HELLHAIM – wywiad z Mateuszem „Matt’em” Drzewiczem (wokal) i Piotrem „Omel” Omelańczukiem (bas)

„… uparci „starsi panowie” jak i „młodzi gniewni” mogą współistnieć w obrębie jednego tworu (…) przez co powstaje muzyka oparta na klasycznych patentach, ale ubarwiona młodzieńczym wigorem i odwagą w doborze niestandardowych rozwiązań. (…) na każdego z nas wpływa zupełnie inna muzyka, dzięki temu w zespole inspirujemy siebie nawzajem…” – HELLHAIM.

Każda kapela stara się wymyślić jakąś nazwę dla siebie. Czym wy się kierowaliście?

Matt: Pozwolimy sobie zachować genezę nazwy dla siebie. Za dużą frajdę mamy z czytania i słuchania rozmaitych teorii na ten temat – od tych mniej wyrafinowanych, typu „Helheim było zajęte to wymyślili sobie Hellhaim, proste” po bardzej rozbudowane teorie, np.: „Zrost angielskiego Hell (piekło) oraz hebrajskiego Haim (życie) ma symbolizować dualizm, wzajemne przenikanie się a być może i tożsamość tych pojęć”. Prawda jest dużo bardziej prozaiczna, jednak w showbiznesie rzadko kogo ona faktycznie interesuje.

W ogóle jak zaczęła się historia HELLHAIM? To chyba był jakiś rodzinny interes? Ale potem były jakieś przetasowania składu?

Matt: Pod koniec ubiegłej dekady Al i Schenker niezależnie postanowili wrócić do gry na gitarze po niemal równiutko 20 latach od rozwiązania ich ostatniego wspólnego zespołu. Wpadli na siebie akurat u wspólnego znajomego lutnika, kiedy wspomnienia odżyły i padła propozycja żeby znów razem pograć. Przypadek czy przeznaczenie? Niepotrzebne skreślić. Dość, że przez te 20 lat Schenker dorobił się syna całkiem sprawnie zasuwającego na perkusji. Zaczęli jammować we trzech, w międzyczasie poszukując ludzi do uzupełnienia składu. Reszta jest już historią.

Rozpiętość wiekowa poszczególnych członków jest dość spora. Jak wam się razem pracuje? Czy istnieje coś takiego jak konflikt pokoleń?

Matt: Oczywiście! Nie wierzę w stworzenie czegoś uniwersalnie dobrego i zawierającego pełen wachlarz stylów i emocji, jeśli brakuje konfliktów, a emocje towarzyszące powstawaniu dzieła nie są skrajne. Ważna jest też jednak otwartość i umiejętność kompromisów. Dzięki temu uparci „starsi panowie” jak i „młodzi gniewni” mogą współistnieć w obrębie jednego tworu, dzielić się wzajemnymi doświadczeniami i spostrzeżeniami, przez co powstaje muzyka oparta na klasycznych patentach, ale ubarwiona młodzieńczym wigorem i odwagą w doborze niestandardowych rozwiązań.

Istniejecie już od 2008 roku. Macie za sobą pewną przeszłość muzyczną ale mimo tego pierwszy materiał nagraliście w 2015 roku (Ep), a po dwóch latach pierwszy album „Slaves of Apocalypse”… Nie jest to dobry wynik jak na tyle lat egzystencji…

Matt: Ale chyba nie jest też tragiczny? Pomijając tak sztampowe przykłady jak Guns N’ Roses czy Tool, warto wspomnieć amerykański Von, który debiutancki album wydał po 25 latach od założenia zespołu – nie przeszkodziło to im jednak w międzyczasie inspirować pokolenia black metalowców i zaliczyć 18-letnie zawieszenie działalności. Nie wszystko musi być robione według książki i staramy się żeby nie ograniczały nas żadne rynkowe konwenanse.

W następnym roku stuknie wam 10 lat. Czy szykujecie w związku z tym jakieś eventy lub inne atrakcje dla fanów?

Emergenza 2014 – Progresja – HELLHAIM

Matt: Szczerze mówiąc dotarliśmy do naszych annałów, które jasno wskazują jednak 2009 jako początek HELLHAIM, co zdziwiło i nas, bo przez przewijający się w medialnych doniesieniach na nasz temat 2008 rok sami straciliśmy rachubę czasu. Okazuje się jak widać, że fani mają dodatkowy rok na chłodzenie szampana.

A to ci ciekawostka… Kim są tytułowi niewolnicy apokalipsy z waszego debiutanckiego albumu?

Matt: Ludźmi bez konkretnej narodowości. A może Polakami, Żydami czy każdą inną nacją. Istnieją naprawdę, choć wcale nie muszą. Na potrzeby rozmowy możemy przyjąć, że to metafora ludzkości w każdym momencie jej istnienia, która boryka się ze skutkami wszechogarniającej apokalipsy, którą zgotowała sobie sama, bez pomocy sił pozaplanetarnych. Tak było, jest i będzie. A będzie coraz gorzej.

Na albumie wykorzystaliście intra, które niekoniecznie są typowe dla Heavy Metalu. W waszym przypadku były to dźwięki nawiązujące do stylu Dark Ambient z miejscowym nawiązaniem do religii chrześcijańskiej i muzułmanizmu… Początkowo te intra mnie zdziwiły (tego typu zabiegi w Heavy Metalu)? Ale po kilku chwilach uświadomiłem sobie, że te wstawki nawiązują do tematyki apokalipsy. Czy mam rację?

Matt: Nie chcemy nikomu narzucać jedynej słusznej interpretacji. Jako klucz do lepszego zrozumienia koncepcji mogę zasugerować, że instrumentale te są ściśle powiązane tematycznie z oboma utworami, które poprzedzają – ich tytuły oraz teksty utworów powinny stanowić pewną wskazówkę. Nikt nie twierdzi jednak, że faktycznie stoi za tym jakakolwiek przemyślana koncepcja.

Omel: Cała płyta w jakiś sposób nawiązuje sama do siebie. Ma dużo ukrytych niuansów czy powracających motywów, które może nie jest tak łatwo odkryć przy pierwszym odsłuchu, ale przenikają się wzajemnie i w pewien sposób spajają cały materiał.

Koleją rzeczą, która rzuca się w uszy to wykorzystanie growlingów pomiędzy klasycznymi heavy-metalowymi wokalizami… Uważam, że taki zabieg podniósł poziom drapieżności w waszej muzyce i oczywiście wniósł nieco świeżości do tej muzyki w stylu retro…

Matt: Zapewne masz rację.

Słowo „retro” traktuję jako pozytyw. Słuchając albumu przypomniały mi się stare polskie kapele, które zaczynały w latach 80-tych ubiegłego wieku. Niektóre aranże są bliskie TURBO (z okresu „Kawalerii Szatana” czy „Ostatniego Wojownika”), KAT (z „Oddech Wymarłych Światów”, czy „666”) albo CETI… Hmmm… też DESTROYER, HAMMER i inni… Czy te kapele miały na was wpływ?

Emergenza 2014 – Progresja – HELLHAIM

Matt: Jeśli tak to raczej niebezpośredni. Al i Schenker z oczywistych względów oddychali tym samym powietrzem co wymienione przez Ciebie zespoły, zresztą obijali się o nich na wspólnych scenach, są więc naturalnie przesiąknięci ówczesnym klimatem. Poza tym raczej na każdego z nas wpływa zupełnie inna muzyka, dzięki temu w zespole inspirujemy siebie nawzajem. Niemniej być może faktycznie łączy nas podświadoma tęsknota do grania z czasów, kiedy polska szkoła heavy metalu grała tak jak nikt inny na świecie, staramy się podążać podobną drogą – jednak z wyboru, a nie z konieczności, jak wspomniani epigoni.

Omel: Kto wie, być może te kapele dopiero BĘDĄ miały na nas wpływ. Mi osobiście marzy się płyta, która byłaby mocniejszym wygrzebem katowych, thrashowych pomyj. Skupimy się bardziej na rytmice, drapieżnych riffach, zostawiając w tle halloweenowskie sola, a sama muzyka będzie w zupełnie innym, nowoczesnym wydaniu. A może nie. Zobaczymy.

Początkowo podczas słuchania brakowało mi spójności… Heavy Metal, Death Metal a nawet Black Metal… Wszystko wrzucone do jednego kotła, oczywiście z największym naciskiem na „heavy”… Ale po kolejnym przesłuchaniu stwierdziłem, że te „obce” wtręty do heavy-metalowej kanonady sprawiły, że HELLHAIM jest dość oryginalną kapelą, nawet w czasach obecnych…

Matt: Pierwszy kontakt z nieznanym najczęściej jest odrzucający i wprawiający w zakłopotanie. Cieszę się, że udało Ci się zaszufladkować nas na tyle, żeby ograniczyć problemy z przyswajaniem naszej twórczości (śmiech).

Omel: Brak spójności może wynikać z osobistych przyzwyczajeń. Dla mnie te gatunki są wzajemnie spójne, ale jednak naszą bazą jest Heavy Metal. Nie ma co się oszukiwać – jeżeli jakiś growl po prostu pasuje w danym momencie w utworze to czemu go nie użyć? Ograniczanie się tylko do kanonu to trochę jak jazda na rowerze bez pedałów. Sądzę, że każdy potrzebuje wolności, nawet jeśli ta wolność powoduje zagubienie się w oceanie możliwości. To tylko kwestia podejścia i wyczucia czego naprawdę się chce. Dobrze czujemy się przyjmując taką formę pracy, gdyż to od nas naprawdę zależy jaki rezultat chcemy osiągnąć, a nie od narzuconego kryterium kanonu. Wydaje mi się, że ograniczenia kanonu mogą być pomocne dla początkujących kapel, gdy dopiero uczą się wspólnej gry, później zaś przychodzą nowe pomysły i warto takie ograniczenia znosić.

Anneliese Michel to tytułowa bohaterka jednego z utworów na albumie. Czy wierzycie w zjawisko opętania? Moje doświadczenie i wykształcenie wpłynęło na sposób postrzegania tego zjawiska. Uważam, że tego typu zachowania są po prostu zaburzeniami psychicznymi (począwszy od zaburzeń dysocjacyjnych typu histerii, poprzez najzwyklejsze zaburzenia osobowości aż do poważnych psychoz, np. typu schizofrenii)…

Omel: Za gówniaka interesowałem się takimi tematami jak czarne msze, subkultury, okultyzmy, religie, Anunnaki, Nibiriu, czakry i tym podobne. Ale wraz z dorastaniem coraz trudniej było mi uwierzyć, że wymiotowanie szkłem ma jakiś związek z opętaniem. Zresztą w zagadkowy sposób częstotliwość rzekomych opętań i innych diabelskich psot malała proporcjonalnie do rozwoju techniki i pojawiania się coraz to nowszych narzędzi rejestrujących. Ciekawe, prawda? Uważam, że chora psychicznie była nie tylko sama Anneliese, ale też osoby w jej otoczeniu, które opisywały to zjawisko. By proceder mógł przejść to musieli po prostu wierzyć, że to był szatan i tak to udokumentować.

Matt: Przypuszczam, że każdy z nas ma inne zdanie na ten temat, ale nie rozmawiamy o tym zbyt często. Pamiętam jak obejrzeliśmy razem dokument „Egzorcyzmy Anneliese Michel” i byliśmy wstrząśnięci – niestety tym jak jednostronny, sztampowy i nierzetelny jest to materiał. Dodatkowo same nagrania mające udowodnić autentyczność opętania w naszym przypadku odniosły odwrotny skutek. Na szczęście utwór od dawna był już napisany, więc materiał ten nie miał żadnego wpływu na nasz proces twórczy. Niemniej staram się być otwarty na wszelką narrację i nie wykluczam z automatu żadnych zjawisk, nawet tych paranormalnych – uważam zresztą, że takowe też mają logiczny ciąg przyczynowo – skutkowy, tylko człowiek na naszym etapie rozwoju poznawczego może po prostu nie być zdolny właściwie go zinterpretować.

Do dwóch kawałków zaprosiliście koleżanki – Kingę Lis i Joannę Milczewską… Kim są te panie? W XXI wieku obecność kobiet w Metalu już nikogo nie dziwi…

Matt: Kinga to wokalistka stołecznego hard rockowego Icon i definitywnie jeden z najlepszych kobiecych głosów w polskim cięższym graniu. Ponieważ potrafi płynnie przechodzić od niemal dziewczęcego śpiewu do drapieżnego ryku nie widzieliśmy lepszego wyboru na wokal wspierający w utworze o opętaniu dziewczynki, choć jej przymiotów wokalnych nie wykorzystaliśmy w pełni. Asia z kolei to muza i wielka miłość Alberta. Jest uznaną malarką, posiada jednak gruntowne wykształcenie muzyczne – dzięki temu potrafi niemal „malować” swoim głosem. Taki właśnie dźwiękowy pejzaż (nie mylić z landszaftem) został zarejestrowany na potrzeby „Ghosts of Salem”. Moim zdaniem efekt jest subtelny, ale fenomenalny.

Ale jak to bywa w klasycznym Metalu pomiędzy galopującymi tempami, dynamicznymi solówkami i melodyjnymi chwytliwymi refrenami nie mogło zabraknąć balladowych motywów…

Matt: … i zwykle na samych motywach się kończyło. Żaden z numerów raczej nie łapie się na miano pełnoprawnej ballady. Zresztą, stawiam Ci piwo, jeśli którakolwiek stacja radiowa głównego nurtu w ogóle rozważy puszczenie np. takiego „Eclipse”.

Skoro w Trójce, jakiś czas temu w „Piosenkach bez granic” Mann puścił black-metalowy CIEŃ to uważam, że śmiało możecie startować ze swoim materiałem… Skoro jesteśmy przy Black Metalu… Ostatni utwór „Ghosts Of Salem” chwilami brzmi wręcz black-metalowo. To kolejny dowód na to, że wasz Heavy Metal jest bardzo wpływowy…

Omel: Tak, jest tam riff thrashowy, refreny są blackowe, chociaż czasem uderzające w płaczącą, zawodzącą nutę. Kolejny przykład operowania emocjami – wyrażanie ich w sposób zróżnicowany to dla mnie esencja sztuki. Nie utożsamiam się z jednorodnym, skrajnym przekazem – czy to stuprocentowo pozytywnym, czy negatywnym. Tego mamy pełno w mass-mediach. My zaś czujemy specyficzne wibracje i często przeżywamy cały wachlarz emocji, które chcemy uwiecznić – czego dobrym przykładem są wyczuwalne emocje w refrenie wspomnianego „Ghosts…”. Fajnie jest je odgadnąć, wczuć się i też przeżyć to samo. Dzięki temu sztuka się nie nudzi, zwłaszcza jak za każdym razem odkrywa się coraz to nowe rzeczy. Do tego dochodzą koncerty, muzyka na żywo, która pozwala całe misterium przeżywać wspólnie – jestem bardzo zadowolony, widząc ludzi, którzy muzykę odczuwają podobnie do mnie. Zwykle ciężko odnaleźć podobnych sobie, więc taki zwykły koncert w niezwykły sposób potrafi połączyć ludzi o konkretnym spojrzeniu emocjonalnym na sztukę.

Matt, czy wszystkie wokale są Twojego autorstwa? W DIVINE WEEP wykorzystujesz typowo heavy-metalową barwę, ale w HELLHAIM to bardziej polifoniczne podejście do śpiewu…

Matt: Owszem, wszystkie wokale na płycie rejestrowałem ja (oprócz wspomnianych gościnnych udziałów dziewczyn). Sposób w jaki śpiewam w zespole wynika w naturalny sposób z samej muzyki. Ponieważ muzyka HELLHAIM i Divine Weep, mimo zakorzenienia w heavy metalu, jest jednak zupełnie inna, więc i wokale także siłą rzeczy cechują się trochę innym podejściem.

Domyślam się, że całkowite odejście od polskich tekstów miało bardziej otworzyć waszą muzykę na rynek zagraniczny, aczkolwiek podejrzewam, że połączenie waszej muzyki z polskimi lirykami mogłoby u niejednego maniaka starego polskiego Heavy Metalu wywołać muzyczny orgazm…

Matt: Numery śpiewane po polsku znajdują się na naszej EP-ce „In the Dead of the Night” – pozostałość z czasów, kiedy za teksty odpowiadali Al i Schenker, lepiej czujący się w rodzimym języku. Ja jednak preferuję angielski, śpiewając w tym języku można bardziej skupić się na przekazywaniu emocji i na operowaniu głosem, niż na walczeniu z językowymi łamańcami. Zresztą według mnie angielski bardziej pasuje do metalu. Nie ma jednak bardziej metalowego języka niż szwedzki, którego się właśnie uczę i obiecuję w przyszłości utwór śpiewany w tym języku.

Det här är en intressant idé… Podczas koncertów używacie fajnego statywu na mikrofon… Były łańcuchy, są też ludzkie czaszki… Cze czaszki nabite na statyw to na zamówienie u seryjnego mordercy?

Matt: Doceniam Twoją dociekliwość, ale odpowiedź na to pytanie także przemilczę – sądzę, że świat nie potrzebuje kolejnej Dauði Baldrs, Transformalin czy innej płyty nagranej w więzieniu.

Zdaje się, że trafiliście na strony Metal Hammer! Gratulacje!!!…

Matt: Dziękujemy.

Od kilku lat niezbędnym działaniem promocyjnym zespołów staje wypuszczenie tzw. lyric video. HELLHAIM również posiada taki klip do kawałka „Decimator”… Dlaczego akurat ten utwór?

Matt: Utożsamia wszystko to co reprezentuje HELLHAIM w roku 2017. Posiada twardy, speed metalowy rdzeń, różnorodne wokale, wyraźną melodię, przeszywające solówki. Przekrojowy numer, z którym najlepiej zacząć przygodę z HELLHAIM. Oczywiście każdy inny jest równie dobry, ale my wybraliśmy ten.

Omel: „Decimator” jest taki wyraźny, konkretny, bezpardonowy. Wynikał też z potrzeby chwili. Co do samej formy klipu, to nie jestem fanem teledysków wysokobudżetowych, zwłaszcza, że mamy teraz ich przesyt. Zresztą może się mylę, ale mam wrażenie, że większość z tego budżetu, pochłaniają i tak kuglarskie, komputerowe efekty, które są niczym więcej jak kopią kopii, a kolejne teledyski finalnie giną w morzu wtórnego gówna. Może raz na 1000 produkcji trafi się coś fajnego. Bardziej liczy się pomysł. Gdy przyjdzie dobry pomysł i “poczujemy” że to jest właśnie to czego potrzebujemy wtedy uderzymy z czymś konkretnym. Chcieliśmy prostej i efektownej formy, zmontowaliśmy więc sami ten klip w kilka wieczorów i nie powiem, żebyśmy wstydzili się efektów.

Ja również jestem Metalowcem-weteranem (no może nie aż takim jak ta najstarsza część z was)… i od wielu lat obserwuję Metalową scenę (rodzimą i zagraniczną), oczywiście jako fan i dziennikarz muzyczny… Jaka jest różnica pomiędzy muzyką i fanami Metalu z XX wieku a XXI wieku?

Omel: Według mnie zmieniło się wszystko, od motywacji, poczucia buntu i niedosytu fanów, poprzez lepszy dostęp do muzyki, różnorodności stylów czy instrumentów do przekształcenia się fanów muzyki w samych muzyków grających w różnych kapelach. Takie zaburzenie homeostazy fan/artysta wywołało skutki w postaci ujednolicenia się tych grup, zwłaszcza w przypadku muzyki niszowej, a za taką w dalszym ciągu uznaję metal – dzisiaj trudno spotkać fana metalu, który sam nie próbowałby sił w wykonywaniu tej muzyki. Ciężko uznać to za zjawisko jednoznacznie pozytywne czy negatywne. Faktem jednak jest, że dzięki temu – a także rozwojowi powszechnego dostępu do muzyki przez internet – zaliczamy największy od czasów punkowych rozwój ideologii DIY (zresztą sami jesteśmy jej gorliwymi wyznawcami). Pozwala to na ominięcie wytwórni, urzędów i innych instytucji, które mogłyby ograniczać swobodę twórczą zespołu i wzięcie sprawy całkowicie w swoje ręce. Niemniej jest to temat rzeka, chyba już na następny wywiad…

Ok, więc dzięki za rozmowę! Coś mi mówi, że o HELLHAIM będzie jeszcze głośniej…

Omel: Dopóki wiatr nas nie kładzie to okręt płynie dalej…

https://www.facebook.com/HELLHAIM/

Miejsce zamieszkania: Parczew, Polska. Zainteresowania / Hobby: muzyka, dziennikarstwo muzyczne, religioznawstwo, orientalistyka, antropologia, psychologia, medycyna, socjologia. Ulubione gatunki muzyczne: przede wszystkim wszystkie gatunki Metalu, Hardcore'a, Progresywny Rock oraz Gothic, Ambient, Muzyka Klasyczna, Etniczna, Sakralna, Chóralna, Filmowa, New Age, Folk i czasem Jazz, Elektro, Muzyka Eksperymentalna, Alternatywna... Współtworzył magazyn & webzine Born To Die'zine jako Gnom.
Powrót do góry