Kraj: Szwecja
Gatunek: Progressive/rock/doom/metal
Strona zespołu:
Dobre utwory: Heir Apparent
Długość albumu: 54:56
Ależ się zaskoczyłem, może to zabrzmi jak herezja ale pierwszy raz mogę słuchać OPETH! Hah! Nawet sprawia mi to przyjemność! A to mnie zaskoczyło, ponieważ nigdy nie byłem nawet w najmniejszym stopniu zwolennikiem OPETH-owania, i nigdy nie pomyślałbym, że jakikolwiek ich album (tak Damnation też) mi się spodoba. Los jednak przynosi niespodzianki a Watershed niewątpliwie taką właśnie jest.
Nie wiem jak opisywać muzykę OPETH ponieważ wielowymiarowość oraz głębia tych dźwięków nie jest prosta w opisie, niestety albo stety to muzyka wymagająca a dźwięki wylewające się z głośników są tak gęste, że ciężko jest się wśród nich poruszać. Jak z pewnością zdążyliście zauważyć, od jakiegoś czasu bardzo sobie cenię progresywne granie, a w przypadku nowego albumu OPETH mamy tu również do czynienia z metalowym rzemiosłem.
OPETH na Watershed to nie żarty, to ambitna, miejscami pokręcona, szalona, i przede wszystkim bardzo death metalowa muzyka. Tak! OPETH wróciło do death metalu, dlatego też growle Mikaela tak mi się podobają, zresztą ten kto lubi GŁĘBOKI i niesamowicie potężny growl powinien Mikaela znać nie tylko z płyt OPETH, a sama muzyka nagle nabrała potężnego impetu. Ci którzy cenią sobie przestrzeń i nastrój mogą jednak zostać nieusatysfakcjonowani, ponieważ blasty, szybkie tempa czy też monstrualne zwolnienia mają raczej niewiele wspólnego z tym co sobie upodobali. Masywne, gęste brzmienie, połamana i miejscami nie-metalowa rytmika, gitarowa wirtuozeria, i dziwny miejscami kojarzący się z latami 70 klimat.
Nie ukrywam, Watershed urzekło mnie swym bogactwem, a jednocześnie skromnością i agresją. To nie takie proste opisać godzinę tak złożonej muzyki, i nawet nie chcę tego robić. Wolę się nią delektować i zastanawiać się ile to lat musiałem czekać na taki moment by w końcu móc sobie powiedzieć podoba mi się OPETH. Jak widać całkiem sporo, ale stwierdzam, że opłacało się czekać. Nie zmienia to jednak faktu, że nie mam zamiaru sięgać po poprzednie albumy grupy. Wystarcza mi ten jeden, oraz godzina pełna muzyki.
Powiem tak, każda z zawartych na Watershed kompozycji to inny, dziwny, byt. Każda z nich tętni swoim własnym życiem i ani myśli o tym by łączyć się z inną. Częściowo to powoduje, że album nie jest jedną częścią, całością, oraz, że nie płynie. To wszystko zależy od tego jak patrzymy na dany utwór oraz na resztę. Według mnie ta indywidualność poszczególnych ścieżek to taki ukłon w stronę wymagających fanów. To dość niekonwencjonalne podejście jest dla mnie normalne. Otóż aby w pełni pojąć ten krążek należy odbyć wielokrotne wędrówki z każdym z tych utworów a dopiero potem wybrać się w jedną długą i niezapomnianą podróż w miejsca nieznane, a miejscami może i nawet niesamowite i nierealne. Kto wie, gdzie zaprowadzi nas ludzki potok myśli i odczuć?
Mnie prowadzi w miejsca mroczne, może nawet trochę nieludzkie, pełne magicznej ale niespokojnej atmosfery, coś takiego obcego a zarazem dziwnie znajomego… Lubię to. Wy też prawda? Nie? Szkoda, bo świat Watershed jest na tyle bogaty by znaleźć w nim miejsce nawet dla tych którzy są mniej wymagający i nie tak otwarci. Chociaż… ja nie pojmuję THE DILLINGER ESCAPE PLAN, NEUROSIS, CULT OF LUNA… ale to jeszcze nie skreśla mnie z listy kumatych. I całe szczęście.
ocena: 8,5/10
Lista utworów
1. Coil 03:07
2. Heir Apparent 08:51
3. The Lotus Eater 08:48
4. Burden 07:42
5. Porcelain Heart 08:01
6. Hessian Peel 11:26
7. Hex Omega 06:59
Skład
Mikael Akerfeldt: vocals, guitar, production
Fredrik Akesson: guitar
Martin Mendez: bass
Martin Axenrot: drums, percussion
Per Wiberg: keyboards
Nathalie Lorichs: guest vocals on „Coil”