„… są historie zbyt bogate i wielowątkowe, by choćby próbować zamknąć je w jednym artykule. (…) moja opowieść mogłaby mieć kontynuację albo szereg uściśleń oraz że można o tym metalu opowiadać inaczej. (…) opowieść już poszła do ludzi. (…) Moim zadaniem było opisać historię i uchwycić istotę metalu, a tego nie da się zrobić, bez powrotu do przeszłości. (…) proporcje przeszłości do współczesności zdecydowanie przechylone są na korzyść tej pierwszej. (…) Czasy się zmieniły, ale jeśli ktoś ma głód muzyki i wiedzy o niej objawia się to dokładnie tak samo, jak kiedy my byliśmy w jego wieku. (…) Żeby ta muzyka przetrwała, żeby wciąż żyła, musi mieć dopływ świeżej krwi, wymyślać się na nowo, łamać reguły ustalone przez starsze pokolenia.” – Jarek Szubrycht
Dosłownie kilka dni temu miała miejsce premiera twojej kolejnej książki „Skóra i ćwieki na wieki. Moja historia Metalu”. Już chyba jakiś czas nic nie pisałeś dla Braci z Sekty i nagle Wydawnictwo Czarne popycha Cię do ponownego pisania o Metalu. To był ponad roczny proces. Już samo odgrzebywanie twoich archiwalnych pudeł z prywatnego muzeum było czasochłonne i emocjonalne. Czy po wydaniu książki czujesz spełnienie?
Prawda jest taka, że uczucie towarzyszące zakończeniu pracy nad książką i przekazaniu jej do wydawnictwa nazwałbym przede wszystkim ulgą. Nie wiem jak inni, ja nie czerpię wielkiej radości z pisania książek, bo to mozolna i długotrwała praca, a satysfakcja z jej ukończenia jest bardzo odroczona w czasie. Z drugiej strony, czuję potrzebę ich pisania, bo są historie zbyt bogate i wielowątkowe, by choćby próbować zamknąć je w jednym artykule. Ta taka była. Mało tego – wiem to ja i wiedzą czytelnicy, szczególnie ci, którzy z metalem obcują na co dzień – że ledwie napocząłem temat, że moja opowieść mogłaby mieć kontynuację albo szereg uściśleń oraz że można o tym metalu opowiadać inaczej. Będzie więcej książek o polskim metalu i dobrze, czemu nie? Nikt tej historii nie ma na własność.
No właśnie. Na rynku już wcześniej pojawiły się książki o podobnej tematyce, oparte o wspomnieniach i analizach dotyczących Metalowego Światka w Polsce w latach 80-90, jak książki Wojtka Lisa („Metalowe wersety”, „Jaskinia hałasu”, „Festiwal szaleństwa”), Piotra Dorosińskiego („Rzeźpospolita”). Nie obawiałeś się, że kolejne spojrzenie, na podobne sytuacje nie wzbudzi już takiego zainteresowania?
Nie planowałem tej książki, nie wymyśliłem jej sobie między innymi dlatego, że znałem już wspomniane przez ciebie pozycje i wiem, że powstają kolejne. Ale propozycję Czarnego potraktowałem poważnie, bo doszedłem do wniosku, a może raczej miałem nadzieję, że mogę dotrzeć dzięki nim do trochę innego czytelnika. Kiedy już się zdecydowałem, nie miałem żadnego problemu z tym, że wspomniane książki były wcześniej na rynku, bo wiedziałem, że moja będzie zupełnie inna. Zresztą na wszystkie możliwe tematy różni ludzie piszą wiele książek i nic w tym dziwnego.
A jak emocje po premierze książki? Czy Bracia w Metalu nie zawiedli na przykład Tu i Ówdzie w Krakowie?
Premiera i towarzyszące jej wydarzenia to był świetny czas. Na spotkania przychodzi dużo ludzi, zainteresowanie mediów przerosło moje oczekiwania. Wiem, że książkę czytają i zdeklarowani metalowcy, i ludzie, którzy kiedyś słuchali tej muzyki, i nawet tacy, którzy nie mają z nią nic wspólnego, ale interesuje ich zjawisko.
Czy gdzieś jeszcze będzie można Cię spotkać?
Tak, będą spotkania w Gliwicach, Kętrzynie, Warszawie… Parę innych też jest w planach, ale nie znam jeszcze konkretów. Święta i okres noworoczny to czas, kiedy branża zamiera, dopiero teraz ponownie obudzi się do życia.
Z tego co wiem, kilka recenzji książki już się ukazało (na przykład moja, jeszcze przed premierą: (Recenzja), hehe… Jestem ciekaw twoich reakcji na recenzje twojej książki, jako profesjonalnego (prawdziwego) dziennikarza, który sam zazwyczaj recenzował… Oczywiście, już wiem, że książki nie pisałeś dla recenzji, ale wiemy, że takie są następstwa publikowania, zwłaszcza w kręgach Sekty… Zapewne sporo z tych recenzji pochodzi od tak zwanych samozwańczych dziennikarzy (jak ja), którzy robią to z pasji do muzyki Metalowej.
Recenzje czytam z dużym zainteresowaniem. Czasem ich autorzy wyczytują z mojej książki rzeczy, których tam nie planowałem lub nie zamieszczałem świadomie, ale to w sumie nie znaczy, że ich tam nie ma. Niespecjalnie zaskakujące, ale niezmiennie fajne, jest to, że odczytanie książki zależy od osobistych doświadczeń czytelnika – fani metalu, głęboko zaangażowani w underground, odbierają tę historię inaczej i co innego w niej jest dla nich ważne, niż dla tych, którzy ledwie metalu liznęli.
Czy nie uważasz, że żartobliwe zakwalifikowanie w tej książce Metalowców jako „sekty” może wytworzyć wśród laików jeszcze bardziej negatywną ocenę tej subkultury? Z drugiej strony, kogo dzisiaj to interesuje (spoza „kręgu”). Kiedyś takie określenie wywołałoby jeszcze większą panikę wśród społeczeństwa, hehe… Chociażby u mojej świętej pamięci babci…
Nie myślałem o tym, za to po wydaniu książki odkryłem, że niektórzy fani metalu są tym określeniem dotknięci. Trudno, opowieść już poszła do ludzi. Nie uważam też, żeby niewinne słówko mogło wywołać panikę… Fajnie by było, ale niestety nie mam takich mocy
Książka jest naprawdę świetna (i to bez wazeliniarstwa). Jesteśmy w podobnym wieku, ja też jestem z małego miasteczka na wschodzie Polski (z tym, że ja ze środkowego) i praktycznie prawie większość o czym pisałeś, sam doświadczyłem lub przynajmniej wówczas wiedziałem o podobnych sytuacjach… Taki nostalgiczny, a zarazem nieco zabawny powrót do przeszłości…
Dzięki za dobre słowo. Prawdę mówiąc nie jestem zbyt sentymentalny, nie tęsknię na co dzień za latami 80. czy 90., dobrze mi tu i teraz. Moim zadaniem było opisać historię i uchwycić istotę metalu, a tego nie da się zrobić, bez powrotu do przeszłości. Zarówno gatunku, w którym wszystko, co najważniejsze rozegrało się w XX wieku, jak i mojej własnej, bo los tak chciał, że moja osobista ścieżka była bardzo mocno związana z rozwojem tej sceny w Polsce. A że czasem jest zabawnie… To też nie było zamierzone, ale te wszystkie kontrasty i skrajności związane zarówno z czasem przemian w Polsce, jak i z tą metalową powagą i zaangażowaniem, po latach i z dystansu czasem mają pewną dozę komizmu. To nie znaczy oczywiście, że lekceważę tamte zdarzenia i emocje, raczej mam do nich dystans, którego wtedy chyba nie miałem.
Jednak nie oparłeś książki tylko na retrospekcjach… Czasy rzeczywiste też tam się wybiórczo pojawiają.
Jak już wspomniałem, wszystko, co w metalu najważniejsze, to trzy ostatnie dekady ubiegłego stulecia. Ale to nie znaczy, że ta muzyka przestała istnieć, że teraz nie dzieje się nic ciekawego, że nie ma godnych uwagi artystów. My też jeszcze wszyscy nie poumieraliśmy, więc wciąż miałem o czym pisać. Jednak masz rację, proporcje przeszłości do współczesności zdecydowanie przechylone są na korzyść tej pierwszej.
Zapewne miałeś już niejedną okazję by porozmawiać o Metalu, o książce z kimś z młodego pokolenia. Dla nich to był zupełnie inny świat, może nawet abstrakcja…
Tak, miałem okazję porozmawiać o książce z ludźmi, którzy nie mogą pamiętać lat 80. i 90., bo nie było ich jeszcze wtedy na świecie. Ci, z którymi gadałem wyrażali się o „Skórze…” pozytywnie, cieszyli się, że mogli poznać tamte czasy, a jeśli już cokolwiek wiedzieli, że ta książka pomogła im ich wiedzę usystematyzować. Najbardziej wzruszył mnie młody człowiek, uczeń szkoły średniej, który na spotkanie autorskie ze mną jechał po lekcjach 50 km do Rzeszowa, a potem ganiał po centrum handlowym w poszukiwaniu książki – i upolował ostatnią. Czasy się zmieniły, ale jeśli ktoś ma głód muzyki i wiedzy o niej objawia się to dokładnie tak samo, jak kiedy my byliśmy w jego wieku.
W pewnym momencie swojej historii opowiadasz, że niekoniecznie lubisz rozmawiać o muzyce (z tak zwaną bratnią duszą). A zatem to jest pewnego rodzaju paradoks! Piszę o Metalu, a nie lubię o nim z ludźmi rozmawiać???
Nie, nie o to chodzi. Lubię rozmawiać o muzyce, o metalu również. Chodzi o to, że błędne jest zakładanie, że każdy fan metalu słucha takiej samej muzyki, bo to teraz gatunek tak bardzo rozległy, że możemy słuchać go przez całe życie i nigdy nie spotkać się na tym samym koncercie. Fan Deathspell Omega i Blut Aus Nord niekoniecznie znajdzie wspólny język z kimś, kto kocha Queensryche i Stryper, a teoretycznie sadzasz przy stole dwóch metalowców.
Tak, to fakt!… Obaj dobrze pamiętamy czasy papierowych zine’ów. W latach 80/90 było ich mnóstwo. Ty tworzyłeś znany w Podziemiu Diabolic Noise’zine, ja współtworzyłem nieznany Born To Die’zine… Obecnie znowu gdzieniegdzie pojawiają się papierowe magazyny. Jednak obecnie jest bez porównania łatwiej. Czy myślisz, że obecne pokolenia nie mają w sobie już takiej pasji, jak „my” kiedyś?
Nie obwiniałbym młodych ludzi, nie są ulepieni z innej gliny, nie mają odmiennych mózgów, wciąż mają dwie ręce, dwie nogi i przeciwstawne kciuki. Wciąż kochają muzykę, choć dzisiaj z dźwiękami konkuruje znacznie więcej atrakcji, do których my nie mieliśmy dostępu, więc już nie jest tak, jak kiedyś, że każdy musi czegoś słuchać, przez wybraną muzykę określać swoją tożsamość. Największa zmiana jaka nastąpiła to rewolucja informacyjna napędzana skokiem technologicznym – wtedy dostęp do informacji i do samej muzyki był bardzo trudny, dzisiaj na jedno kliknięcie masz wszystkie zespoły z przeszłości i teraźniejszości, i komplet wiadomości o nich. To stwarza zupełnie nowe wyzwania, bo my mieliśmy czas i sposobność, by ulubionych płyt nauczyć się na pamięć, a dzisiaj, przy tej kosmicznej konkurencji, przy totalnym rozproszeniu, tak głębokie zanurzenie jest praktycznie niemożliwe. Mówiąc krótko, coś zmieniło się na lepsze, ale i coś na gorsze, to koszt postępu, który się dokonał.
Dokładnie! Ponadto cyfryzacja wszystko ułatwiła. Mój Born To Die’zine też ją przeszedł, a potem w ferworze życia zniknął… Jednak ludzie go tworzący (dzisiaj 40-50 latkowie) nie przestali i realizujemy się dalej, ale w Metal Centre, hehe… Widzę jak przewijają się różne magazyny, webzine’y. Pojawiają się na jakiś czas i znikają… Zauważyłem, że bardzo trudno jest znaleźć młodych, pełnych zapału ludzi do tej „pracy”. Kiedyś to każdy chciał mieć kapelę, nawet jeśli nie umiał grać. Ty miałeś profesjonalny, znany zespół. A ja, amatorski, nieznany, hehe… Ale do czego zmierzam, bo już za dużo rozwlekam… Reprezentujemy część starego pokolenia Metalowców. Każdy z nas nie tylko był biernym fanem muzyki, ale i czynnym, gdyż wielu fanów angażowało się w rozwój tej muzyki, w różny sposób. „Metal to muzyka tworzona przez fanów dla fanów”! A współczesne społeczeństwo jest nastawione na konsumpcjonizm. Po co dawać, jak można tylko brać (w zasadzie już bez ograniczeń)…
Zauważ, że media społecznościowe są tak skonstruowane, że każdy jest nie tylko odbiorcą treści, ale też ich twórcą i nadawcą. Każdy, oczywiście, na miarę swoich możliwości, ale może w ten sposób kanalizowana jest twórcza energia? Masz rację, że fenomenem sceny metalowej, którą współtworzyliśmy w latach 90. była łatwość, ale i potrzeba współuczestnictwa. Wielu z nas miało lepsze lub gorsze kapele, pisało do zinów, organizowało koncerty, ale było też mnóstwo takich, co może niekoniecznie sami robili coś swojego, ale tym aktywnym pomagali jak umieli. Było biednie, więc uczyliśmy się od naszych starych kombinować, załatwiać, jakoś sobie radzić, dzisiaj to rzeczywiście zupełnie inny świat, a większość rzeczy można po prostu kupić.
Dlatego uważam, że książka „Skóra i ćwieki na wieki. Moja historia Metalu”, jak i podobne książki innych autorów, Wojtka Lisa czy Piotra Dorosińskiego, to nie tylko należą do cyklu „Przeżyj to jeszcze raz” (dedykowane weteranom) ale przede wszystkim są z cyklu „Ocalić od zapomnienia” (pisana z myślą o młodych pokoleniach)… Ale to oczywiście moje rozważania…
Też tak uważam. Nasze doświadczenia, cała ta scena, to przecież kawał historii, nie tylko polskiej muzyki, czy szerzej – polskiej kultury. To część historii Polski, która wcale nie jest gorsza od chociażby historii punkowego Jarocina, w szerokim obiegu opowiadanej od wielu lat, badanej przez naukowców, doskonale udokumentowanej, pokazywanej w muzeach.
Oczywiście nie umniejszając młodym Metalowcom. To jest piękne, że słuchają tej muzyki i chętnie także wracają do klasyki, staroci. Ale chodzi mi o doświadczenia, które „my” przeżywaliśmy, a które przeżywają oni. To jest ogromna różnica… Przykład 1: „Stary, byłem w sobotę na S’thrash’ydle! Ale było super! Najważniejsze, że się udało. Starzy nie chcieli mnie puścić. Nie miałem kasy na bilet, na jedzenie. Jechaliśmy całą noc w pociągu z ekipą z Lublina. Potem chowaliśmy się o skinów. A poza tym dobrze, że ekipa Metalowców ze Szczecina nas przygarnęła, bo przynajmniej nas nie skroili. A na koncercie, totalny młyn, stage diving. Grali nowe kawałki, ale zajebiste! Nigdy tego nie zapomnę…”. Przykład 1a: „Hejka, byłem w sobotę na koncercie! Fajnie było. Bilet kupiłem na e-ticket, bez problemu dojechaliśmy samochodem, problem był ze znalezieniem parkingu. Przed koncertem zdążyliśmy zjeść coś w barze. Fajnie grali, kawałki z najnowszej płyty. Zresztą już je wcześniej słuchałem na Spotify. Ale stałem nieruchomo by dobrze nagrać na telefon, chcesz zobaczyć? A support? Nie pamiętam. Wiesz, tyle tych kapel teraz, kto spamięta te nieznane.”… Ale z drugiej strony mamy teraz takie czasy, o których kiedyś pewnie częściowo marzyliśmy…
Tak, widzę te różnice, ale nie chcę dać się wciągnąć w narrację typu „kiedyś było lepiej”. Mieliśmy więcej czasu na przeżywanie swoich pasji, niedostatek stymulował kreatywność, ale poza tym to wcale tak różowo nie było. Była bieda, dużo przemocy, brakowało wszystkiego. Każdy z nas oddałby wtedy kończynę i dorzucił całą swoją kolekcję kaset, za dzisiejszy dostęp do muzyki, koncertów, magazynów i książek o metalu, koszulek… Mamy to, o czym marzyliśmy, więc warto to doceniać, a nie tylko narzekać. Natomiast młodzi i tak pełni entuzjazmu jak wtedy już nigdy nie będziemy, trzeba się z tym pogodzić.
Tak, to prawda! Dla mnie to jest wspaniałe, że w końcu mogę dotrzeć do całej dyskografii ulubionej kapeli jednym kliknięciem, hahaha… Okładka twojej książki jest w zasadzie zrozumiała dla starszych członków Sekty… Moja żona, która mimo, iż od lat młodzieńczych (początek lat 90tych) obracała się w środowisku Sekty, również słuchając między innymi Metalu, nigdy nie wyrażała swojej przynależności do Nas… Ale do czego zmierzam… Spojrzała na okładkę i zapytała dlaczego jest taka pomazana długopisem, hehe… Czy miałeś inne warianty okładki?
Było kilka wstępnych pomysłów, ale kiedy pojawił się ten, obaj z Maciem – czyli autorem okładki – wiedzieliśmy, że mamy to, że niczego lepszego nie wymyślimy. Doskonale bawiliśmy się wybierając zdjęcie, wprowadzając te wszystkie drobiazgi, niuanse i nawiązania. Niektóre z nich na pewno nie będą czytelne dla wszystkich odbiorców, ale sądzę, że tym większą frajdę będą mieli ci, którzy będą umieli je rozszyfrować.
A czy chciałbyś coś przekazać jako Starszy Sekty młodym Metalowcom?
Prawdę mówiąc tak, chciałbym – doceniajcie młode zespoły, słuchajcie swoich rówieśników, nie tylko grubasów w moim wieku i starszych. Nie dajcie sobie wmówić, że wartościowe jest tylko to, co stare, co kultowe. Żeby ta muzyka przetrwała, żeby wciąż żyła, musi mieć dopływ świeżej krwi, wymyślać się na nowo, łamać reguły ustalone przez starsze pokolenia.
I ja się do tego dołączam! Uważam, że ewolucja w muzyce Metalowej i jej nieskończone kombinacje są in plus!… Ale wróćmy do zdjęcia z książki. Na zdjęciu zapewne jesteś Ty z ówczesnymi kolegami. Dlaczego to jedyne zdjęcie do książki? Nie wierzę, że nie masz innych archiwalnych. A i pewnie bez problemu byś od znajomych dostał, gdybyś chciał.
Mam dużo zdjęć, ale pozyskanie wszystkich zgód byłoby bardzo pracochłonne. Może kiedyś, inne wydanie? Ale prawdę mówiąc była też inna myśl – ja sam wolę książki bez ilustracji, o ile oczywiście nie mamy do czynienia z albumami, których podstawową treścią jest obraz. Wolę, kiedy pracuje wyobraźnia. Wolę, żeby ktoś czytając te historie widział siebie i swoich kolegów, a nie mnie i moich. Mam wrażenie, że brak dokumentacji zdjęciowej paradoksalnie sprawia, że ta książka jest bardziej uniwersalna.
Obaj wiemy, że Metalowcy nie tylko żyją Metalem. Chociaż muzyka Metalowa jest u wielu na pierwszym miejscu. A Ciebie co poza Metalem kręci?
Z muzyki? Wszystko. Zawsze słuchałem wszystkiego, w zależności od nastroju i tak jest do dziś. Przez dobre kilkanaście lat, może 20, metal zdecydowanie dominował w moim życiu, teraz już nie dominuje – to podstawowa różnica. Dzisiaj na przykład było trochę muzyki współczesnej, punka, potem death metal, był też rap… Najmniej słucham reggae, późno polubiłem tę muzykę i też nie wszystko mi się podoba, ale nawet w tym nurcie znalazłem kilka rzeczy dla siebie.
Jako dziennikarz w pełni się realizujesz. Pomijając Gazetę Wyborczą wolę skupić się na prasie muzycznej jak Gazeta Magnetofonowa. Co to jest za twór? Jak jest jego idea?
Już żadna, Gazeta Magnetofonowa to zamknięty projekt, więc nie ma o czym mówić.
A chciałbyś jeszcze wrócić na scenę, niekoniecznie z LUX OCCULTA?
Nie czuję takiej potrzeby. Czasem ktoś mnie gościnnie zaprasza do jakiegoś projektu, ale ja aktywnie tego rodzaju przygód nie szukam. Nigdy nie czułem się muzykiem, więc moja przygoda z zespołem była i tak nadzwyczaj intensywna i owocna. Te doświadczenia zresztą przydają mi się w pracy dziennikarskiej, po prostu wiem, jak pewne rzeczy wyglądają po drugiej stronie. Ale też nie chcę mówić, że nigdy niczego już do mikrofonu nie zawarczę. „Kołysanek” też nie planowaliśmy, a się narodziły, kto wie, co przyniesie przyszłość.
Co będzie następne w twórczości Jarka Szubrychta? Chyba nie masz w planach odejścia w cień na polu Metalowym?
W tym roku ukaże się drugie wydanie „Wojny totalnej”, czyli biografii Vadera, uzupełnione i poprawione. To dobry moment, bo zespół świętuje 40 lat na scenie, co jest oszałamiającym wynikiem. Będzie też książka muzyczna, która z metalem nie będzie mieć nic wspólnego. Mam też inne plany, ale póki co nie mogę wyjawić.
Ok. Bardzo dziękuję za wywiad. Ostatnie słowa zostawiam Tobie…
Dziękuję za zainteresowanie i rozmowę.