przewidywalny, ale gdyby tak odłożyć na bok wszystkie uprzedzenia i oczekiwania a po prostu cieszyć się muzyką, zwłaszcza tą sygnowaną logo SUICIDE SILENCE, można by wtedy dostać naprawdę mocny wpierdol. W przeciwieństwie do ultra brutalnego i praktycznie opartego na blastach i breakdownach debiutu, na No time to bleed panowie poszli o krok dalej w swojej twórczości i minimalnie zmienili swój stajl. Nie lękajcie się jednak, bo to wciąż solidny deathcore… odświeżony paroma fajnymi patentami.
Co zatem jest nowego? No time to bleed w przeciwieństwie do The Cleansing cechuje się większą ilością charakterystycznego groove, którego wcześniej nie było. W tych utworach pojawiło się (niby) więcej przestrzeni, która pozwala nam odetchnąć, przygotować się na kolejne salwy opętańczej perkusji i nieludzkich wokaliz Mitch'a. Na dodatek panowie pokusili się o nagranie utworu instrumentalnego (w tle słychać sample z ludzkimi odgłosami, nie mam pojęcia czy to z filmu czy może sam Mitch pobawił się w coś takiego) … And then she bled, zatem nie stoją w miejscu i nie są tak hermetyczni jak niektórzy ich koledzy. Oczywiście No time to bleed to nie taki progres jak w przypadku Awaken the dreamers ALL SHALL PERISH, ale to i tak jakiś tam krok na przód w tej stylistyce. Fajnie, że w ogóle panowie kombinują, bo będąc szczerym debiut choć całkiem dobry, odrobinę nużył. Dwójka za to wydaje się być bardziej przemyślana (o ile w ogóle może taka być). Paru moich znajomych uważa kompletnie odwrotnie i sądzi, iż pisanie albumu w trakcie trasy (niezależnie od zespołu) nie ma żadnego sensu. Ja jednak pozostanę w opozycji i śmiem twierdzić, że No time to bleed po prostu sprawia mi kupę BRUTALNEJ radości. Czy to w otwierającym Wake up czy w najbardziej death metalowym, może nawet tech death'owym Something Invisible.
Irytuje mnie za to zbyt małe zróżnicowanie rytmiczne, bo Alex albo sypie blastami jak z rękawa (prawą ręką w dodatku) albo raczy nas klasycznym pitu-pitu. Przydałoby się w tej materii znacznie pokombinować, bo jak mniemam możliwości ku temu pewnie są, ale to pewnie wina obranej stylistyki, która sama przez się wymaga takich rozwiązań jak te zawarte na No time to bleed. Drugą sprawą jest… niemalże identyczny początek w Wasted jak i w Wake up, nie wiem czy tylko ja to słyszę, ale to zakrawa na jakiś autoplagiat. Na plus zaliczyć mogę FENOMENALNE wokale Mitch'a, w które wprost uwierzyć nie mogę. Jak ten cherlawy, chudziutki mężczyzna potrafi wydawać z siebie takie dźwięki. Coś niesamowitego. Prawdopodobnie niekwestionowany król darcia ryja w kategorii deathcore. A nie czasem Herman Hermida z All Shall Perish? Niekoniecznie. Hermida jest nieziemsko wszechstronny i utalentowany i nie można go jednoznacznie podpinać pod ten nowoczesny i tak lubiany przeze mnie nurt. W zasadzie to by było na tyle. Chyba.
No time to bleed to wyczekiwana pozycja przez wszystkich zwolenników nowoczesnego napierdzielania. Nie ważne czy lubisz Carnifex czy Job For A Cowboy, ten album musisz mieć na półce. O ile jeszcze ktokolwiek kupuje płyty he,he.
ocena: 7,5/10
Lista utworów
1. Wake Up 03:33
2. Lifted 03:44
3. Smoke 03:08
4. Something Invisible 02:57
5. No Time To Bleed 02:22
6. Suffer 03:55
7. …And Then She Bled 04:00
8. Wasted 03:13
9. Your Creations 03:59
10. Genocide 02:17
11. Disengage 04:04
Skład
Mitch Lucker – Vocals
Mark Heylmun – Guitar
Chris Garza – Guitar
Alex Lopez – Drums
Dan Kenny – Bass