Black Sheep Parade – Release Party – STRAIGHT HATE, ULCER, EPITOME, ODI PROFANUM VULGUS – sobota, 21 września 2019, Klub Graffiti, Lublin, Polska
Come on Barbie, lets go party
Ah-ah-ah, yeah
Come on Barbie, lets go party
Ooh-o-oh, Ooh-o-oh
Come on Barbie, lets go party
Ah-ah-ah, yeah
Come on Barbie, Black Sheep Parade – Release Party
Ooh-o-oh, Ooh-o-oh
Tia, może i wstępniak zaleciał z lekka plastikiem, ale jakoś mi tu pasował. Sama impreza to już jednak była prawdziwa potańcówa dla złomiarzy, zbieraczy stali nierdzewnej, ciężkiej jak cholera. Jak to stwierdził ziomek: “kolejny, fajny koncercik w kameralnym towarzystwie”. A że STRAIGHT HATE tego dnia wydał swoją dwójeczkę –ZAJEBISTĄ zresztą – koncercik ten z automatu stał się podwójnie fajny, a sama celebracja nabrała jeszcze większej mocy. Cytując klasyka: “nadejszła wiekopomna chwila” – wszyscy na mecie, zabawę czas zacząć.
ODI PROFANUM VULGUS melduje się jako pierwszy. Czarny (czasem bardziej czasem mniej) śmierć metal w ich wykonaniu okazał się być porcją ciekawego, rzetelnego, naprawdę dobrego grania. Bardzo dobrze chłopy kombinują, układając swoje pomysły w zgrabną całość. Jest ciężko, całkiem chwilami brutalnie, ale też ze specyficzną nutką odpowiedniej melodyki. Świetnie bawią się tempami, jak trzeba potrafią wcisnąć pedał gazu by w tym samym jeszcze utworze po chwili zaciągnąć ręczny i z piskiem wejść w zakręt, wrzucić zdziebko na luz, średnim tempem docisnąć człowieka do ziemi. Nawet spoko połamana ta ich muza. Nie to że zaraz jakieś instrumentalne onanizmy, ale łoją na przyzwoitym, technicznym poziomie, bawiąc się zagraniami, przez co muza zyskuje na nieprzewidywalności że tak się trywialnie wyrażę. No i fajny momentami ma klimat ten ich black death metal. Jakby wisielec nagle puścił do Ciebie oko. Jakiś czysty wokal (“Psycho Recover”)…. Podobało mi się a jakże. Mówią, że ich muzyczne inspiracje to szatan, piekło, blasty i voda. Co by to nie było, przekuwają to na dźwięki fachowo. Podobno niedługo wydają pełniaka. Jakby nie patrzeć, chyba dobrze będzie się za nim zakręcić. ODI PROFANUM VULGUS aż prosiło się o wspólne balety, ale wiecie jak to jest. Na trzeźwego nie każdy łapie odpowiedni rytm w tańcu, a otwieracz zawsze ma o tyle przejebane, że to akurat podczas ich setu wszyscy nabierają właściwej „ogłady” towarzyskiej i no szkło do końca trzeba przecież spróżnić.
Na EPITOME już chyba wszyscy, albo większość była przynajmniej po jednym bronku co przełożyło się zdecydowanie na większą ilość zawodników pod sceną. Krew szybciej wtedy krąży, dusza nabiera odwagi a ciało uwalnia energię czego efektem było freestyle’owanie w pogo tańcu. EPITOME to nie w kij pierdział załoga. To już starzy wyjadacze, którzy zawiadują prawdziwym potworem w postaci rasowego, grind’owego commando. EPITOME nie pierdoli się w tańcu. Pięciu chłopa wtoczyło się na scenę (od jakiegoś czasu łoi z nimi znowu Misiek min. REINFECTION) w lekarskich szmatach dokumentnie upapranych juchą jakby przed chwilą jeszcze wisieli nad stołem operacyjnym próbując naprostować motocyklistę po czołowym zderzeniu z TIRem. Jak działa rozdrabniarka do drewna chyba każdy obczaja, więc mówiąc krótko – było mielone. Maszyna ruszyła sprawnie oddzielając skórę od mięsa, mięso od kości. Chirurdzy pierwsza klasa, a każdy kolejny zabieg tylko potwierdzał wysoki poziom ich umiejętności. A że chłopaki to niepoprawni romantycy, to i piosenek o balladowym zabarwieniu też nie zabrakło, bo kto nie lubi posłuchać do poduchy takiego szlagieru jak „Two Spanish Flies”? Hitów z ich repertuaru nie brakowało, killerów też w sam raz. Dobry balet Panowie, oj dobry. Chciałoby się zapytać – tylko dlaczego tak krótko he he?
Nie będę ukrywał, że czekałem na występ ULCER z niecierpliwością. Powód jest prosty. Szwedzki death metal w ich wykonaniu dociera do mnie perfekcyjnie na tyle, że zaczynam się błyskawicznie teleportować do lat 90-tych minionego stulecia, stoję o jakieś trzydzieści lat lżejszy na karku, z rozdziawioną japą, niemal z pietyzmem celebrując każdy riff, każdy dźwięk w ich wykonaniu. Zupełnie nie przeszkadza mi w tym momencie fakt, że DISMEMBER’em czy DISSECTION’em jebie tu na kilometr. Inspirację faktyczni są aż nadto słyszalne i pewnie jest to kopia kogoś tam, ale już na tyle autentyczna, że ja nie potrzebuję wdawać się w szczegóły. ULCER potrafi skomponować i zagrać kawał solidnego śmierć metalu. Jest tu wystarczająca ilość czerni, kostuszego klimatu i jadu, przetkanej specyficzną melodyką, czy wręcz pewną przebojowością – nie mylić z programem „Jaka to melodia” – iż mentorzy, chociażby z gdzieś wyżej wymienionych przeze mnie zespołów mogliby być z lublinian dumni. Świetnie to wszystko w ich wykonaniu kopie w zad, a starym pierdzielom takim jak ja, łezka się w oku kręci, bo atmosfera w ich muzie to taki dla mnie come back do tego co wydarzyło się kiedyś, a co sprawiało, i ciągle sprawia, że ciary nie schodziły z pleców kiedy odpalało się takie chociażby „Indecent and Obscene”. Kawał bardzo dobrej muzy i scena, na której odegrali adekwatną całości rolę. Na koniec dodam już tylko, że zagrali numer „Those Black Gods” który jest zwiastunem nowej, nadchodzącej płyty. Świetny utwór, czekam na fulla.
Można chcieć lepszej celebracji z okazji wydania nowego albumu jak własne release party w doborowym towarzystwie i to w dniu premiery? Bynajmniej. STRAIGHT HATE wyciągnął cały arsenał, wszystkie swoje najlepsze karabiny dużego kalibru z pociskami dum-dum. Wiecie jak to działa? Kurła zabija na śmierć lepiej niż rajd. Zbyt śmiercionośne? Efekt musi być, bo muza tego combo to nie jakieś tam latające nunczako. Pedał w podłogę i pojechali. Pograli takiego grindcore’a, że plomby w zębach same pękały, z jebnięciem, bez zbędnych „pit stop’ów”, tak na pełnej kurwie żeby nie było niedomówień. STRAIGHT HATE na płytach jest miodzio, ale ich stuff koncertowo to już prawdziwe ciosy. Żywiołowo, potężnie, dynamicznie, zawodowo. Okrzepnięci w boju, ale i głodni grania – jedno z drugim przełożyło się na kapitalną tego wieczora sztukę w ich wykonaniu. Oni nie pukają. Oni otwierają sobie nowe drzwi z kopniakiem. Niesamowita energia i luz w kroku. STRAIGHT HATE to dziś ścisła czołówka polskiej grindcore’a, a ja czuję, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Mnie sponiewierali, i czuje, wiem, że nie tylko mnie. Po tym co tu dzisiaj zaszło, tylko nielicznym udało się wyjść z lokalu o własnych siłach. Była MOC i niech MOC będzie z Wami. Panowie. Kapitalny pokaz siły. Oby tak dalej.