Kiedyś w latach 90 pamiętam jak niektórzy mawiali, że pewni death-metalowi muzycy słuchają Jazz’u. Myślałem sobie… „O, to ciekawe! Pewnie dowodzi to, że granie death metalu jest dość skomplikowane. Przecież to nie tylko bezmyślne łomotanie, by grać tak szybko i technicznie…”. Ale wówczas nie zastanawiałem się o kim była mowa. Potem, w jakimś momencie zacząłem dostrzegać pewne różnice aranżacyjne w Death Metalu, którymi odróżniali się od reszty chociażby niektóre zespoły jak DEATH, ATHEIST, PESTILENCE i oczywiście SADIST…
Tworzycie bardzo ambitny Death Metal… A raczej progresywny Death Metal, który zawiera w sobie właśnie spore elementy Jazzu. Ta specyficzna melodyka solówek, specyficzne partie basu, specyficzne podziały rytmiczne. To taki Jazz na ogromnej dawce kokainy, hahaha… Jak to się stało, że zainteresowała Cię taka muzyka?
Myślę, że zawsze interesowałem się różnymi rodzajami muzyki. Zaczynając od studiów zorientowanych na klasykę, byłem bardziej zaangażowany w muzykę klasyczną i progresywną, a kiedy zacząłem słuchać naprawdę ciężkich rzeczy, w wieku 15 lat, po prostu odkryłem, że interesuje mnie prawie każda muzyka, a nie tylko jeden szczególny styl.
Jazz w Death Metalu już nikogo nie dziwi, ale inklinacje z muzyką Bliskiego i Dalekiego Wschodu w Death Metalu są rzadkością. W waszym przypadku to nie było tylko wykorzystywanie skal arabskich do aranżacji ale także dźwięków sitar, fletu lub folkowych instrumentów perkusyjnych. Skąd pojawiły się zainteresowania muzyką orientalną?
Jako włoski muzyk mam takie nastawienie do muzyki jak położenie kraju, ponieważ Włochy są prawie centrum Morza Śródziemnego, a w zasadzie skrzyżowaniem między Północą, Południem, Zachodem i Wschodem. Myślę o sobie jako bardziej o muzyku progresywnym niż gitarzystą heavy-rockowym, ponieważ dla mnie tworzenie muzyki jest zawsze kwestią poszukiwania nowych ścieżek.
Jednak SADIST nie poprzestawał na poszukiwaniach! Do swoich aranżacji wplatacie elementy muzyki klasycznej, orkiestralnej czy nawet elektronicznej, bardzo dużo horrorowego Ambient’u… To bardzo poszerza przestrzeń muzyczną i pogłębia daną atmosferę…
Powiedzmy, że przez całe życie jako zespół próbowaliśmy stworzyć własny styl, który jest dość wyjątkowy. W zasadzie jesteśmy zespołem metalowym, ale nie wiemy dokładnie, co to oznacza. Tworzenie muzyki to wciąż kwestia wyrażania własnej osobowości, wciąż tworzymy albumy tylko dlatego, że czujemy potrzebę powiedzenia czegoś na swój własny sposób.
…Przez 30 lat istnienia wypuściliście sporo albumów, więc może trochę powspominajmy… Jak dzisiaj odbierasz poprzednie albumy? Jestem ciekaw co wpływało na ich aranżacje…
Każdy nasz album jest potomstwem konkretnego momentu i podoba mi się to, że w każdym z nich można to poczuć. Każdy album różni się od następnych, ponieważ był pod wpływem czasu, w którym został napisany, a ponieważ nasze podejście do muzyki zmieniało się przez te wszystkie lata, nie jest zaskoczeniem, że sposób, w jaki komponowaliśmy muzykę 30 lat temu, był inny w porównaniu do sposobu w jaki robimy to teraz. Nie jesteśmy zespołem, który potrafi po prostu powtarzać zawsze tę samą formułę. Nie zrozum mnie źle, są zespoły, które MUSZĄ powtarzać swoją formułę za każdym razem, jak AC DC, który jest jednym z moich ulubionych zespołów, i uwielbiam to, że nigdy za bardzo się nie zmienili… ale Sadist jest po prostu inną historią.
Pamiętam moją pierwszą reakcję na wasz pierwszy album „Above The Light” z 1993 roku. Już samo klawiszowe intro, rodem z horroru przyprawiało o dreszcze. Raczej spodziewałem się jakiegoś MERYCFUL FATE lub KING’a DIAMOND’a. A tutaj pojawił się potężny i agresywny Death Metal ze złowieszczymi wokalami, z klimatycznymi klawiszami (często bardzo klasycznymi) oraz dziwnymi (w pozytywnym znaczeniu) partiami basu… i do tego te gitarowe solówki. To nie był zwykły łomot, a inteligentny łomot, hahaha… Połączenie agresji z wyrafinowaniem i muzyczną wrażliwością artystyczną… Wówczas poszliście dalej niż DEATH. Oni nie używali klawiszy. Z kolei wtedy także znałem muzykę NOCTURNUS i zwracałem uwagi na ich klawisze. Ale czułem niedosyt tych klawiszy w Death Metalu… A SADIST „Above The Light” świetnie połączyło Death Metal z klawiszami i wpływami muzyki klasycznej…
Prawdopodobnie byliśmy pierwszym ekstremalnym zespołem metalowym w Europie, który masowo używał klawiszy. To zabawne, bo w tamtych czasach przeciętny fan metalu nie lubił tego za bardzo, a teraz jest to takie normalne!! Myślę, że byliśmy właśnie w środku czegoś, co działo się w muzyce rockowo-metalowej w latach 90-tych. Ale nie byliśmy wtedy aż tak sprytni, gdyż kiedy nowy trend na orkiestrowy black metal miał stać się bardzo popularny, z zespołami takimi jak Craddle Of Filth i Dimmu Borgir, my po prostu zmieniliśmy styl!
Album „Tribe” z 1995 roku miał chyba sporo wpływów Thrash Metalu, zwłaszcza progresywnego Thrash Metalu. No i oczywiście Jazzowe podziały rytmiczne (zwłaszcza basu i perkusji) oraz orientalne melodie, a nawet deklamacje. Do tego ciężkie i świdrujące gitary oraz nieziemskie klimatyczne solówki… Nieoczekiwane zmiany akcji. Ponadto dzięki dużej dawce baśnowo-psychotycznych klawiszy był bardzo awangardowy. Pamiętam, że w tamtych czasach większość fanów Metalu jeszcze nie do końca była przekonana do takiej muzyki… Ja byłem zachwycony!
Tribe było dużą odmianą od Above The Light i pamiętam, że w niektórych krajach, na przykład w Niemczech, reakcja na drugi album na początku była dość chłodna. Ale mimo to znak towarowy Sadist nadal istniał, czyli wpływy neoklasyczne, prawdopodobnie z odrobiną new age i jazzu. Brzmienie zespołu po prostu ewoluowało.
Album „Crust” z 1997 roku był bardzo drapieżny ale jednocześnie psychodeliczny, nieco industrialny, ze sporą dawką horrorowych i kosmicznych klawiszy. I te różnorodne wokalizy, od obłąkanych melodeklamacji po blackowe screamy i deathowe growle…
Nadal uważam Crust za nasz najlepszy album, jako idealną mieszankę wszystkich naszych wpływów i wreszcie, nasze podejście na o wiele cięższe granie! Nic dziwnego, że kiedy go wydaliśmy, zostaliśmy w końcu zaproszeni do występu na Wacken Open Air i byliśmy pierwszym włoskim zespołem, razem z Lacuna Coil, które tam zagrały.
Album „Lego” z 2000 roku był jakby skokiem w bok, nieco pod wpływem Nu-Metalu i Industrialu i może Dark Electro? Tutaj chyba było najmniej jazzowych i progresywnych wpływów. Jednak ówczesne śpiewanie w SADIST chyba nie było najlepszą stroną… Wtedy, zwłaszcza Nu Metal był modny ale przyznam, że nawet lubię tan gatunek…
Każdy zespół raz w życiu musi popełnić jakiś błąd, taki jak „niewłaściwy” album. Myślę, że nu-metalowy trend końca lat 90. miał bardzo zły wpływ na wiele ekstremalnych zespołów metalowych. Ale nadal uważam, że Lego ma co najmniej dwie lub trzy dobre piosenki.
Potem pojawiły się kolejne albumy, już w stabilnym progresywno-death-metalowym stylu… W 2007 roku „Sadist”, którego utwór tytułowy był instrumentalny… Rzadko się zdarza w Death Metalu utwór instrumentalny.
Nagrywanie utworu instrumentalnego zawsze było naszym znakiem rozpoznawczym, to coś, co zawsze robiliśmy, chociaż zaczęło się przypadkowo, ale po Above The Light postanowiliśmy po prostu kontynuować tą tradycję. A w 2007 roku spełniło się jedno z naszych marzeń, mając na albumie Maestro Claudio Simonetti (Goblin) grającego nasz utwór „Sadist”.
Kolejno pojawiały się w 2010 „Season In Silence” oraz w 2015 „Hyaena”. Bez wątpienia posiadaliście rozpoznawalny styl…
Po „Sadist” z 2007 prawdopodobnie zaczęliśmy mniej eksperymentować z pisaniem utworów. W Season postanowiliśmy skupić się na aranżacjach, próbując napisać bardziej chwytliwe kawałki, ale z Hyaeną mieliśmy ochotę wrócić do pracy nad „etnicznymi” korzeniami naszego brzmienia.
W 2018 roku wydaliście dotychczas ostatni album „Spellbound” był cięższy i potężniejszy od poprzedników… Niższy i bardziej monstrualny growling, potężne nisko strojone gitary i miażdżący bas… Jadnak utwory nie pozbawione Jazzowych i klasycznych motywów, chociaż wyraźnie już mniej wpływów muzyki ze Wschodu… Album bardzo złowieszczy, potężny, czasem wręcz psychotyczny…
Spellbound jest prawdopodobnie mniej eksperymentalny w porównaniu z poprzednimi utworami i zdecydowanie chcieliśmy uzyskać jak najbardziej ekstremalne wokale. Ten album jest swego rodzaju punktem zwrotnym w naszej karierze, są tu zarówno chwytliwe utwory, jak i mroczna atmosfera typowa dla brzmienia Sadist, ale dla mnie to jak koniec ścieżki, która rozpoczęła się w 2007 roku.
Czy to prawda, że „Firescorched” na który wszyscy czekamy będzie brzmieniowo bliżej wcześniejszych albumów? W zasadzie każdy z poprzednich albumów był inny, więc który miałeś na myśli? Zwłaszcza, że powiedziałeś ostatnio, iż „Firescorched” to prawdopodobnie najbardziej ekstremalny z waszych albumów, i że jest szybki i eksperymentalny.”
Wiem, czasami reklamy nowego albumu brzmią trochę przewidywalnie, jak „nowy album jest najlepszy, jaki kiedykolwiek nagraliśmy…”. Ale tak naprawdę jest to najszybszy album w naszej historii. Na przykład w „Firescorched” usłyszysz blasty, a dla Sadist jest to pierwszy raz. Dla tych, którzy już słuchali przedpremierowego miksu albumu, najczęstszym przymiotnikiem jest „świeży”… to Sadist 2.0!
Album powstawał od 2020 roku. Czyli rozumiem, że jest już gotowy?
Album jest gotowy, już pracujemy nad pierwszym teledyskiem, który również będzie czymś naprawdę „nowym” dla Sadist. Współpracujemy z dużą wytwórnią wideo, aby wydać coś absolutnie „kinematograficznego”.
A zatem kiedy usłyszymy pierwszy singiel skoro planujecie wideo do albumu „Firescorched”?
Właśnie skończyliśmy zdjęcia i około listopada reżyser powinien zacząć nad tym pracować. Nie spieszymy się, chcemy wydać coś naprawdę fajnego, a to wymaga czasu.
„Firescorched” zostanie wydany w 2022 roku przez Polską wytwórnię Agonia Records. Z jej usług ostatnio skorzystał PESTILENCE przy wydaniu najnowszego albumu. Czy PESTILENCE ma dla was jakieś znaczenie? To również bardzo techniczny i progresywny Death Metal.
„Spheres” razem z „Focus” z Cynic były jednymi z tych albumów, które naprawdę mnie zszokowały i szkoda, że te niesamowite albumy w momencie ich wydania nie odniosły sukcesu, na jaki zasługiwały. Bardzo się cieszę, że Pestilence żyje i uderza, a ich najnowszy album jest cudowny.
A ATHEIST?
Te zespoły z wczesnych lat 90., takie jak Death, Cynic, Atheist i Pestilence, naprawdę wyznaczały nową ścieżkę dla przyszłych pokoleń artystów metalowych. Przeciętny fan metalu po prostu nie był wtedy gotowy na niektóre z nich, ale po tylu latach wszyscy zdali sobie sprawę, jak ważne były te zespoły dla ewolucji ekstremalnej muzyki rockowej.
Pamiętam jak byłem młodym metalowcem to zawsze zwracałem uwagę na t-shirty członków kapel, z jakimi zespołami noszą koszulki, co wiadomo, świadczyło, że lubią te zespoły. Gdybyś dzisiaj miał pozować do zdjęcia w koszulkach metalowych. Z jakimi kapelami byłby to koszulki?
Powinienem prawdopodobnie założyć koszulkę któregokolwiek z zespołów, z którymi pracowałem jako producent, myślę, że byłoby to najprostsze, ponieważ mam mnóstwo koszulek od zespołów undergroundowych.
Ale wróćmy do przyszłego albumu… O czym będą teksty na „Firescorched”? Poprzedni album był inspirowany filmami Alfreda Hitchcocka.
Nowy album nie jest prawdziwym koncept albumem w klasycznym znaczeniu tego słowa, pomimo tego, że większość tekstów wiąże się w jakiś sposób z ponurym i udręczonym uczuciem, które nazwaliśmy metaforycznie właśnie „Firescorched”. Niektóre teksty to tak naprawdę prawdziwe horrory, a sam album brzmi naprawdę przerażająco.
A jaka będzie okładka do „Firescorched”?
Okładka została wydana przez naszego partnera z Nadir Music, Paolo Puppo, i jest po prostu niesamowita! Wszyscy to uwielbiamy i nie mogę się doczekać, aby to pokazać. To prawdopodobnie najbardziej przerażająca grafika, jaką kiedykolwiek mieliśmy.
Najnowszy skład zespołu to od zawsze Ty – gitarzysta, klawiszowiec i od lat 90tych wokalista Trevor Sadist oraz nowi członkowie: perkusista Romain Goulon (ex-NECROPHAGIST, ex-BENIGHTED) i basista Jeroen Paul Thesseling (OBSCURA, ex-PESTILENCE). Jak do SADIST trafili nowi członkowie? Dlaczego akurat oni?
Trevor i ja współpracowaliśmy wcześniej z Romain’em i Jeroen’em, są tak utalentowanymi muzykami i wspaniałymi ludźmi, i gdy tylko zdaliśmy sobie sprawę, że nowy materiał był prawdopodobnie najbardziej ekstremalnym i technicznym, jaki stworzyliśmy, skontaktowaliśmy się z nimi, ponieważ dla nas byli absolutnie pierwszym wyborem do stworzenia możliwie najlepszego albumu.
Czy jesteś jedynym kompozytorem utworów na „Firescorched”?
Napisałem całą muzykę, ale wszystkie teksty są autorstwa Trevora.
Jak gra się taką muzykę na koncertach? Nie dość, że szybka to też skomplikowana… Czy przypadkiem tak skomplikowana muzyka nie odbiera swobody grania?
Wcale nie, po prostu gramy muzykę, którą lubimy grać tak, jak czujemy, że to robimy. Oczywiście musimy dużo ćwiczyć, aby było jak najlepiej, ale tak właśnie musi być, trzeba ćwiczyć codziennie, jak najwięcej, inaczej po prostu nie jesteś wystarczająco profesjonalny.
A czy są jakieś utwory, których nie chcecie grać na koncertach lub nie lubicie ich grać ze względu na poziom skomplikowania?
Zazwyczaj wolimy grać na żywo najbardziej chwytliwe piosenki, ponieważ w zasadzie jesteśmy zespołem rock’and’rollowym, są utwory, które po prostu nie pasują do rock’and’rollowego występu na żywo i nie jest to kwestia złożoności. Jeśli utwór jest trudny do zagrania, ale jest chwytliwy, zagramy go na żywo.
Wiemy, że pandemia COVID-19 ma ogromny wpływ na działalność kapel ale pewnie już coś planujecie promocyjnego w związku z wypuszczeniem albumu „Firescorched”? Może jakaś trasa koncertowa?
Wciąż skupiamy się na samym albumie, zajmując się z wytwórnią wszystkimi różnymi formatami albumów, które chcemy wydać, ale planujemy też kilka koncertów na przyszłe lato. Nie planowaliśmy jeszcze trasy, ale myślę, że jak tylko ukaże się pierwszy singiel, ocenimy wszelkie oferty.
Ale szykujecie jakiś merch?
Cieszę się, że Agonia Records się tym zajmie, dzięki czemu zespół może skoncentrować się na przygotowaniu koncertów bez żadnych innych rozkojarzeń.
I to by było na tyle! Dzięki za wywiad, Tommy! Życzę spełnienia planów związanych z „Firescorched”!
Również dziękuję, liczę, że nowy album ci się spodoba.
Nie mam wątpliwości!