PESTILENCE! Zespół, który na przełomie lat 80/90 XX wieku bez wątpienia wyznaczał kanony Technicznego Death Metalu (obok DEATH, ATHEIST i CYNIC). Sercem i mózgiem PESTILENCE od początku jest Patrick Mameli, który nie poddaje się i wciąż rozsiewa tą zarazę. Dosłownie kilka tygodni temu PESTILENCE, w nowym składzie wydał najnowszy album „Exitivm” i to w barwach Polskiej wytwórnia Agonia Records!
Witaj Patrick! Jak się ma PESTILENCE w czasach zarazy?
Staramy się robić nasze rzeczy i nie rozpraszać się zbytnio tymi wszystkimi pandemicznymi sprawami by wciąż ciągnąć PESTILENCE.
Jako, że z muzyką PESTILENCE zetknąłem się na przełomie 80/90 lat XX wieku to pozwól, że cofniemy się w czasie… Jak w ogóle zaczęła się twoja przygoda z graniem?
Po prostu starałem się wyrobić sobie własną markę. Chciałem być sławny, więc zacząłem kontynuować ten proces.
Wszyscy wiemy, że postanowiłeś z kolegami założyć zespół i … Pierwsze było demo „Desentery” i „The Penance” w 1987 r. To surowy i agresywny Tharsh Death Metal z technicznymi ambicjami. Cudowne jest to, że obecnie można tego posłuchać oficjalnie w Internecie (i to w naprawdę dobrej jakości)…
Nie jestem zbytnio fanem mojej starszej twórczości, ponieważ za bardzo naśladowałem to, co wówczas lubiłem słuchać.
Debiutancki album „Malleus Maleficarum” to już zdecydowanie techniczny Thrash Death Metal… Czyli od początku łączyliście agresję z progresją…
Byłem bardzo młody, podekscytowany i nie posiadający jeszcze konkretnej wizji. Próbowałem zrozumieć przemysł muzyczny.
Czy gdybyś miał od nowa komponować te utwory, czy dzisiaj coś byś w nich zmienił?
W ogóle nie chcę ich przerabiać. Uważam, że teraz mój sposób myślenia jest zupełnie inny i zmieniłbym zbyt wiele. Fani kochają te utwory takimi, jakie są!
Z kolei drugi album „Consuming Impulse” ewoluował do miana Death Metalu. Pamiętasz co wówczas sprawiało, że zaczęliście grać bardziej brutalnie i oczywiście cały czas z technicznymi patentami?
Wciąż za dużo słuchaliśmy innych zespołów, dlatego tak właśnie chcieliśmy grać w tamtym czasie. Possessed i Death to były nasze główne inspiracje. To była europejska odpowiedź na „Leprosy” Death’u.
Rok 1991… „Testimony Of The Ancients” to kolejny krok w stronę technicznego grania. Album mroczny i wciąż muzycznie potężny. Chociaż pamiętam, że słuchając go wtedy miałem wrażenie, że jego brzmienie jest nieco syntetyczne…
Powiedz to Scottowi Burnsowi. Ale nie było w tym nic syntetycznego. Wszystko zostało nagrane analogowo. Więc albo twoje uszy cię oszukują lub wybrałeś złe słowo na określenie brzmienia.
No cóż, to moje takie subiektywne odczucie… A te intra przed każdym utworem i dodanie klawiszy oraz klimatycznych solówek sprawiło, że Death Metal z tego albumu nabrał przestrzenności…
W tamtym czasie definicja Death Metalu była czymś innym, ponieważ nikt wcześniej tego nie robił. Chciałem skleić cały materiał razem, zamiast mieć tylko oddzielne utwory.
Zapewne już do ciebie dotarło, że album „Testimony Of The Ancients” stał się jednym z kanonów Technicznego Death Metalu?
Tak, jest uważany za kultowy klasyk.
Jakie kapele wówczas cię nakręcały, że brnęliście w stronę progresywnego grania?
Właśnie to był pierwszy raz, kiedy przestałem słuchać tych wszystkich innych zespołów jako jakiegokolwiek odniesienia.
Kiedyś powiedziałeś, że mało słuchasz Death Metalu, czy nawet ogólnie Metalu, więc to jest trochę dziwne, że grasz Metal. Zresztą Quorthon (r.i.p.) z BATHORY też kiedyś przyznał się, że raczej słucha Punk Rocka niż Metalu, hahaha…
Przepraszam, że to powiem, ale nie muszę słuchać metalu by być metalowcem w sercu. Nie obchodzi mnie to co mówią lub robią inni, czy będą porównywać moją muzykę z kimkolwiek, by była jakaś ważna. I tak, uważam to za dziwne. Ale ważne jest zachowanie własnego stylu.
Zapytałem, gdyż apogeum progresji w PESTILENCE osiągnął album „Spheres”! Połączenie Death Metalu z Jazz Fusion to coś nieziemskiego, kosmicznego. Ja akurat byłem zachwycony!
Naprawdę nie lubię tego albumu, bo to było coś, co musiałem zrobić, żeby wyjść z kontraktu z Roadrunner’em.
A pamiętasz jakieś ciekawe reakcje na ten album?
Większość metalowców nienawidzi tego, a ludzie nie zdają sobie sprawy, jak bardzo bolało mnie splamienie nazwy Pestilence, aby odłączyć się z tego kontraktu.
To wasz ostatni album jaki posiadam na kasecie (licencyjnej). Zresztą trzy wcześniejsze też mam na kasetach (ale pirackich)… Tak wówczas było w Polsce. Gdyby nie te kasety, nigdy bym wówczas nie usłyszał muzyki PESTILENCE…
I jakie masz w związku z tym pytanie?
Żadne, po prostu to taka moja dygresja… O tak, album „Spheres” był za bardzo kontrowersyjny dla większości fanów muzyki Metalowej. Dlaczego po nim przestaliście grać, a w zasadzie istnieć?
Wcześniej częściowo to wyjaśniłem. No cóż, przemysł muzyczny jest bezlitosny, więc musiałem odciąć się od tego toksycznego środowiska.
Po ponad dekadzie PESTILENCE powrócił na scenę… Ostatnio znajomy zapytał się mnie dlaczego powracają takie kapele. Odpowiedziałem, myślę, że to pasja ich do tego mobilizuje. Większość ma już ustabilizowane życie rodzinne czy zawodowe i mają czas na granie. Realizują się w tym… A jak było w przypadku PESTILENCE?
Gdy jesteś artystą lub muzykiem, to po to żyjesz. Nie jestem inny.
I w 2009 roku albumem „Resurrection Macabre” jakby wróciliście nieco do korzeni sprzed „Spheres”…
To był logiczny krok po „Spheres” by powrócić z czymś brutalnym i dodatkowo bardzo rozpoznawalnym, i jako kompozycje Pestilence.
Jak fani i media postrzegali waszą przerwę przez tyle lat?
Kiedy odszedłem ze sceny, przez te wszystkie lata dostawałem wiadomości i e-maile, że ludzie tęsknią za Pestilence. Ja też tęskniłem za Pestilence.
W 2011 roku pojawia się „Doctrine”… Czy mi się wydaje, że wówczas obniżyliście stronienie gitar? Brzmienie było bardziej masywne i cięższe. Także pojawił się nieco inny sposób wokalizacji. Ten album zdecydowanie wniósł nowe rozwiązania aranżacyjne… Czy mam rację?
Zawsze staram się wymyślać nowe rzeczy i zastosowałem 8-strunową gitarę, by pokazać, że można z nią zrobić więcej niż tylko rzeczy w stylu Meshuggah lub Djent.
Z kolei na „Obsideo” z 2013 roku dodatkowo przyśpieszyliście… Ten album wyraźnie podkreślił, że pozostaliście w klimatach Technicznego Death Metalu i nie zamierzacie już eksperymentować jak na „Spheres”. Jednak pojawiały się zaskakujące momenty, jakieś dziwne dźwięki, nieoczekiwane zagrywki na basie, czy psychodeliczne solówki, ale przecież PESTILENCE nie stoi w miejscu…
Dokładnie. Zawsze poszerzam granice królestwa Pestilence I tym razem pokazaliśmy wszystkim, jak zagrać połączenie szybkości i brutalności.
Chociaż niektórzy zarzucają ci, że nie tworzysz nic nowego, a powielasz swoje patenty…
Ci ludzie wyraźnie nie zdają sobie sprawy, że to jest pewien styl. Również krytycy mogą krytykować tylko wtedy, gdy mają głęboką wiedzę z zakresu teorii muzyki i/lub grają na instrumencie. W przeciwnym razie opiera się to tylko na ich odczuciach. I naprawdę nie obchodzą mnie te oskarżenia.
2018 r. …„Hadeon” to progresja i miażdżąca siła w jednym. Styl PESTILENCE jest bez wątpienia rozpoznawalny i unikatowy… Bardzo potężne i agresywne, wręcz psychotyczne kompozycje, ale jednocześnie właśnie eksplorujący inne zakamarki…
Cały czas się rozwija.
Wasz charakterystyczny symbol prawie zawsze pojawia się na okładach. Kto to wymyślił? Zapewne jest to zaczerpnięte z symboliki związanej z teorią geocentryczną…
To było wspólne przedsięwzięcie Dana Seagrave’a i mojego pomysłu na coś ponadczasowego i potężnego.
Po tym albumie znowu wymieniłeś skład. Co było tego powodem?
Zawsze zmieniam skład, dopóki nie znajdę odpowiednich ludzi do wykonania mojej muzyki. Ale najpierw pozwól, że coś wyjaśnię. Wszyscy ludzie, z którymi pracowałem, mają swoje główne zespoły i biorą udział tylko w jednym albumie, a potem wracają do swoich projektów. Plotki o tym, że jestem dyktatorem, lub że źle traktuję ludzi, to kompletny nonsens. Ale ludzie po prostu uwielbiają wierzyć w te kłamstwa. To mówi o nich więcej niż o mnie.
Ale obecni muzycy są także doświadczeni w boju, więc bez problemu dają radę w tej technicznej potyczce…
Moje nazwisko oznacza jakość, więc znalezienie ludzi nigdy nie stanowi problemu. Ale znalezienie chemii i uczciwości jest dość trudne. Teraz mam całkowicie holenderski skład, który mi odpowiada. Mamy do siebie duży szacunek i to jest kluczowe.
Podobno koronawirus wypiera inne wirusy. Mimo wszystko PESTILENCE nie ustąpił!
Próba ucieczki od propagandy to najlepsze, co można zrobić. Ale EXITIVM opowiada tę historię i mam nadzieję, że ludzie są otwarci na mój sposób myślenia, który zawsze jest bardzo krytyczny.
No tak, PESTILENCE także ponownie zaatakował… I jestem dumny, że stało się to dzięki Polskiej wytwórni Agonia Records! Dlaczego wybrałeś tą wytwórnię? Masz już spore doświadczenie na tym polu.
Inna sprawa, dlaczego tak często zmieniam wytwórnię. Nie chcę być więziony przez wytwórnię na więcej niż 2 albumy. Nauczyłem się tego na swoich błędach w przeszłości. Agonia skontaktowała się ze mną i mamy zdrową muzyczną relację. Do tej pory byli dla mnie bardzo dobrzy.
Dosłownie kilka dni temu ukazała się płyta „Exitivm”. Podobno jest to bardzo osobisty materiał?
Nie bardziej osobisty niż jakikolwiek inny album, ale jest najbardziej dojrzały.
Co miałeś na myśli nadając tytuł temu albumowi? Podobno słowo „Exitivm” ma powiązanie z Łaciną i oznacza „totalną destrukcję”…
Ponieważ zmierzamy ku całkowitemu zniszczeniu, tak mają się sprawy teraz na świecie.
Warstwa liryczna albumu dotyka tematów chorób psychicznych i globalnej dominacji. A szerzej…?
Poruszam temat istoty dobra i zła oraz tego, jak zło wydaje się zawsze o krok do przodu. Ale ludzie muszą zdać sobie sprawę, że jako kolektyw są silniejsi niż kilku globalistów. W końcu sprawy wyjdą na jaw.
Jakie mógłbyś wskazać różnice aranżacyjne pomiędzy „Exitivm”, a chociażby poprzednikiem?
Zawsze staram się być lepszym kompozytorem i wymyślać nowe pomysły, pozostając w granicach Pestilence. Prawdziwą różnicą jest skład.
Specjalnie w celach promocji „Exitivm” powstała strona internetowa… Poza informacjami o albumie, klipami wideo, fotkami, także oferujecie sporo merchu… płyty CD, winyle, kasety i oczywiście koszulki i bluzy. Obecnie to podstawa by zespół posiadał własny merch… Kto tym się zajmuje?
To współpraca Agonii i Pestilence. Świetna okazja dla wszystkich. Posiadamy również własną stronę internetową www.pestilence.nl oraz wszystkie inne medialne rzeczy.
Czy przypadkiem twój jednorazowy projekt C-187 nie był substytutem PESTILENCE? Owszem muzycznie odmienny, bardzo groove’owy, nieco mathcore’owy, bardziej progresywny ale jednak czuć piętno aranżacyjne PESTILENCE (a raczej Patrick’a Mameli)…
To, co wydaje mi się dziwne, to to, że ludzie mają tendencję do kategoryzowania kogoś. Jestem w stanie zrobić znacznie więcej niż tylko Pestilence. To, że porównują to do Pestilence, to ich własna słabość i nie zagłębianie się w muzykę, którą zrobiłem dla C-187. Robię wiele projektów nie związanych nawet z metalem tylko dlatego, że mogę. Myślę, że osoba, która ma wiele talentów, nigdy nie powinna się ograniczać.
A zatem czy myślałeś by kontynuować C-187?
Nie, nie bardzo.
Masz jakichś ulubionych gitarzystów?
Allan Holdsworth, Andrea Nieri……
Ostatnio coraz więcej gitarzystów grających ekstremalny Metal zaczyna stosować gitary z większą ilością strun niż „6”. Wspomniałeś już o 8. Czy ci już nie wystarcza „6”? 🙂
Grałem na 8 strunach, ale 6 strun jest teraz dla mnie wystarczające.
Co jeszcze szykuje nam PESTILENCE na resztę roku 2021?
Miejmy nadzieję, że odbędzie się trasa Testimony of the Ancient. Chcemy ponownie koncertować w Ameryce Południowej. Ale te ograniczenia w tej chwili bardzo to utrudniają.
Dziękuję za wywiad! Na koniec zawsze zostawiam jakieś przesłanie od zespołu…
Pestilence zawsze będzie ewoluować i stanie się lepszą wersją samego siebie. Bądź pozytywny i bądź bezpieczny. Kochamy Was wszystkich.