Thrashing Madness Productions, 2016
Muzyka: Death Metal Progressive
Strona Internetowa: https://www.facebook.com/planethellband
Czas Trwania: 45:04 minut (10 utworów)
Kraj: Polska
Przyznać muszę, iż dawno nie miałem w łapach tak monolitycznego, spójnego pod każdym względem wydawnictwa. A już na pewno nie z półki tak agresywnego grania, jakie prezentuje nam tu PLANET HELL. Zacznijmy jednak po kolei, naprawdę po kolei gdyż tutaj wszystko, dosłownie wszystko ma swoje niebagatelne znaczenie.
Płyta opakowana jest w nietypowy, zapewne dla co poniektórych niewygodny format, bo jest to opakowka wielkości A5. Ta sama opakowka już od pierwszej chwili nasuwa skojarzenia z jakimś kajetem do sporządzania notatek, a biorąc pod uwagę ogólny koncept, bardziej dziennika niż rzeczonego kajetu. W czarne tło w górnej części wtopione jest zaledwie logo zespołu, i tu też ciekawostka, wzorowane na logach rodem z misji kosmicznych, a w tym konkretnie przypadku, na wycieczce w przestworza Apollo XVIII, a dolna część to sam tytuł płyty. W środku, fajowa książeczka przyozdobiona w grafiki Daniela Mroza, ilustratora „Cyberiady” i „Bajek robotów” Lema – do którego notabene wrócimy za chwilę – do tego pomysłowe zastosowanie swojego rodzaju wprowadzeń do poszczególnych utworów zarówno w naszym, ojczystym narzeczu jak i języku Szekspira. Na fotosku czterech kolesi w uniformach, które są kolejnym elementem wizualnej części „Mission One” i całości jako zespołu. Tyle odnośnie zewnętrznej części PLANET HELL a „Mission One” konkretnie.
Teraz mamy liryczną część tego krążka, czyli teksty. Tutaj mamy garściami czerpane inspiracje z twórczości jak dla mnie na swój sposób wizjonera Stanisława Lema. Oczywiście nie będziecie w błędzie jeżeli domyślacie się, że na tym polu w lirykach Przemka Latacza nie znajdziecie pląsających rusałek czy innych demonów z czarnej przerębli. Jest w tym temacie zdecydowanie futurystycznie, a zatem to jeszcze jedna cegiełka łącząca gruby, nierozerwalny mur zbudowany przez zespół na silnej świadomości samych siebie i tego jak ma wyglądać to co wyjdzie z szyldem PLANET HELL. Dźwięki, teksty, oprawa graficzna i wizerunek to w ich przypadku, bardzo spójna całość. A co z muzą jako taką?
„Mission One” – to techniczny death metal z thrash’owym zębem. Do tego wrzućmy voivodową progresję oblaną odhumanizowanym, lodowatym industrialem. Tak wygląda ona w naprawdę telegraficznym skrócie. Stwierdzenie, że jest dobrze, osobiście uważam za krzywdzące dla zespołu. Jest w pytę i to taką ogromną. Na „Mission One” składa się dziewięć autorski kompozycji plus ciekawy i co ważne, nie odstający jakoś szczególnie od reszty cover RUSH „Earthshine”. Dzieję się tu bardzo dużo, bo raz że mamy tu do czynienia z zaawansowanym warsztatem kompozytorskim tej ekipy, a dwa estetyki progresji są tu ogromne pokłady. Czy jedno z drugim da się połączyć tak, żeby dało się tego słuchać?. Zapewniam, że tak. Ten kwartet nie ma wodogłowia, czy też narcystycznych zapędów, a wszystko co tu słychać, to kunszt z połączenia szybkości, atomowej mocy, ale z użyciem głowy, czytaj INTELIGENTNIE.
Są potężne riffy, mega wymiatanie na perkusji, zresztą jak już nadmieniłem wcześniej, tu wszyscy wiedzą, jak obsługiwać swoje narzędzia tortur. Nie brakuje ostrego naparzania, morderczych gonitw, ale dobrym zwolnieniem, jakby monumentalnym patentem też nie gardzą, czy też jakimś ciekawym, powyginanym złamasem. Tu wszystko cyka, wszystko żre że aż boli, a jednocześnie lubieżnie łechce ucho. Ale, żeby nie było, że tylko mięcho i mięcho, to informuję, że tu liczą się również emocje i odpowiednia cząstka czegoś, co można określi specyficznym klimatem. Oblejcie to jeszcze nieludzkim, pełnym niespokojnych myśli, industrialnym sosem. Wibracje z twarzą seryjnego mordercy!. Całość dopełnia mega agresywne, jednocześnie ultra ciężkie, dopieszczone brzmienie. Dopieszczone w sensie idealnie spinające całą treść płyty w zabójczą, sprawnie działającą machinę. Masa emocji, energetyczny koks, wysokooktanowe paliwo.
Fakt, jest to wymagający materiał, ale wspomnianą gdzieś wyżej, muzyczną inteligencją przewyższa tabuny im podobnych. Trzeba tego dobrze posłuchać, żeby ogarnąć temat, ale zgłębione tajniki są bramą do poznania. Mnie to kręci, u mnie się to kręci bez przerwy, i Wam polecam, bo lektura choć dość ciężka a fabuła zakręcona, to gwarantuję, iż tuż po epilogu z niecierpliwością i obgryzionymi do krwi pazurami będziecie wyczekiwać kolejnej części.
Lista utworów:
01. NothingMachine
02. Invincible
03. Mask
04. Eden
05. Astronaut
06. Voyage XI
07. Inquest
08. ElectroDragon
09. Return From The Stars
10. Earthshine
Skład:
Przemysław Latacz – gitara, wokal
Józef Brodziński – bas
Tomasz Ziarko – gitara
Tomasz Raszka – perkusja
Ocena: 9.0/10