UKĆ – nazwa polsko brzmiąca, ale nie sugerująca jakiegoś konkretnego gatunku, czy tego kto za nim stoi. Wzięła się od ksywy jaką wśród swoich bliskich ma Łukasz Icanraz Sarnacki, który po latach bębnienia, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i stworzyć swój solowy album. Są na to dwa sposoby – Icanraz wybrał „ten drugi” i zrobił wszystko samemu od skomponowania do nagrania wszystkich partii. Nikt nie mówił, że będzie lekko – no i nie było, ale się opłaciło. Wyszła z tego płyta, która łamie stereotypy, zmusza do myślenia oraz zrobiła trochę zamieszania na rynku. Co nieco na te tematy oraz na wiele innych porozmawiałem z kierownikiem całej operacji.
Gratuluję wydania świetnej płyty „Coming Out” pod szyldem UKĆ, czyli Twojego debiutanckiego, solowego projektu. Mam nadzieję, że czujesz pełne spełnienie artystyczne. Skomponowałeś i nagrałeś ją na wszystkich instrumentach sam. To musiało być duże wyzwanie…
Owszem, było. Od około 20 lat nagrywam płyty, ale dotychczas zawsze to robiłem z perspektywy perkusisty. Wiadomo, czasami miałem wpływ na kształt kompozycji w zespołach, w których grałem, ale nigdy nie brałem na swoje barki tak gigantycznego bagażu i odpowiedzialności jak tym razem. Sam sobie to wymyśliłem, więc sam się z tym musiałem zmierzyć. Od dawna już mi to chodziło po głowie. Pomysł na stworzenie takiego w pełni autorskiego materiału po raz pierwszy mi błysnął w głowie już w połowie 2017 roku. Był też zatem czas, aby oswoić się z tą myślą. Wszystko właściwie szło gładko, bo na perkusji gram praktycznie od zawsze, na gitarze gdzieś od około 10-go roku życia, dlatego nagranie gitar i basu to nie było jakoś przesadnie skomplikowane zadanie. Klawiszy jest niewiele na płycie, natomiast największym wyzwaniem było jednak nagranie wokali. Wziąłem wcześniej kilka lekcji, aby się zmierzyć z tym jak generować dźwięki, w jaki sposób ustawiać aparat mowy itd. To mi w dużym stopniu pomogło. Patrząc teraz na gotowy produkt, na pewno może to wydawać się bardzo skomplikowanym procesem. Jednak kiedy pracujesz według planu, krok po kroku realizując kolejne etapy, to wszystko staje się wykonalne. Dużym wyzwaniem była sama produkcja, dobieranie brzmień. Piotrek Polak – realizator, który mnie nagrywał, wiedział, że mam wizję, i że będę walczył o jej realizację, dlatego momentami stawał się takim łącznikiem między moimi pomysłami a konsoletą. To było dość trudne, sam etap miksowania płyty i całej produkcji to była walka w nieskończoność, bo bardzo drobiazgowo podchodziłem do wszelkich detali. Cały proces trwał niemal okrągły rok – bębny zacząłem nagrywać 7 stycznia 2021, a całość skończyliśmy dokładnie w Sylwestra 31 grudnia 2021.
Nagrałeś też EP „Przemijanie”, która wyszła jesienią zeszłego roku, czyli kilka miesięcy przed pełną płytą, podczas tej samej sesji. Czy w dobie internetu, statystyk wyświetleń itp. chciałeś specjalnie ją oddzielić, aby jej wydaniem puścić pierwszy sygnał w świat, a później dopiero wydać pełny album? Czy to wyszło jakby spontanicznie?
Prawda jest taka, że EPka w ogóle mi nie chodziła po głowie na żadnym z etapów pracy nad płytą. Natomiast w momencie, kiedy dogadałem się ze Zbyszkiem z Seven Gates of Hell na wydanie „Coming Out”, to on zasugerował, że warto wcześniej wejść w rynek z EPką właśnie. Tak trochę naciskał na mnie, że może to być dobry pomysł, że nazwa gdzieś tam się opatrzy ludziom i nie będzie to takie wejście z poziomu czystej karty. Ja natomiast, od samego początku miałem taki pomysł, aby właśnie zrobić na odwrót, do tego stopnia, że jak ją wysyłałem do wglądu różnym wytwórniom płytowym, to nie przedstawiałem się z perspektywy tego co wcześniej zrobiłem, gdzie grałem i z kim. Chciałem, aby muzyka obroniła się sama i żeby zwrócił na nią uwagę ktoś, kto rzeczywiście ją zrozumie. Reasumując, gdy dogadałem się ze Zbyszkiem to pojawiła się koncepcja EPki. Utwory, które są na niej zawarte, czyli „Przemijanie” i „Dlaczego?” są integralną częścią całości płyty „Coming Out”. Jeśli ktoś zapoznał się z EPką i z pełnym debiutem to tak na dobrą sprawę ma pełny ogląd tego, co zrobiłem do tej pory i co chciałem przekazać.
Muzycznie na obu wydawnictwach jest bardzo różnorodnie stylistycznie, niejednokrotnie w ramach jednego kawałka. Co więcej, krótkich radiowych hitów do 3,5 min tam nie znajdziemy. Od dawna siedziało w Tobie takie stylistyczne rozmnożenie jaźni?
Po pierwsze to wrzucanie tej muzyki do jakiegoś worka stylistycznego jest moim zdaniem trochę krzywdzące, natomiast zostało to wrzucone do worka z naszywką black metal tylko dlatego, że takie było zapotrzebowanie ze strony Seven Gates of Hell. Ja tego tak do końca nie czułem, chociaż to co się znalazło na tej płycie to jest wypadkowa tego czego słucham i co lubię. Słucham bardzo dużo black metalu, więc to na pewno miało jakiś wpływ na dźwięki, tylko z drugiej strony słucham też bardzo dużo różnej, innej muzyki, która na pewno też przełożyła się na to, w jaki sposób to finalnie brzmi. Pisząc muzykę za bardzo się nie zastanawiałem nad tym w jakim stylistycznym kierunku to wędruje. Gdy miałem jakiś impuls, który mnie prowadził do tego, że brałem gitarę i robiłem riffy, a później z tych riffów wyrastały kolejne warstwy, z których powstawały kompozycje, to je po prostu prowadziłem do końca, bez ulegania presji narzucania sobie stylistycznych ograniczeń. Podczas pracy nad płytą miałem taki okres, że słuchałem bardzo dużo Pink Floyd, Marillion, Riverside czy Stevena Wilsona. Wówczas siłą rzeczy pisałem motywy spokojniejsze, które się później rzeczywiście znalazły w moich kompozycjach. Po prostu robiłem to tak jak czułem w danym momencie, nie zawracając sobie głowy tym jak to określić.
Jak oceniasz odzew po wydaniu obu wydawnictw? Czy dostałeś jakieś sygnały od fanów na przykład wspomnianego RIVERSIDE i innych progresywnych zespołów, że Twoja muzyka ich zafascynowała i odwrotnie od typowych black metalowców, których na przykład znasz, że na co dzień lubują się w ściśle określonej stylistyce, a jednak Twoje różnorodne podejście do tematu im się spodobało?
Myślałem, że EPka w jakiś sposób nakreśli to, jak zareagują fani muzyki metalowej w Polsce, ale przeszła trochę bokiem, a zamieszanie zrobiło się po tym, jak ukazała się pełna płyta. Ciężko jest mi odpowiedzieć jednoznacznie na Twoje pytanie, ponieważ nie zaglądam ludziom na półki z płytami czy playlisty. Na pewno przyznać należy, że odzew jest w dużej mierze skrajny, bo pojawiają się opinie bardzo dobre oraz bardzo złe. Jest to prawdopodobnie efekt tego, że płyta jest stylistycznie szeroka, a nie każdy kto po nią sięgnął, był gotowy na taką paletę barw i smaków. Ostatnio, bardzo dużą część swojej autorskiej audycji poświęcił mi Krzysztof Sadowski. Jego audycję „Na Granicy Cienia” w naszym białostockim Radiu Akadera słuchałem już w latach ’90. To w lwiej części audycja poświęcona Prog Rockowym wykonawcom. Sposób w jaki pan Krzysztof się wypowiadał o UKĆ pozwala mi stwierdzić, że nagrałem płytę skierowaną do szerszego grona odbiorców, niż mi się pierwotnie wydawało. I to jest super, bo muzyka ma kruszyć mury, burzyć schematy i jednoczyć ludzi.
Dzięki tym skrajnościom w pewnym sensie płyta dostaje prawdopodobnie większego kopa, bo jednak te złe i dobre wiadomości, które się rozchodzą, zawsze jednak sprawią, że zwrócą uwagę ludzi.
Ja uważam, że jak coś nie wzbudza żadnych emocji to jest nijakie, po prostu.
A propo tekstów, zaczynasz mocno od samego początku. Pierwszy utwór „Królu Dnia…” i jego kontynuacja na końcu płyty „… Głupcze Życia” są w mocno oskarżycielskim tonie. Wygląda to na wątek autobiograficzny…
Tak, to bardzo ciężki tekst, napisany był w bardzo trudnych chwilach, które dotknęły moją rodzinę. Teraz nie chcę już tego roztrząsać, bo sprawy stopniowo wychodzą na prostą, natomiast to był taki czas kiedy czułem, że nie mogę sobie z tym poradzić. Czułem potrzebę przekucia tych myśli i uczuć w słowa. Nie wiedziałem wówczas jak te sprawy się rozwiążą, więc chciałem zostawić wyraźny ślad skierowany do konkretnej osoby. Teraz można zadać sobie pytanie – „Czy to było mi potrzebne?”. W tamtej chwili było mi bardzo potrzebne. Z perspektywy już kilku lat, bo tekst powstał w październiku 2020, wiem że gdybym go wtedy nie napisał, to rozsadziłoby mnie od środka.
Czyli była to bardziej potrzeba spłukania tych emocji, wyrzucenia ich z siebie, tak? Nie miałeś obaw, że rozdrapiesz te rany na nowo słuchając potem płyty, czy grając te numery na żywo?
Nie powiem, jest mi ciężko gdy gramy te utwory na próbach. Staram się wyłączać wspomnienia i nieco odseparować od całego przekazu, który jest w nich zawarty. Dzięki tym trudnym, mrocznym chwilom w moim życiu, powstał przynajmniej szczery i mocny tekst. Gdy nagrywałem wokale do tego numeru, Piotrek Polak – realizator dźwięku, w pewnym momencie zatrzymał nagrywanie, bo stwierdził, że dzieje się ze mną coś dziwnego i zaproponował przerwę. Po chwili dosłownie opadłem na podłogę. Słowa oraz wydarzenia, które są tam opisane wciąż jeszcze trwały, więc wszystko tak się we mnie kumulowało, że momentami było to nie do wytrzymania. No ale dzięki temu utwory przynajmniej zyskały na szczerości przekazu. Tyle dobrego…
Z drugiej strony, pomimo bardzo mrocznych treści we wszystkich tekstach, można też znaleźć pewne przebłyski nadziei, np. w „Przemijaniu” – „Zamiast się kurczyć, rośniemy w siłę. Żagle życia nabierają świeżego powietrza i płyniemy znów razem do starego początku, do nowego końca”.
Ten fragment napisałem w dniu, w którym po trzydziestu paru latach udało mi się po raz pierwszy spotkać mojego jedynego, żyjącego dziadka. Całą akcję zorganizowała moja mama – emocje były niesamowite. Popchnęło mnie to do przemyśleń i do napisania tego fragmentu, bo resztę tekstu napisałem dużo wcześniej. W ogóle we wkładkach do obu płyt są daty i miejsca – co kiedy i gdzie powstało. Chciałem też potraktować to jako taki pamiętnik tych przeżyć, które tym datom i miejscom towarzyszyły. Nie ma tam żadnych pustych treści – to są fakty, które działy się w danych momentach mojego życia. To spotkanie z dziadkiem wywarło na mnie taki wpływ, że napisałem ten fragment. Nie mam dużej rodziny, a okazało się że jest w niej jeszcze ktoś zapomniany, kogo nie było przez tyle lat. Ktoś kto wciąż żyje, wyciągnął wnioski i ma dobre intencje. To było takie ciepłe przeżycie. Zawsze miałem super kontakt ze moimi babciami i drugim dziadkiem, natomiast ten dziadek tak pokierował swoim życiem, że w pewnym momencie zniknął. Wiesz, czy naprawdę ciężko jest wykrzesać z siebie drugą szansę dla jakieś osoby…?
Pięknie powiedziane…
Zupełnie nie po black metalowemu, co nie haha ?
Zgadza się, to miało być moje pytanie. Każdy ma jakieś swoje drugie oblicze, to sceniczne i właśnie to codzienne. Ty to ujawniłeś i w pewnym sensie łamiesz w tym wypadku standardowe black metalowe konwenanse…
Wiesz co, wydaje mi się, że ta płyta niesie zbyt osobisty przekaz, abym miał tu zakrzywiać rzeczywistość i udawać kogoś kim nie jestem. Po co miałbym to robić? Czasem obserwuję pewne zespoły, potem spotykam ich gdzieś na koncertach i prawda uderza bardzo szybko w twarz. Całkiem niedawno przeczytałem jakiś bzdurny komentarz pod moim klipem. Coś w stylu: „Ha, a pewnie na co dzień chodzi do Lidla na zakupy…”. Kurde, a dlaczego mam nie chodzić? A Ty nie chodzisz? Bez jaj…
Zmieniając wątek, na ten moment potwierdziłeś dwa debiutanckie występy pod szyldem UKĆ na Frozen Sun Fest oraz Rockowisko Zwierzyniec, odpowiednio końcem czerwca i początkiem lipca. Mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec na ten rok i jeszcze dojdą kolejne.
Na ten moment nie ma żadnych potwierdzonych terminów poza tymi dwoma. Trochę z powodu tego, że sezon festiwalowy jest obstawiany stosunkowo wcześnie, i w momencie kiedy udało się potwierdzić pierwszy koncert, ciężko było już się wstrzelić na jakieś inne imprezy. Jako że zgodziłem się zadebiutować z UKĆ na Frozen Sun Fest w Warszawie, pomyślałem sobie, że skoro i tak przygotowujemy cały zespół i produkcję, to fajnie by było pograć coś więcej. Tylko, ze festiwale były już w większości zabookowane i udało się wstrzelić jedynie Rockowisko w Zwierzyńcu. Bardzo chciałbym jesienią wyruszyć na objazdówki klubowe, ale zobaczymy jeszcze co z tego wyniknie. Zależy mi na tym, aby zacząć jeździć z koncertami, bo dużą inwestycją jest to, żeby przygotować zespół do koncertu. Czy szykujemy się na dwa, czy na dwadzieścia dwa koncerty to ilość przygotowań jest zawsze taka sama.
Skład koncertowy jeszcze nie jest oficjalnie ogłoszony. Uchylisz już rąbka tajemnicy kto będzie grać z Tobą na żywo? To będzie Twój pierwszy raz z gitarą i przed mikrofonem na scenie, czy jednak zostaniesz przy bębnach?
Skład nie jest żadną tajemnicą, natomiast nie ogłosiłem go, bo nie było ku temu dobrej sposobności. W maju mamy tak zwaną „live sesję” w Studiu Dobra 12 w Białymstoku, gdzie zagramy w pełnym koncertowym składzie. Będą to nagrane na żywo dwa numery i będzie można obejrzeć je chociażby na YouTube. Mogę Ci już dziś powiedzieć kto będzie w zespole, nie mam z tym problemu. Wręcz przeciwnie! Są to tak wspaniali ludzie i muzycy, że chcę się nimi chwalić. Na perkusji gra Paweł „Mrówa” Staniszczak – człowiek, z którym pracuję i moja bratnia dusza. Na co dzień bębniarz death metalowego Enfeeblement. To człowiek, który chodzi z sercem na dłoni, no i przede wszystkim jest genialnym perkusistą. Bardzo się cieszę, że to właśnie on wziął na swoje barki to, co ja nagrałem na płycie. Na gitarze gra Łukasz „Bielem” Bielemuk, to gitarzysta death metalowego zespołu Cinis z Białegostoku. Grałem z Łukaszem w dawnych czasach w ABUSED MAJESTY, także znamy się od wielu lat. Świetny technicznie wioślarz i bardzo zaangażowany człowiek. Ze świecą takich szukać. Serio! Na basie gra Mateusz „Vayha” Demianiuk – mój przyjaciel od serca, z którym znam się bardzo długo. Z Mateuszem grałem w rockowym PIGFACE BEAUTY, nagraliśmy nawet pełną debiutancką płytę, która jest świetnym materiałem, ale przez pozostałych członków ówczesnego składu została „spuszczona w kiblu” i przepadła bez echa. Od wielu lat pracujemy razem w Rockalizacja by Mapex – prywatnej szkole muzycznej, na której czele stoję, i której sukces jest w ogromnym stopniu także zasługą Mateusza. Ja natomiast będę grał na gitarze i śpiewał.
Będzie to Twój debiut sceniczny w tej roli?
Zgadza się, to dla mnie wejście w zupełnie nowe buty. To duże wyzwanie. Fajnie się z tym czuję, bo grając już tyle lat, zawsze z perspektywy perkusisty, w końcu poznam coś nowego.
Zobaczysz świat koncertowy z innej pozycji, zza bębnów na pewno aż tak nie czuje się publiczności jak na froncie sceny?
To jest bardzo ekscytujące i bardzo przeżywam to, że w takiej roli znajdę się na scenie. Oczywiście nie znaczy to, że granie zza bębnów odstawiam na bok. Nic z tych rzeczy. Uwielbiam grać na bębnach i nigdy tego nie porzucę. Jednak przekaz UKĆ jest zbyt osobisty i nie chciałem, aby przekazywał go ze sceny ktokolwiek inny.
Jesteś też muzykiem sesyjnym, na swojej stronie oferujesz wsparcie i doświadczenie przy sesjach nagraniowych czy trasach, również w sytuacjach kryzysowych. Czy miałeś już takie przypadki nagłych akcji ratunkowych przy trasach lub sesjach nagraniowych? Na pewno masz jakieś ciekawe historie do opowiedzenia…
Jeżeli chodzi o sesje nagraniowe to, na szczęście, takiego typowego „emergency” nie miałem. Natomiast zdarzały mi się „bezpróbowe” sesje nagraniowe pełnych albumów, które zamykałem w studyjnej dniówce, czyli w max 10h. W bardzo różnej formie dostaje się materiały do nagrania płyty, czasami są to naprawdę solidnie przygotowane tzw. piloty, czyli gitary zarejestrowane w bardzo dobrej jakości, w dobrych proporcjach i w aranżu, który już jest właściwie gotowy. Niekiedy też dostaje się totalny bajzel i trzeba sobie z tym jakoś poradzić. Czasami będąc w studiu dostajesz w ostatnim momencie coś, co się nagle zmieniło w danym utworze, no i musisz się dostosować z marszu, więc takie rzeczy się zdarzały. Natomiast jeśli chodzi o ratowanie koncertów, to miałem taką ciekawą sytuację, gdy dołączyłem do VIRGIN SNATCH na pierwszą trasę koncertową. Miałem zagrać tylko tą jedną trasę, a zostałem na prawie dwa lata, ale mniejsza o to… Miałem trochę czasu, aby się przygotować we własnym zakresie, u siebie w Białymstoku. Granie w pojedynkę z podkładami to nie jest jednak granie z zespołem. W przeddzień wyjazdu na trasę pojechałem na próbę do Krakowa. Próba trwała godzinę czasu, zagraliśmy raz cały set i nagle słyszę – „Dobra to się pakujemy”. Portki pełne. Następnego dnia graliśmy dla pełnej sali koncert w Poznaniu – z Frontside i Decapitated. Jestem w stanie takie rzeczy robić niemal od ręki. Pewnie głównie z racji doświadczenia, po prostu wiem jak się do tego przygotować, żeby to udźwignąć. Studio nagraniowe, czy scena nie powodują we mnie paraliżu na widok czerwonej lampki z napisem RECORD – wiadomo jakaś trema i adrenalina zawsze są, ale to jest coś z czym sobie po prostu radzę.
Co do Twoich sesyjnych nagrań – jesienią 2022 wyszedł drugi album VOIDFIRE „W Cienie”, a miesiąc temu nowa płyta ZORORMR „The Monolith”. Wiem, że pewnie nie masz na to wielkiego wpływu, ale czy któryś z tych projektów ma szansę na wersję live?
Kiedyś była taka propozycja, żeby postawić ZORORMR do stanu zespołu grającego na żywo, ale już nawet nie pamiętam co stało się powodem, że do tego nie doszło. Z tego co wiem, teraz to już zupełnie zamknięty temat, chociaż po informacje zawsze warto sięgnąć do źródła. Fabian Filiks jest chyba jeszcze większą gadułą niż ja haha… VOIDFIRE natomiast dostał propozycje koncertów, tylko że wypadło to na wybuch pandemii i do nich nie doszło. To miały być koncerty z zespołem ORDER, w którym grają członkowie pierwszego składu MAYHEM. Potem miały pojawić się jakieś nowe daty, ale finalnie do tych koncertów chyba nie doszło… A jeśli doszło to bez udziału Voidfire, a już na pewno bez mojego w nich udziału…
Pytam też dlatego, bo poza CORRUPTION, o którym za chwilę, nie grasz teraz w żadnej koncertowo aktywnej kapeli? Tęsknisz, czy to świadomie zaplanowana przerwa?
Dostaję sporo propozycji grania koncertów z różnymi zespołami, ale nauczyłem się je asertywnie odrzucać. Nie umiałem tego wcześniej, ale teraz nie mam już takiego parcia, że muszę zrobić wszystko co mi wpadnie w ręce. Priorytety! To co jest ważne stawiam ponad to, co mogę sobie po prostu odpuścić. CORRUPTION przestał tak intensywnie koncertować od czasów covidowych. Przed pandemią graliśmy bardzo dużo. Właściwie niemal każdy weekend spędzałem na wyjazdach. Mało czasu miałem dla rodziny i różne sprawy zaczęły mi się sypać, więc bywało różnie. Zacząłem czuć przesyt, więc ten przełom covidowy w pewnym sensie pozwolił mi tak trochę odetchnąć. Wszyscy muzycy na ten okres narzekali, a ja czułem, że dobrze mi ta przerwa robi. Mogłem skupić się na innych sprawach, pisać w spokoju swoją muzykę, przygotować przedprodukcję, zająć się rodziną i firmą…
Co zatem słychać w obozie CORRUPTION? Jakieś plany wydawnicze? Ostatni długograj „Spleen” wyszedł jeszcze w tamtej dekadzie…
Nowa płyta jest generalnie nagrana, tylko bez wokali. Bębny nagrałem jeszcze w 2020 roku. Gitary i basy też są gotowe i od tamtej pory ciągle trwa problem związany z wokalistą. Ostatnio się ktoś pojawił, ale czy to zostanie sfinalizowane, trudno powiedzieć. Fajnie by było jakby znalazł się ktoś, kto z nami wyjdzie na scenę i będzie z nami ten materiał śpiewał. Ktoś na stałe, po prostu…
Co do wcześniejszego pytania o różnorodność muzyczną. CORRUPTION to zupełnie inny świat niż większość zespołów i płyt przy których maczałeś palce. Odpoczywasz grając z nimi koncerty i nagrywając płyty w odróżnieniu od napieprzania blastów w innych kapelach? Czy wręcz przeciwnie więcej się spocisz kombinując z przejściami, urozmaiceniami, bo masz w tej muzyce więcej przestrzeni do wypełnienia?
To jest to! Dobrze to nazwałeś. To nie jest wcale taka prosta sprawa, kiedy masz pozornie mniej grania, to w tych przerwach między uderzeniami i dźwiękami coś trzeba robić, trzeba umieć je wyczuć i jakoś je wypełnić. Tak jak zauważyłeś, to jest coś innego niż to co w większości robiłem dotychczas. Natomiast dość dawno temu, założyłem rockowo-glamowy zespół PIGFACE BEAUTY, gdzieś tam pod wpływem MÖTLEY CRÜE, SKID ROW czy W.A.S.P. Wynikało to właśnie z tego, że bardzo chciałem pograć takie rzeczy, z mniejszą napinką i na luzie. Z pewnych powodów zespół się rozsypał. Właśnie wtedy kiedy się to działo, zadzwonił do mnie Anioł z pytaniem, czy bym nie zagrał trasy z CORRUPTION. Akurat wtedy James Stewart, który grał z nimi, miał wyjazd z VADER do Izraela i trzeba było go zastąpić. I tak już zostałem haha… Powiem Ci, że wszystko mi tam od początku pasowało – i personalnie, i muzycznie. Po prostu dobrze się w tym zespole czuję cały czas.
Anioł właśnie wydaje się być osobą, której uśmiech nie schodzi z twarzy…
Dokładnie, to jest człowiek bardzo pozytywny, z fajnym podejściem. Dobrze się gra z ludźmi, z którymi jest miło i sympatycznie.
Prowadzisz swoją szkołę muzyczną. Masz tam jakieś nieoszlifowane diamenty, które widzisz w przyszłości na scenach Polski i świata? A może już takie wypuściłeś w świat, bo kilka lat już działasz w tej branży?
Wiesz, ja już tą szkołę prowadzę 10 lat, więc tych perkusistów wypuściłem w świat już bardzo dużo, można ich liczyć na setki. Jak to zwykle bywa, nie wszyscy kontynuują, ale bardzo duże grono byłych uczniów wciąż gra i ich poczynania śledzę cały czas. Fajnie, że udało mi się zaszczepić w nich tę pasję. Kiedy przychodzi dziecko z poziomu czystej karty, to wtedy wszystko jest w Twoich rękach. Jeśli dobrze pokierujesz tym młodym człowiekiem, to można zaszczepić w nim konkretną zajawkę. Niektórzy z nich już nawet u mnie pracują. Po 9-10 latach chodzenia do mnie, z ucznia awansowali na nauczyciela. To też z tego względu, że wiedząc jak ja ich uczyłem od tylu lat, to oni teraz wiedzą jak przekazywać tą wiedzę dalej. Lepsze to niż branie kogoś z zewnątrz. Są ex-uczniowie, którzy bardzo dobrze sobie radzą, grają coraz większe imprezy, czasami tak duże, że sam się za głowę łapię, że ja nawet takich nie grałem. Trzeba to docenić, bo młodzi nadążają za pewnymi nowinkami szybciej niż my.
Na zakończenie coś z innej beczki. Widziałem na Twoim Facebooku, że brałeś ostatnio udział wraz z Daray-em w panelu dyskusyjnym pt. „Muzyka a Biznes”. Wiem, że to temat rzeka, ale tak w skrócie – ile jest „biznesu” w muzyce?
Wiesz, to też zależy z której strony na to patrzeć. Ja mogę wypowiedzieć się na temat biznesu, który przynosi jakieś korzyści z perspektywy prowadzenia szkoły. Założenie tej szkoły i uświadomienie sobie, że to jest coś z czego faktycznie jem chleb, to był moment, kiedy ta szkoła mocno strzeliła do przodu, pozwoliła mi żyć godnie i mówić, że żyję z grania. Gdyby nie prowadzenie szkoły, to bym musiał gdzieś jeszcze pracować. Samo granie koncertów nie byłoby wystarczające, żeby się utrzymać. W tym panelu ja byłem tym gościem mówiącym właśnie z perspektywy „Dyrektora Placówki Muzycznej” ukierunkowanej na rockowo, a Daray wypowiadał się jako muzyk, który żyje z samego grania. Poruszaliśmy tam różne tematy, np. temat rzeka, czyli covid. Darek mówił, że to była załamka, że do teraz nie może wyjść z tego jakie wtedy miał straty. Dla mnie natomiast to był złoty strzał jeśli chodzi o prowadzenie biznesu. Szkoły były zamknięte, młodzież nie miała co robić, a my jako placówka oferująca usługę mogliśmy w pełni legalnie prowadzić zajęcia stacjonarne – pomijając 6-tygodniową przerwę. Ludzie garneli się do tego, żeby coś robić, bo się nudzili. Dlatego dla mnie to paradoksalnie był bardzo owocny czas. O tym głównie tam rozmawialiśmy.
Ostatnie słowo należy do Ciebie. Chciałbyś coś jeszcze powiedzieć do czytelników Metal Centre?
Chciałbym Ci bardzo podziękować za przesympatyczną rozmowę i fajne pytania. Było mi bardzo miło, mam nadzieję, że ktoś doczytał do końca. Zapraszam do zapoznania się z płytą.
https://www.facebook.com/ukc.comingout/
https://lukaszicanrazsarnacki.pl/