“(…) wzięliśmy się z metalu (…) każdy kocha jakąś muzykę, której co najmniej jeden z nas szczerze nie cierpi (…) Jeśli u nas jest bardziej „post-wszystko” to ok, nie planowaliśmy tego (…) Retro jest spoko, my jesteśmy bardzo retro (…) Nie jesteśmy permanentnie zdołowanymi mizantropami, nie trapią nas jakieś dramatyczne traumy, właściwie patrząc na nas można pomyśleć, że to banda tatusiejących metalowców (…)
Livius Pilavi: Czy nazwa zespołu inspirowana jest słynnym filmem Romana Polańskiego?
Jest to jedna z interpretacji, na którą z przyjemnością się zgodzę, bo to wspaniały film. Inną, równie właściwą, może być zespół Repulsion. A może piosenka Słonia? Zależało nam na nazwie, która nie byłaby neutralna, która spinałaby się z niewesołym ładunkiem emocjonalnym tekstów. Nie chcieliśmy wybierać sobie nazwy na takiej zasadzie, na jakiej robią to niektóre zespoły, tzn. coś obcojęzycznego, nie znaczącego nic, ale brzmiącego światowo. To przechodzi tylko w disco polo. Wcześniej działaliśmy pod szyldem Seaghoat, który w jakimś sensie pasował do tego, co wówczas graliśmy, tzn. death metalu, nigdy nie był jednak za mądry. Po czasie odkryliśmy, że trzeba tę nazwę ludziom literować i tłumaczyć, co znaczy, co bywało męczące. W którymś momencie, rozciągniętym w czasie między odejściem Michała Spryszaka a nagraniem Trzech Dni, nasza muzyka zaczęła odjeżdżać od metalu śmierci. Z konieczności stałem się autorem tekstów, i o dziwo całkiem dobrze się w tej roli poczułem, a polskie teksty zaczęły powstawać zupełnie naturalnie. Nowe oblicze wołało o nowy szyld, a że darłem się po polsku, czemu nazwa miałaby być angielska? Tak stał się Wstręt. Jak słusznie zauważył wspomniany kolega Michał, na Top Trendy się taką nazwą nie dostaniemy, ale hej, Ropień ze swoją też nie, więc jesteśmy skazani na granie razem. (śmiech)
Pavel: Czy nie poszliście też trochę za nowym trendem by nazwać zespół jedno-wyrazowo po Polsku, jak np. ROPIEŃ, ZARAZA, NIECHĘĆ, CIEŃ, LĘK. Taki trend też stoi jakby w opozycji do mody na nazywanie kapel długimi nazwami po angielsku, zwłaszcza z nurtu współczesnego Metalcore’a…, np. ERIS IS MY HOMEGIRL czy SAVE US FROM THE ARCHON.
Mam wątpliwości, czy przytoczone przez Ciebie nazwy budują jakiś trend – to zespoły z zupełnie różnych muzycznych bajek i pewnie część z nich nie ma o sobie nawzajem pojęcia. Co więcej, Zaraza powstała w połowie lat 90., kiedy nikomu się Wstręty, Niechęci, Odrazy nie śniły. Jak wspomniałem, wybór nazwy podyktowany był potrzebą zbudowania spójności z przekazem i tego przekazu językiem. O ironio, jakoś nie przyszło mi do głowy pokrewieństwo semantyczne z Odrazą, choć przecież bardzo ten zespół lubię. Nie wydaje mi się, aby Wstręt wpisywał się w ten „trend”, muzycznie nie mamy wiele wspólnego z „lingwistycznym” black metalem (z żadnym innym raczej też nie, choć kto wie?), mimo, że muzykę i teksty Furii ja osobiście bardzo cenię. Z drugiej strony uważam, że polskie nazwy to dobry kierunek i im ich więcej, tym lepiej, jeśli więc ktoś chce nas pomieścić między różnymi zespołami o polskich szyldach, nie będziemy protestować, bo w naturalny sposób do tej kategorii wpadamy. A towarzystwo jest onieśmielająco zacne dla takich żuczków jak my. Nie znam muzyki Eris is My Homegirl, w ogóle nie orientuję się we współczesnym metalcorze, ale kolega mówił, że towarzysko to spoko ziomeczki są, a ja temu koledze wierzę. Tego drugiego nie znam, nie wiem też kim jest The Archon, ale wątpię, by mnie przed nim uratowali.
Livius Pilavi: Do czego czujecie wstręt?
Do brudnych toalet.
Livius Pilavi: Jakiego określenia należy użyć, aby nazwać styl, w którym gra wasz zespół?
Dobre pytanie, ale chyba nie do nas. Jak już wspomniałem wzięliśmy się z metalu, takiej muzyki słuchaliśmy w okresie formatywnym, taka nas ukształtowała i nie uciekniemy od tego, choćbyśmy chcieli. Jako Seaghoat zaczynaliśmy od grania death metalu, przynajmniej tak nam się wydawało. Potem próbowaliśmy określić się na nowo, szukaliśmy dla siebie jakiejś nowej twarzy, snuliśmy, wizje, koncepcje i żadna z nich nie zaowocowała niczym trwałym poza krótkimi materiałami i numerami, które dawno pogrzebał czas i pył. Otrzeźwienie nastąpiło po tuningu składu, a potem po zaprzestaniu ustawicznego, kompulsywnego omawiania siebie i snucia jakichś oderwanych fantazji na temat tego, czym powinien być zespół, ten zespół. Przestaliśmy więc gadać i zabraliśmy się do roboty – Kuba przynosi numery, wybieramy te, które nam się podobają najbardziej, pracujemy nad nimi, aranżujemy, upraszczamy, komplikujemy, ja dorzucam wokal i tekst. Ot, i tajemnica naszego stylu, której nie ma sensu ubierać w fanfaronadę wielkich, poetyckich słów. Zdajemy sobie sprawę, że Trzy Dni nie jest „spójny” tak, jak spójne są materiały typowo gatunkowe. Tak wyszło, taka była nasza dynamika przez ostatni rok, tak ją udokumentowaliśmy i nie jest to z naszej strony żadna wydumana „oryginalność”. Nie czujemy się lepsi ani gorsi od zespołów, które doskonale radzą sobie w ramach sprawdzonych recept – jeśli coś działa, to działa, sam słucham wielu kapel niekoniecznie oryginalnych. Nam gatunkowe myślenie zwyczajnie nie służyło, od kiedy go nie ma, rozkwitamy twórczo i piękniejemy w oczach.
Livius Pilavi: Twórczość Wstręt łączy w sobie wpływy różnych stylów muzycznych. Które zespoły was zainspirowały, które najbardziej cenicie?
Ojoj, wchodzimy na grząski grunt. Jak mówiłem, wszyscyśmy są z metalu, ale każdy z nas ma na tyle inny gust, że każdy kocha jakąś muzykę, której co najmniej jeden z nas szczerze nie cierpi. Bartek lubi rocka, nigdy nie pytałem, ale obawiam się, że polskiego. Kuba jest fanem progresywnego metalu i djentu, dwóch najbardziej przerażających gatunków na świecie. Krzyś słucha jakichś dziwnych instrumentalnych łamańców, które rozumieją tylko inni muzycy. Nasz basista Marian jest stary jak Wawel, ale można go zobaczyć w pogo na punkowych koncertach. Ja lubię black metal i hipsterski rap. Są to klimaty wzajemnie się wykluczające, nasze rozmowy o muzyce, która nam się podoba przypominają okładanie się nadmuchiwanymi młotkami a jedyne, co można włączyć na próbie między numerami, żeby nikt się nie śmiał, to jakiś metal z lat 90. Albo Mastodon. Jak różnie odbieramy muzykę niech uzmysłowi to, że np. pracując nad numerem tytułowym z Trzech Dni ja słyszałem w nim stary doom/death, a Kuba – Earth na delayach. (śmiech)
Pavel: Wasz basista gra także w sąsiedniej kapeli ROPIEŃ ale nie sądzę by basista miał aż taki wpływ na całokształt muzyki, a muzyka WSTRĘT chwilami jest zbliżona stylistycznie do ROPIEŃ… Chociaż u Was jest bardziej Post Rockowo / Post Core’owo / Post Metalowo… ogólnie bardziej „post”… czyli taki vintage… collage klimatów retro z modernizmem…
Ja też nie sądzę, komu potrzebny jakiś tam basista? Kiedyś w Ropniu graliśmy wszyscy poza basistą. Dziś w Ropniu gra z nas tylko on. Tak to się śmiesznie poukładało. Rzeczywiście, może jest jakiś łącznik między naszymi zespołami i pewnie granie utworów Michała tchnęło w nas jakąś punkowo-nowofalową nutę. Kuba ochoczo zaprzeczy, ale moim zdaniem tak było. Szczerze mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiałem ale jak teraz o tym myślę, to doświadczenia z Ropniem (hmmm…) otworzyły nas muzycznie na kombinowanie z czymś, co nie do końca jest nam znane. Jeśli u nas jest bardziej „post-wszystko” to ok, nie planowaliśmy tego, ale każda opinia słuchacza jest z natury rzeczy słuszna, więc niech i tak będzie. O post-hardcore wspominało już parę osób, fajnie, że takie rzeczy się u nas słyszy. Retro jest spoko, my jesteśmy bardzo retro. Zwłaszcza Marian.
Livius Pilavi: Teksty waszych utworów są katastroficzne, psychotyczne. Czy takie macie przekonania i doświadczenia emocjonalne na co dzień, czy to tylko kreacja artystyczna?
Nie było intencją autora, aby teksty były katastroficzne czy psychotyczne, choć autor ma niewielki wpływ na odbiór. Nie jestem pewien co masz na myśli pytając o „kreację artystyczną”. Nie jesteśmy permanentnie zdołowanymi mizantropami, nie trapią nas jakieś dramatyczne traumy, właściwie patrząc na nas można pomyśleć, że to banda tatusiejących metalowców prowadzących zwykłe życie, zajmujących się zwykłymi codziennymi sprawami – pracą, rodziną. I to będzie prawda. Z drugiej strony mogę powiedzieć, że teksty są w stu procentach szczere i tylko/aż tyle jako ich autor mogę zagwarantować. Co wcale nie oznacza, że są osobiste w sensie „o, to jest o mnie”. Nie ma w nich katastrofizmu, ja bym sugerował raczej interpretowanie ich w kierunku zmagania się z czasem, lęku przed przegraniem życia, frustracji codziennością i mocowania się z otoczeniem. Ot, sprawy, które wlecze za sobą każdy, kto trochę przeżył i jakiś czas temu przekroczył 30-stkę. Tekst Cięcia jest refleksją nad winą bez kary, a powstał pod wpływem filmu The Act of Killing – polecam wygooglować i zobaczyć, tego się nie zapomni. Może jest w tym jakaś ostentacyjność, ale podobnie jak z nazwą, nie chciałem, aby moje teksty były emocjonalnie neutralne. Oczywiście mają dobrze brzmieć i oczywiście chcę, aby ktoś gdzieś powiedział, że są ok. To ważne. Ale jak powie, że nie są ok, to niech chociaż czuje, że są podszyte czymś prawdziwym, że są „jakieś”.
Pavel: „Trzy Dni” to wasz debiutancki materiał? Okładka do niego jest dość dziwna jak na rockową stylistykę…
Debiutancki pod tą nazwą. Pod szyldem Seaghoat opublikowaliśmy dwa dwuutworowe dema i jednego reha, wszystko to wciąż wisi na bandcampie, ale nie mam pojęcia, czy ktoś tam jeszcze zagląda i jeśli tak, to w jakim celu. Okładka jest dziełem Michała Śliwy, wspaniałego muzyka tworzącego pod szyldem Echoes of Yul, mojego serdecznego kolegi od lat i dobrego ducha naszego składu, pod jakim szyldem byśmy nie grali. Miksował nam jedno z dem, zrobił kilka remiksów, polecił mi tysiące filmów aż wreszcie poratował nas fantastyczną okładką. Kiedy płakałem mu w internetowe ramię, że jako banda nieogarów nie potrafimy ani zorganizować sobie oprawy graficznej, ani nawet dowiedzieć się o co nam właściwie chodzi i jaka to miałaby być okładka – wjechał on, wybitny Porębianin, cały na biało. Zaproponował nam kilka swoich grafik, w tym kilka trochę pół żartem, i jedna z nich właśnie przykuła naszą uwagę. Po pierwszym śmieszkowaniu zaczęliśmy się jej przyglądać, każdy swoją optyką. Ja znalazłem w niej neurozę, która bardzo mi się podoba. Ma świetny, przykuwający oko motyw główny, nie jest przeładowana elementami ani kolorami i praktycznie nie ma na niej obróbki graficznej. Przeglądaliśmy z Michałem inne zdjęcia z tej sesji i wykluwała nam się koncepcja, którą można obejrzeć na fizycznym nośniku. Niby jest ładnie, pastelowo, landrynkowo, ale to fasadowe piękno, pod tą pstrokacizną nie ma życia. Zawsze lubiłem takie motywy, które pod lukrem kryją coś brzydkiego, w co trzeba się wpatrzeć. Uwielbiam Powiększenie Antonioniego i okładkę 20 Jazz Funk Greats Throbbing Griste, jeśli wiecie o czym mówię. Pozdro dla kumatych.
Livius Pilavi: Planujecie nagrać dużą płytę? Czy macie już przygotowany jakiś materiał?
Coś jest przygotowywane, coś będzie nagrywane. Co, kiedy, czas pokaże.
Livius Pilavi: Czy dużo koncertujecie? Czy na koncertach łączycie WSTRĘT i ROPIEŃ?
Częstotliwość naszego koncertowania sięgnęła w ostatnim czasie zatrważającego wolumenu jednego gigu na rok. Obrazuje to zarówno nasze zorganizowanie, jak i porażające zapotrzebowanie na muzykę zespołu Wstręt. Niedawna awaria facebooka ma związek z fanami, którzy masowo zaspamowali nas pytaniami o to, kiedy koncert, kiedy koncert… W grudniu zagraliśmy z Ropniem po raz pierwszy jako dwa osobne zespoły, co dla mnie było ogromnie emocjonalnym przeżyciem. Oczywiście szaleństwo zaklęte w moich partiach perkusji jest nie do odtworzenia przez świetnego perkusistę, który gra z Ropniem dziś, ale przełknę tę gorzką pigułkę i ze smutkiem przyznam – tak, od kiedy mnie (nas) tam nie ma, radzą sobie coraz lepiej.
Livius Pilavi: Odwiedzaliście jako widzowie festiwal Open’er? Chcielibyście tam zagrać?
Jasne, o ile tylko Open’er chciałby kogoś takiego jak my! Halo, panie Mikołaju, tu jesteśmy! Zagramy za zwrot kosztów dojazdu (weźmiemy bilety SKM na fakturkę), hamburgera (dla Mariana starczą płatki owsiane) i dwa żetony na piwo na głowę. Marzy mi się specjalna scena dla takich zespołów jak my, chciałbym grać dla ludzi czekających w kolejce do Toi-toiów. Oczywiście, że bywamy na Openerze, choć bywamy tam raz na parę lat i nie jest tak, że profil festiwalu pokrywa się stuprocentowo z naszymi gustami, ale chyba też nie o to w nim chodzi. Tam widziałem świetne koncerty Sonic Youth, Beastie Boys, Björk, Prince’a The Mars Volta, Primus, Faith No More, The Roots. W tym roku też będę chciał się wybrać, bo trudno mi będzie odpuścić koniunkcję Nick Cave/Dead Cross jednego dnia i Depeche Mode/Massive Attack drugiego. Kiedyś już odpuściłem koncert The Bad Seeds na Openerze i potem przez parę miesięcy jęczałem ludziom jaki byłem głupi i że to się nie powtórzy. Najwyraźniej opatrzność jest czuła na moje marudzenie, więc już dziś odkładam z kieszonkowego po złotówce tygodniowo do świnki-skarbonki.
Pavel: Pewnego czasu, całkiem nie tak dawno gościliście na łamach Metal Hammera… Jak tam trafiliście? Nie każdy dostępuje takiego zaszczytu?
Zaszczyt kopnął nas dlatego mianowicie, że wysłałem koledze Łukaszowi Brzozowskiemu naszą płytę, a tak się składa, że kolega Łukasz pisze do Metal Hammera, bo pisze prawie wszędzie. I ten kolega zaproponował wywiad, na co z radością przystałem, bo mam ogromne ego, które trzeba regularnie łechtać. Ot, i cała tajemnica. Czujemy się zaszczyceni, bo wiemy, jak w dzisiejszym tłoku trudno zainteresować swoją twórczością kogokolwiek, z pokorą dziękujemy za każde dobre słowo. I za niedobre, jeśli poprzedził je odsłuch naszej muzyki.
Pavel: A zatem życzymy Wam powodzenia! Na zakończenie – mam nadzieję – że rzucicie jakiś ciekawy przekaz w stronę czytelników…
Czuję przytłaczającą presję oczekiwań. Mogę tylko radośnie podziękować za zainteresowanie naszą muzyką i zaprosić czytelników do jej wysłuchania. Mam nadzieję, że choć trochę do tego zachęciłem nawet, jeśli z wywiadu wynika, że jej autorami nie są raczej charyzmatyczni telemici w ciemnych lennonkach. Przesłanie mamy przyziemne, bolesne i oddychające codziennością, być może ktoś się w nim odnajdzie.