Wywiad z LEVI'm, wokalistą NEOLITH, dziennikarzem prasowym i muzycznym prezenterem Radia Centrum (i jeszcze wiele innych)
Levi nie marnuje czasu, choć to już weteran polskiej sceny metalowej. Wie o niej naprawdę dużo, jest bezkompromisowy i szczery – czasami, aż do bólu. Ale jest z drugiej strony osobą obdarzoną niesamowitą osobowością, wrażliwością i inteligencją, czym urzekł mnie podczas przeprowadzania tego wywiadu. Doszło do niego na godzinę przed wyjściem Neolith na scenę w Przestrzeni Graffenberga w Warszawie. Udało nam się wbić do obecnie i formalnie nieużywanej w klubie salki, gdzie w oparach jakiejś dziwnej bijącej ze ścian pary (i tworzącej dobre tło do rozmowy – jak w średniowiecznym lochu…), ale za to we względnej ciszy i spokoju, pogadaliśmy sobie o pasjach Leviego, graniu w Neolith, dziennikarstwie prasowym i pracy w radio, o promowaniu młodych kapel i pracy w wydawnictwach muzycznych, uff… dawnych czasach i trochę nowszych, i tych najnowszych… i jeszcze nowszych… he… he… a także o pozamuzycznych konotacjach muzyki zespołu i prowokacjach. A zresztą przeczytajcie sobie sami, wydaje mi się, że będzie się wam podobnie równie fajnie czytało ten zapis rozmowy, jak i mnie się dobrze gadało z tym czarującym człowiekiem.
Powiedz mi, w którym roku żeście się założyli?
He… Dawno temu, dawno… Powstanie datujemy na 1991 rok, na mniej więcej połowę października. No i cóż. W Lesku zespół zagrał najpierw parę prób, potem kilka lokalnych koncertów… Później z powodu lokalnego zainteresowania ludzi zespołem, nagraliśmy kasetę z próby, tzw. „Reh”, w jeszcze starym składzie. Podkreślam ten fakt celowo, gdyż z tamtego składu obecnie już nikt w Neolith nie gra…
…oprócz ciebie?
Oj, nie. Ja też doszedłem później. Ale tak akurat wraz z momentem mojego przyjścia, oraz deczko wcześniej pałkera Yashina, wszystko się zaczęło jakoś tak kręcić fajnie i na poważnie na początku 1993 roku. Wiesz, ciężko było, ale było wesoło. Z tym, że ja mogę powiedzieć taką rzecz, że praktycznie byłem od początku w zespole, ponieważ wydając „Death Force” byłem faktycznie na każdej próbie. Więc niejako było to do mnie przypisane, że ponieważ znam materiał, to mi się to dostanie. I rzeczywiście, chłopaki w pewnym momencie zaproponowali mi objęcie etatu wokalisty, i jakoś to samo bardzo naturalnie wypłynęło. To poważne już myślenie o graniu zaczęło się właśnie wtedy, wiesz, wszelkie nawiązywanie kontaktów z zine'ami, koncerty już poza Leskiem, czy Sanokiem. Tak to wyglądało na początku.
To był taki chyba okres prosperity dla metalu, czyż nie? Jak to wspominasz?
Ja bardzo miło wspominam te czasy, choć nie ukrywam, że było bardzo ciężko na początku np. kłopoty ze sprzętem, itp. Ale było za to więcej koncertów, większe zainteresowanie ze strony ludzi, którzy przychodzili w większej sile na te koncerty, a poza tym było jakieś większe zaangażowanie u wszystkich, którzy słuchają tej muzyki. A było przecież ciężko ze zdobyciem nagrań. Trzeba było bezpośrednio do kapel pisać, ale jak dla mnie to była w tym cała frajda, kiedy codziennie chodziłem i czekałem na listonosza, czy mi przyniesie nowe demówki, czy nowe ziny, czy jakieś pytanka do wywiadu itd. Tak, że to fajnie się kręciło. Teraz jest trochę inaczej, jest łatwiej zespołowi ze sprawami typowo sprzętowymi, czy organizacyjnymi. Chociaż to może nie do końca, bo widzisz… Taki zespół jak my, który już gra 12 lat też mamy problemy, i to czasami naprawdę podstawowe, bo ostatnio usunięto nas np. z salki na próby, i to nie przez jakieś ekscesy, tylko po prostu… he… he… Gmina Sanok postanowiła założyć tam jakieś zajebiście niezbędne biuro. No, ale znaleźliśmy wyjście z sytuacji i gramy dalej. Myślę, że jeszcze sobie trochę pogramy.
To, o czym mówisz, porównuję z relacjami innych osób, którzy, jak mówią, cierpią na brak informacji takich, jak: kto organizuje koncerty, gdzie się można wbić na koncert… mówią, że w zasadzie jest mało miejsc, gdzie można coś zorganizować. Co byś im mógł poradzić?
Wiesz, jeśli chodzi o zorganizowanie koncertu to dla chcącego nic trudnego, tylko po prostu trzeba chcieć i trzeba odpowiednio się zaangażować w pewne rzeczy, trzeba do tego jakoś odpowiednio podejść i w miarę poważnie dogadać się z zespołami. A na miejsce koncertu nie musi być wybrana jakaś świetna sala koncertowa z zajebistym zapleczem. Zresztą to widać i tutaj na przykładzie Przestrzeni Graffenberga, który to jest bardzo fajnym, ale nie ma co ukrywać, bardzo undergroundowym klubem. My gramy praktycznie wszędzie, i takie warunki nam odpowiadają. Wiesz, niejeden koncert żeśmy zagrali w małym klubie. Nawet opowiem Ci taką małą anegdotkę. Kiedyś graliśmy koncert na Słowacji. To był jeden z lepszych koncertów, które zagraliśmy, a było ich już troszkę w naszej karierze, choć niemal nie powysypywaliśmy się z mikroskopijnej sceny, a graliśmy w sześciu… Ale to był czad, bo ludzie zgotowali nam niesamowite przyjęcie – i to było najważniejsze. Tak więc, jak mówię, jakieś miejsce owszem trzeba mieć, trochę zapału i w miarę profesjonalne podejście do tego, co się chce zrobić. Przede wszystkim trzeba zdawać sobie sprawę z tego, co się chce zrobić. A nie tak, że robię koncert hop siup, zapraszam zespoły, a później się okazuje, że nie jestem w stanie im zapłacić za przejazd.
Tak, masz rację. Zatrzymaliśmy się na tych kasetach „Reh”… można powiedzieć, że tak pomału żeście zatoczyli koło, bo znowu wróciliście do grania głównie w małych miejscach…
No w zasadzie tak, ale wiesz, Neolith nigdy nie był jakimś wielkim zespołem, który grał dla tysięcy ludzi, bo największy koncert, jaki zagraliśmy, to była impreza na 2200 osób. Miało to miejsce w Sanoku, na lodowisku, podczas przeglądu. Ale muszę powiedzieć ci, że bez rewelacji… Zawsze lepiej nam się grało w miejscach, gdzie było 100 czy 200 osób, gdzie ludzie autentycznie kumali tę muzykę i super się bawili. Zresztą nasz ostatni koncert, przed tym dzisiejszym, graliśmy w Sanoku w klubie Rudera i był to bardzo fajny koncert, choć ledwo 100 osób tam weszło do klubu, był ścisk jak cholera, ale ludzie świetnie reagowali i świetnie się bawili, tak, że najważniejsze jest chyba, żeby zagrać koncert bez względu na to, w jakim to jest miejscu. Owszem ważny jest sprzęt, ważne jest jak to wszystko zabrzmi, bo po tylu latach poważnie podchodzimy do takich spraw i nie chcemy odwalać jakieś kity. Owszem, możemy zagrać koncert, ale nie będziemy z niego zadowoleni, jeżeli, wiesz, nie będziemy zadowoleni z brzmienia. Ale jeżeli jest fajna zabawa, to i my się przy tym dobrze bawimy i jest wszystko w porządku, i to niezależnie od tego, w jakim miejscu gramy, czy dla 20, czy dla 50, czy dla 500 osób.
Powiedz mi w takim razie, po co gracie? Czy bardziej dla zabawy, czy też chcecie coś wyrzucić do ludzi?
Jedno i drugie. Gramy…
Przepraszam, że ci jeszcze przerwę, ale może powiem, o co mi chodzi. Trochę się poskrobałem po głowie, kiedy zobaczyłem tytuł płyty, którą mi przysłałeś. „Igne Natura Renovabitur Integra”. Szybko jakoś wyczytałem z pierwszych liter napis I.N.R.I. Chciałem się zapytać, czy to ma specjalny sens, czy też jest to przypadek?
Khem… Wiesz co? Jest to oczywiście w pewnym sensie prowokacja, gdyż zawsze byliśmy zespołem, który prowokował i muzyką, i tekstami. Owszem nie były to jakieś ortodoksyjne arty, wiesz, typu namawianie do przemocy…
…czy zoofilia he… he…
He… he… dokładnie. Ale, wiesz, mamy swoje zdanie na niektóre tematy i tego się trzymamy. Ja jako autor większości tekstów w tym zespole, mam swój światopogląd, pewną linię, że tak to nazwę, programową, i staram się tego trzymać. Nie piszę o szatanie, nie piszę o ufoludkach, tylko o rzeczach, które są mi bardzo bliskie, które czuję, których doświadczyłem, albo bezpośrednio, albo jakoś o rzeczach, których dotknąłem może nie czysto fizycznie, ale jakoś metafizycznie. Ale oczywiście w wielu motywach przejawia się wątek prowokacji. Dla mnie to jest normalne, bo wiesz, żyjemy w takim kraju, a nie innym, i nieraz jest ciężko, bo taki mały zespół jak Neolith też miał różne problemy, np. z klerem, nie wiem dlaczego (lekki śmiech). Ale wiesz, po prostu wkurza mnie to, jeżeli ja coś robię nie namawiając ludzi do niczego złego, a tylko do tego, by pomyśleli, a ktoś mi się permanentnie i generalnie wpieprza do tego i stara się mi stanąć na drodze. Wtedy i ja zachowuję się agresywnie i prowokuję…
I zrywasz ludziom z szyi różańce…
No… aż tak to nie, kurcze…! (śmiech) Kiedyś, w dawnych czasach to były różne sytuacje… Ale mi się wydaje, że to, czym się zajmuję z Neolith, to jest przede wszystkim inteligentna prowokacja, a nie jakieś gówniarskie zachowanie. Mamy już, wiesz, te swoje lata i do pewnych rzeczy już dorośliśmy.
Wówczas bardziej graliście doomowo, a teraz zdaje się raczej w death wdepnęliście…
A jak najbardziej się to zgadza. Jak sądzę, wyniknęło to samoistnie z rozwoju zespołu oraz zależało od tego, kto grał w danej chwili w składzie. Wiesz, zajmowałem się swego czasu na potrzeby naszej strony internetowej taką statystyką, i wyliczyłem, że przez Neolith przez te 12 lat przewinęło się ponad 20 osób! To o czymś świadczy. Graliśmy dość długo w jednym składzie, później były chwile roszad, zmian, a wraz z tym zmieniała się i muzyka, bo zmieniali się ludzie w zespole. Oczywiście w obecnej chwili trzon zespołu tworzymy ja i Konrad, i nadal słychać chyba jakieś pierwiastki Neolith z wcześniejszych produkcji, ale jest to zagrane zupełnie inaczej. My rozwijamy się jako muzycy i jako ludzie. Myślę więc, że to wszystko ma odzwierciedlenie w tej muzyce, jaką gramy, i którą będziemy grali, mam nadzieję, przez jeszcze parę ładnych lat. I chyba zawsze będą się przewijały jakieś wątki z „Igne Natura…”, i jest parę wciąż interesujących nas rzeczy na „Trips Through Time and Lonelines”, choć gramy teraz mocniej i agresywniej. Nie jest to podyktowane modą. Jesteśmy po prostu dojrzalszymi muzykami. Wiesz, gdyby ktoś nam zarzucił, że jesteśmy w tym, co robimy, jacyś nieszczerzy, to takiego człowieka bym wyśmiał, a wyśmiałbym, bo mam proste argumenty. Już samo to, że gramy tyle lat, mimo problemów i zmian personalnych, czy z tymi próbami, o których wspominałem, to chyba o czymś świadczy, nie? My chcemy dalej grać i nas to jara…
To może teraz już dokończmy ten krótki przegląd materiałów, które mieliście. Proszę, żebyś dojechał do 1998 roku, bo wtedy zdaje się nastąpiła krótka przerwa…
OK., ale zanim przejdę do tych materiałów, to chciałbym coś sprostować. Przerwa była tylko i wyłącznie jeżeli chodzi o nagrania, czy nowe kawałki, bo przez ten czas od ukończenia w 1998 roku „Igne Natura…” zagraliśmy naprawdę sporo koncertów w całej Polsce, oraz m.in. kilka sztuk na Słowacji, gdzie świetnie nam się grało. I to nie była tak spora przerwa, jak sądzisz. Właściwie to był tylko niecały rok przerwy, kiedy były problemy ze składem, wykrystalizował się następnie nowy skład, a z tym nowe pomysły, i tylko to można uznać za jako taką przerwę. Ale my przez cały ten czas graliśmy mniejsze albo większe koncerty. Tak więc, nie zniknęliśmy całkiem. Przerwa dotyczyła tylko i wyłącznie nowych nagrań. A wracając już do naszej pełnej dyskografii. Mamy 1993 rok – debiutanckie demo „Death Comes Slow”, które było poprzedzone nagraniem w Domu Kultury w Lesku. Myśleliśmy nawet, że i to się ukaże, ponieważ nawet niezłej jakości było, ale końcem końców doszliśmy do wniosku, że warto wyłożyć parę groszy i nawet na tym czterośladzie nagrać materiał, żeby to naprawdę brzmiało dużo lepiej. Nagraliśmy wówczas materiał, który był wypadkową doom, death i thrash metalu. Ja od samego początku zawsze bardzo lubiłem eksperymentować z wokalami, i stąd pojawiły się już na tym materiale różne np. blackowe wstawki. Sądzę, że jak na owe czasy nikt w Polsce nie grał takiego miszmaszu różnych gatunków. A co ciekawe, mieliśmy bardzo dobre przyjęcie. Później była kolejna kaseta „Journeys Inside The Maze of Time” (demo '95), później była promóweczka w 1996 roku. Oba te materiały ukazały się nakładem Ceremony Records, jako kasetka „Trips Through Time and Lonelines” w 1997 roku. Wiesz, mimo że słychać wyraźne różnice między tymi dwoma materiałami, to myślę, że to była świetne podsumowanie 5 lat naszego grania na scenie metalowej. Zresztą prawdą jest, że do dzisiejszego dnia, kasetka ta jest najlepiej sprzedającym się materiałem Ceremony Records…
A czy ta firma jeszcze istnieje?
No niestety, nie istnieje. Tomek przez jakiś czas pracował w Pagan Recs., ale ostatnio dostałem nawet maila od niego, że odszedł od tej firmy. Ale cóż, dzięki temu materiałowi zaczęły się dla nas fajne rzeczy, zaistnieliśmy wyraźniej na scenie w Polsce, zaczęły się częstsze wyjazdy na koncerty, ludzie nas zaczęli rozpoznawać, a my zaczęliśmy zaznaczać swoje miejsce. Później natomiast przyszła płyta „Igne Natura Renovabitur Integra” CD (1998) Dogma Rec., o której wcześniej mówiłeś. Myślę, że to był też bardzo dobry materiał, zresztą prawie 2000 sprzedanych oficjalnie egzemplarzy, to chyba też o czymś świadczy.
Jak na podziemie to sporo.
Jak na podziemie i wytwórnię, którą ja ciągnąłem przez jakiś czas, to był bardzo dobry odzew. Zebraliśmy, powiem może nieskromnie, bardzo dużo pozytywnych recenzji, zarówno w naszym kraju jak i za granicą. Wcześniej nie chcieliśmy się porywać z motyką na księżyc i w związku z tym nie wysyłaliśmy za dużo materiału, ale przy okazji tego materiału stwierdziliśmy, że jest już właściwa pora, żeby i tam zaznaczyć jakoś swoją obecność. I muszę ci się przyznać bardzo szczerze, że było bardzo dobre przyjęcie tego materiału. Oczywiście dzisiaj bym zupełnie inaczej podszedł do tego materiału, ale wiesz, w zasadzie… po cholerę? To już chyba nie ma sensu…
A czy macie jakieś taśmy DAT, czy A-DAT, żeby to ewentualnie jeszcze raz miksować?
Mamy, mamy. Poza tym teraz nawet i z płyty istnieją takie techniki masteringu, że wiesz, można cuda na kiju robić z materiałem. Zresztą planujemy teraz taką re-edycję i chcemy dorzucić jako bonus do tego promo „Thorn in the side of my enemies” (z 2002 r. – przyp. Emanuel), no i zobaczymy, co z tego wyjdzie. A teraz nagraliśmy nowy materiał. Myślę, że bardzo dobry.
Mówisz o „Broken Immortality”?
„Broken Immortality”, tak… Myślę, że po raz kolejny postaraliśmy się udowodnić, że robimy coś swojego, nie tracąc przy tym jakiejś własnej tożsamości, nie tracąc dużo z tego, co graliśmy w przeszłości. Mimo wszystko to jest wciąż ten sam klimat, czy jak mi ktoś ostatnio powiedział, że mam w miarę charakterystyczny wokal, który da się rozpoznać… (lekki humor)
No to zawsze jest chyba miłe, nie?
No oczywiście, oczywiście…
Powiedz mi w takim razie, co planujecie robić z tym najnowszym materiałem studyjnym. Czy ktoś to wydaje, czy jeszcze jest to kwestia otwarta?
Porozsyłaliśmy trochę materiałów, czekamy jeszcze na odpowiedzi. Część już jakichś propozycji nadeszła, z tym że, przyznam szczerze, nie do końca nas satysfakcjonujących. Nie da się ukryć, że polski rynek fonograficzny kuleje, jest cholerna obecnie recesja i nawet za tak śmieszną kwotę, bo nagraliśmy „Broken Immortality” za około 4000 złotych…
A ile tam jest numerów, pamiętasz?
Czternaście, ale z tym, że 9 jest typowo metalowych, z jadem, z kopem, a pięć to jest kilka takich eksperymentów.
O, to ja chyba nie mam pełnej wersji… Ale muszę Ci powiedzieć, że to bardzo ładny wynik jest, bo wychodzi, niemal koszt tego znakomitego krążka, jakbyście go nagrywali prawie na setkę…
Ach, wiesz… Mamy po prostu bardzo dobry układ z właścicielem Manek Studio, a to wynika już z faktu, iż prawie wszystkie nasze dotychczasowe materiały nagrywaliśmy właśnie w tym miejscu. Przy okazji zareklamuję, bo warto. To jest bardzo dobre studio, o ile zespół wie, co chce osiągnąć, jakie brzmienie itd. To jest pełne pole do popisu, a przy tym jest bardzo tanie. I z właścicielem dogadaliśmy się na odpowiednią kwotę. Zostawiliśmy już w sumie troszkę pieniążków u niego, tak więc nie było większych problemów. Wiesz, poświęciliśmy naprawdę sporo czasu, bo to było grubo ponad sto godzin na nagranie tego materiału, ale nie dało się tego zrobić krócej i nawet się nie chcieliśmy do tego zabierać inaczej, bo jednak jest tam wiele smaczków, które, podejrzewam, słuchacze tego materiału odkryją dopiero za pół roku. Popracowaliśmy nad tym ciężko i nie jest to na pewno łatwa, prosta i przyjemna muzyka. Ale wiesz, generalnie jestem bardzo zadowolony z tej płyty. A jeżeli chodzi o wydawcę, to na razie wstrzymajmy się jeszcze. Jest za wcześnie na odpowiedź na takie pytanie. Ja dopiero jak podpiszę papierki, to wtedy będę pewny, że to wyjdzie.
No tak, jak się ma papier na ręce, to jest już inna rozmowa. A czy kiedyś próbowaliście wysyłać coś do dużych wytwórni?
Przyznam szczerze, że nie… Wiesz, jakieś kolosy typu Nuclear Blast, czy inne… Wiesz, nie wysyłaliśmy z jednego powodu. Znam trochę rynek muzyczny i w Polsce, i na świecie, i wiem, jaki jest odzew z takich wytwórni.
Nie lubią polskich kapel, czy jak?
To nie chodzi o to…
Trudno jest to wypromować?
Wiesz, jak ktoś nie jest znany na zachodzie, to wymaga wielkich nakładów finansowych. Trzeba naprawdę sporą kasę wyłożyć w to, żeby wypromować dany zespół. A wszystkie te firmy mają swoje zespoły, które prowadzą, i to już o ugruntowanej marce, i jest z nimi trochę łatwiej coś zrobić. A poza tym wszędzie, ale to wszędzie, również i w biznesie metalowym rządzą układy. Nie da się tego ukryć. Wysłaliśmy kiedyś do Osmose Recs. materiał, wiesz, wszystko było fajnie, ale „dziękujemy, bardzo dobry materiał, ale nie jesteśmy zainteresowani…”. To mi też daje dużo do myślenia, i żebyśmy chociaż mieli jakiegoś prężnego managera, jak dajmy na to Mariusz Kmiołek, który siedzi w tym biznesie i ma wiele kontaktów, to wtedy od razu jest zupełnie inna gadka.
Tak…
Natomiast, my takie biedne żuczki, to wiesz – na razie nadal musimy uderzać w małe wytwórnie, a myślę, że może z czasem… Wiesz, my się na pewno nie zniechęcimy (lekki uśmiech). Za bardzo nas rajcuje samo granie…
Z zdradź ile masz lat, i ile pozostali członkowie?
Jestem najstarszy z całego zespołu, mam trzydzieści lat…
No to pomału się już chyba starzejecie (śmiech)?
Nie…! Ja jestem właśnie dumny z tego, że pomimo iż lata upływają, ja jednak czuję w sobie jakąś energię wewnętrzną, power i taką siłę. Zresztą nigdy, nawet w czasach, gdy była cała masa problemów, nigdy nie pomyślałem, że przyszedł taki moment, żeby dać sobie spokój z graniem. Za bardzo mi to siedzi. Natomiast Konrad jest rok młodszy ode mnie, U'reck też, Jimmi z Pawłem są młodymi ludźmi, ale jakoś tak, wiesz co, szybko się ze sobą dogadaliśmy i zżyliśmy. Zresztą Jimmi grał kiedyś z nami kilka koncertów jako muzyk sesyjny, gdy któryś z naszych gitarzystów, bądź basistów nie mógł jechać na koncert. Jimmi zagrał z nami parę sztuk, i jakimś takim naturalnym posunięciem było, że wskoczył do nas w momencie gdy Daniel odszedł.
A mam teraz takie pytanie. Kto nagrywał partię basu na „I.N.R.I.”?
Spider (lekko zdziwiony pytaniem), nasz były basista…
Pytam ponieważ we wkładce jest wymienionych dwóch basistów…
Hej, hej, jeżeli już to dwóch klawiszowców… (śmiech)
No tak, dwóch klawiszowców… to w takim razie wróć… pytanie o klawiszowców…
Klawisze nagrywał U'reck, ale wiesz, w momencie gdy U'reck nagrywał klawisze, poznaliśmy się, to znaczy znaliśmy się już wcześniej, ale zapadła klamka, że Paweł będzie z nami grał, na razie na koncertach. Z U'rckiem znaliśmy się od paru lat. Znał on Neolith praktycznie od podszewki, i wiedział, o co nam chodzi, a poza tym uważam go za najlepszego muzyka w tym kraju, no wiem, że to odważne słowa, ale tak naprawdę jest, i wiedziałem, że U'reck spełni nasze oczekiwania i nagra klawisze na ten materiał najlepiej. No i tak się stało. Paweł przyglądał się temu, jak to robi U'reck, a później też bardzo dobrze sprawdził się na koncertach.
A ilu was jest teraz w składzie? Sześciu, pięciu, czy czterech?
(śmiech) Wiesz co? Jest sześciu, z tym że w chwili obecnej jest pięciu, bo mamy na chwilę obecną problemy z perkusistą. Kriss trochę inną drogę wybrał, zupełnie nie związaną z muzyką, no ale wiesz, może ja nie będę komentował tego, to jest jego wybór, jego życie, jego nałogi, itd.
A kto dzisiaj zagra z wami?
Yy… Płyta CD-R… (śmiech)
Jednym słowem sampler jakiś?
Nie, nie. Zagramy tylko i wyłącznie nowe numery posiłkując się ścieżkami studyjnymi z płyty „Broken Immortality”, wiesz, dzięki temu przynajmniej brzmienie się nie skaleczy.
Czyli jednym słowem pałker będzie z wami duchem…
Ehem… U'reck tak samo dzisiaj nie mógł przyjechać, gdyż niestety pracuje, i wiesz nie zawsze da się to pogodzić. Tak więc U'reck także będzie dzisiaj grać z playbacku…
No ciekawa jest postać waszego klawiszowca, gdyż on grał wcześniej w szeroko znanym w Polsce zespole…
Wiesz co, ja to mam nadzieję, że on gra dalej, bo tak prawdę powiedziawszy zespół Lux Occulta na razie zawiesił działalność, a nie zakończył. W tym momencie, z tego, co ja wiem, trwają rozmowy z niektórymi muzykami i być może, że zespół będzie istniał dalej. Być może nie będzie to zespół jak do tej pory, być może będzie to projekt studyjny, ale wiesz, w sumie nie jestem upoważniony do takiej informacji… Ale ja szczerze żywię taką nadzieję, że zespół Lux Occulta nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, trzymam kciuki za to, bo zawsze blisko byliśmy ze sobą, przyjaźniliśmy się, i myślę że tak już pozostanie.
Czy oprócz grania w Neolith, bawisz się, czy też poważnie traktujesz dziennikarkę, jeżeli to tak można nazwać, szczególnie radiową? Chciałbym, żebyś opowiedział, jak dokładnie wygląda Twoja praca w studiu, to znaczy, nie chodzi mi o opis pokręteł i kabli, tylko na czym to polega, jakie podstawowe warunki muszą spełniać kapele, żebyś je puścił, i mniej więcej, jaki to ma odzew…
Wiesz, z tym to jest w ogóle kawał historii, ponieważ ja od bodajże 1990 roku zacząłem pracę nad „Death Force Magazine”, wydałem trzy numery i od tego się zaczęło, cała ta przygoda. Później przez jakiś czas pracowałem przez ponad dwa lata w radiu Bieszczady, w Sanoku, w której prowadziłem audycję „Czady, Mroki i Gotyki”. Wiesz, nie chcę się tu przechwalać, ale naprawdę ta audycja miała dużą renomę. Dostawałem płyty z zagranicznych wytwórni, do których nigdy nie pisałem, a na nasze konkursy przychodziło więcej kartek i listów, niż na listy przebojów. Tak to się zaczęło, może przede wszystkim dlatego, że nie było jakichś ograniczeń w naszej muzyce, którą tam graliśmy w radiu Bieszczady, bo puszczaliśmy wszystko, od podziemnych klimatów, od mało znanych kapel, po rzeczy znane i uznane. Tak samo jest teraz w radiu Centrum w Rzeszowie, gdzie prowadzę audycję, która się nazywa „Ministerstwo łomotu”. Gramy praktycznie każdą muzykę, oprócz nu-metalu i jakichś pseudo-gotyckich wyjców, których po prostu nie znoszę, nie trawię i nigdy nie będę grać. A nabór zespołów jest prosty. Jeżeli zespół nagrał jakiś materiał, coś tam sobą reprezentuje, albo nawet jest to słaby materiał, ale już da się usłyszeć, że zespół jakoś podchodzi w miarę poważnie, że słychać, że ich to rajcuje. Gram i pomagam kapelom w ramach mojej audycji, a od przyszłego miesiąca ruszy program już dwóch godzin mojej audycji, tak że myślę, że będzie dobrze. Kurcze, zimno w tej salce…
A mogę ci pożyczyć, bo mam w torbie taką nu-metalowo-grunge'ową bluzę…
He… he… nie, nie – nie ma problemu (śmiechy)!
OK. Zanim puszczasz jakąś kapelę w radiu, to najpierw jakąś jednak eliminację robisz?
No, na pewno, na pewno… Chociaż zawsze staram się, żeby puścić choć fragment z każdego materiału, jaki przychodzi. Aczkolwiek muzycy nie zawsze mogą liczyć na przychylne zdanie z mojej strony. Między innymi przez to wiele osób mnie nie lubi, że staram się mówić, to co o danym materiale myślę. Ale nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Jeżeli coś mi się nie podoba, to nie będę tego owijał w bawełnę, że „fajnie, spoko stary, jest dobrze”, skoro nie jest dobrze…
OK. Puszczasz dany materiał, i co? Ludzie dzwonią do studia, piszą? Komentują to jakoś?
Zdarza się, że tak jest, ale to przeważnie w przypadku, kiedy chodzi o kapelę, która naprawdę fajnie gra. Poza tym pracuję w największym sklepie muzycznym w Rzeszowie i w ogóle w okolicy; niejednokrotnie zdarzało się, że zagrałem jakiś materiał, a później ludzie się mnie pytali, czy już jest płyta. Tak było np. z promówką Corruption i paroma innymi kapelami…
Czyli w pewnym sensie przyczyniłeś się…
Nie… no wiesz, to może duże słowa są, ale to jest miłe, jeżeli ja później to przekazuję ludziom z zespołów, że ludzie się pytają o płytę, co się dzieje, kiedy będzie… To jest chyba dla tych kapel miła sprawa, że się ludzie już pytają o nagrania, które oficjalnie jeszcze nie wyszły.
Zapytam może teraz o wasze poglądy stereotypowym pytaniem, o czym są teksty Neolith?
(chwila ciszy) Wiesz, staram się nigdy nie odpowiadać na to pytanie, bo dla mnie największą nagrodą jest, jeżeli ktoś siądzie i nad tymi tekstami pomyśli trochę. Poza tym ja piszę takie liryki, które nie są oczywiste, które można odbierać na różne sposoby, zresztą mówiłem Ci wcześniej, że nie chcę być jakimś prorokiem, mesjaszem, czy człowiekiem, który namawia ludzi do określonych zachowań. To są teksty o rzeczach, które ja przeżyłem, albo o myślach kołatających się mi po głowie, albo o tym, co chciałbym, aby się zdarzyło, ostatnio nawet coraz bardziej są one takie zeschizowane. Nie chcę, żeby to były takie rzeczy typu szatan blah blah blah, ma zajebiste rogi (śmiech), albo teksty o sprawach, które są mi zupełnie obce. Dlatego wzdrygam się na takie pytanie (śmiech), bo chcę żeby ludzie docenili to jakoś.
Jednym słowem, forma literacka.
W pewnym sensie tak, chociaż nie uważam siebie za jakiegoś poetę, ale faktem jest, że poświęcam dużo czasu na to pisanie. Nie inaczej było w przypadku „Broken Immortality”, myślę, że będzie to widoczne, kiedy każdy sobie zajrzy do tych tekstów. Zresztą pomagał mi w tłumaczeniach mój przyjaciel, anglista, który wniósł kilka istotnych poprawek, które lepiej oddawały sens moich wypowiedzi. Wiedziałem, że zrobi to naprawdę dobrze, bo znamy się jak łyse konie. Zrobiliśmy z tych tekstów naprawdę fajne rzeczy. Można znaleźć tam nawiązania np. do malarstwa… Ech, jest tam masa ukrytych obrazów. Ale jak ludzie te teksty odczytają, to już jest ich sprawa.
Zmienię na chwilę temat. Ostatnio czytałem w jakimś zinie papierowym straszną krytykę zinów działających w internecie. Ponieważ jestem przedstawicielem zina tego drugiego typu, chciałem się Ciebie zapytać o Twoją opinię na temat webzinów. Czy wierzysz w ich siłę?
Oczywiście, oczywiście, jak najbardziej. Dla mnie bez względu na to, czy jest to zin odbijany na xero, czy drukowany w pełni profesjonalny magazyn, czy magazyn internetowy, jeżeli tylko reprezentuje jakiś poziom, jeżeli tylko pisze obiektywnie, o ile indywidualne odczucia autorów można określić mianem obiektywnych, jeżeli stara się poważnie podchodzić do tej roboty, którą wykonuje, to oczywiście jak najbardziej. Wiesz każdy przejaw tzw. dziennikarstwa, jeżeli widać w tym zapał i zaangażowanie przede wszystkim, jest na plus. Chociaż nie ukrywam tego, że jestem człowiekiem starej daty, że największym sentymentem darzę te papierowe, kserowane. Mam w domu dosyć sporą kolekcję.
A jakie zwykle czytujesz?
Wiesz, ostatnimi czasy trochę wypadłem z pewnych klimatów. Było to związane zarówno z moim życiem osobistym jak i ponieważ bardzo intensywnie pracowaliśmy nad nowym materiałem Neolith przez ostatnie półtorej roku. Siłą woli musiałem odpuścić kilka spraw… No kiedyś było masę fajnych zinów, i to nie tylko w naszym kraju. Nie ma sensu, żebym przytaczał jakieś nazwy, bo zajęłoby to dużo czasu. Każdy zin, który nie jest pisany na byle maszynie, odbity na gównianym xero i nie zajmuje się pierdołami związanymi z makijażem zespołów uważam za w miarę dobry zin. Zin ma przekazywać pewne treści, ma przybliżać ludziom zespoły, płyty i koncerty itd., a nie zajmować się jakimiś propagandowymi rzeczami, które mi się kojarzą z komunizmem, czy czymś takim (lekki śmiech). Tak więc mój osobisty podział zinów polega na tym, że albo zin jest dobry, albo jest chujowy.
Jest taki pogląd, że dziennikarz muzyczny, to jest nieudany muzyk. W Twoim przypadku to jest tak, że jesteś muzykiem i dziennikarzem w jednym. Przychylasz się do takiego zdania?
Wiesz, nie mnie oceniać, czy jestem nieudanym muzykiem…
Ale czujesz się bardziej dziennikarzem, czy muzykiem?
Zdecydowanie muzykiem…
A więc jednak muzykiem…
Zdecydowanie muzykiem, chociaż dziennikarzem w pewnym sensie też, chociaż nie mam studiów dziennikarskich. Po prostu ja to lubię, dziennikarstwo siedzi głęboko we mnie.
W takim razie teraz mam pytanie do Ciebie, które mi wyskoczyło w trakcie korespondencji z kimś ostatnio. Czy może być dobrym dziennikarzem muzycznym człowiek, który nie zna nut, który nie ma pojęcia o… padł w trakcie tej korespondencji wyraz „synkopa”? Otóż dziennikarz muzyczny zapytał mnie, co to jest synkopa.
Słuchaj, jak najbardziej. Jak najbardziej, bo… (chwila zastanowienia)
Prezentuje vox populi jednym słowem?
Dokładnie. Wiesz, taka osoba nie rozbiera może utworów danego zespołu na czynniki proste i złożone. Po prostu albo mu się to podoba, albo nie. Podoba mu się np. że gitara w kawałku X…
…że ją słychać…
…że ją słychać, że jest fajnie, że jest dobry riff, który mu się podoba, który ma odpowiedni jad, odpowiedniego kopa – jemu się takie rzeczy podobają. I na podobne rzeczy zwraca uwagę przeciętny słuchacz.
A co w przypadku dziennikarza, który się zajmuje muzyką techniczną, a nie ma, powiedzmy, odpowiedniego przygotowania, czy kompetencji do odbioru takiej muzyki? Wiadomo, że muzyka taka nie trafia do zwykłych ludzi, tylko jednak do takich, którzy mają subtelne ucho i są w temacie obsłuchani.
Wiesz, co… (lekki śmiech). Ciężko jest mi coś stwierdzić, bo to jest kwestia indywidualnego odbioru danego człowieka. Dlatego mi jest ciężko powiedzieć. Ja muzykę odbieram w taki, a nie inny sposób. Nie zawsze staram się patrzeć na to, czy pisząc jakąś recenzję, czy wypowiadając się na dany temat pod kątem tego, jak dany kawałek został zrobiony z punktu widzenia muzyka. Może troszeczkę odbiegam od tematu, ale chcę wyjaśnić jedną sprawę. Momentami, owszem, jeśli to jest muzyka bardzo złożona, ciekawie zaaranżowana, albo jest muzyką typu sztuka dla sztuki, rozumiesz…
…tak, tak…
…to sądzę, że mogą się przydać takie rzeczy jak pewne wiadomości na temat teorii muzyki, itd. Ale dla mnie najważniejsze jest jakieś szczere odbieranie muzyki, jakieś szczere podejście, żeby nie rozbierać utworu na trend i aranżację itp., bo to nie o to chodzi. W tej muzyce trzeba zupełnie inaczej do tematu podchodzić. Wiesz, ja myślę, że dobry dziennikarz podchodzi do każdego zespołu w jakiś indywidualny sposób i z określonym dystansem, bo to jest też bardzo ważne.
Jednym słowem załagodziłeś mój spór z osobą, którą znasz (śmiech)… Chciałbym Cię zapytać teraz o coś innego. Czy idąc do sklepu kupić sobie płytę sugerujesz się recenzjami?
Wiesz, na pewno to jest ważne, bo jeżeli nie znam kompletnie zespołu, a przeczytam recenzję, która wychwala ów zespół, no to na pewno się zastanowię i jeżeli jest taka możliwość, to przesłucham sobie przynajmniej wcześniej. To na pewno jest ważne, aczkolwiek, wiesz… (śmieszek), ja już będąc tyle lat w branży, to już wiem, żeby nie podniecać się recenzjami pana X, czy pana Y, bo wiem, że mają oni odmienne podejście do muzyki. We wszystkim chodzi o to, żeby starać się wyważyć pewne kryteria, żeby nauczyć się podchodzić z dystansem do pewnych rzeczy, nie podjarać się jakimiś hurrarecenzjami, bo wiadomo, że wytwórnie płytowe, które wydają jakiś materiał, nie mogą napisać, że to jest średnia płyta, czy bardziej dosadnie powiedziawszy – chujowy materiał. Tylko zawsze będą się starali wychwycić jakieś pozytywne aspekty.
Czy uważasz się za człowieka szczęśliwego i spełnionego w życiu i w muzyce?
(śmiech) Trudne pytanie…no… Nie do końca, bo jednak zawsze brakuje mi jakichś rzeczy, spektakularnych sukcesów, jeżeli chodzi o Neolith. Jestem jednak człowiekiem o nakreślonej drodze. Wiem, co chcę robić. Zresztą myślę, że wszyscy w kapeli mamy ugruntowane poglądy w wielu kwestiach, i wiemy, co chcemy grać. A co mnie bardzo cieszy w pewnym momencie włączany jest pewien spontan. Nie ma wykalkulowanej precyzji, kunktatorstwa, tylko poza umiejętnościami technicznymi, jest miejsce na żywioł, pasja i chęć do grania. Myślę, że to jest najważniejsze, że chcemy grać. Chcemy nagrywać coraz lepsze materiały, a jeżeli jeszcze to się dodatkowo ludziom podoba, to jest zajebiście. Przyznam ci się szczerze, że zagraliśmy już parę koncertów i jakoś nie przypominam sobie takiego, na którym bylibyśmy olani, albo było jakieś nijakie przyjęcie. Zawsze była jakaś nawet ta garstka, 20-30 osób, która stwarzała atmosferę pod sceną, i to jest ważne. Dla takich ludzi warto żyć i tworzyć tę muzykę.
A nie boisz się, że wypstrykacie się za szybko z pomysłów po czymś takim jak „Broken Immortality”?
Myślę, że nie, bo już powstają nowe numery, myślimy już nad nowym materiałem…
Czy umiesz przewidzieć w jaką stronę pójdziecie?
Hm, na pewno będzie to nadal podobne jakoś granie do tego, co robimy dotąd, a więc w pewnych określonych ramach, ale z nieprzewidywalnym klimatem. Pewnie będzie w tym ta motoryka, czad do przodu, ale będzie tam mimo wszystko mroczny klimat, bo tego nie da się wykorzenić z naszych głów i spod palców. Wiesz, w obecnej chwili nie powiedziałbym, że jesteśmy w stanie nagrać materiał o wiele lepszy niż „Broken Immortality”. Ale myślę, że za jakiś czas już będziemy do tego gotowi…
A jak byś spróbował określić waszą muzykę innymi terminami niż doom, czy death osobie, która nie bardzo zna się na muzyce, ale zna się na malarstwie, rzeźbie, itp.?
(śmiech) Wiesz, trochę wyprzedziłeś moją odpowiedź… Wiesz to się wszystko wiąże. To znaczy, uważam, że nasza muzyka jest muzyką zdecydowanie metalową, ale zahaczającą o różne obszary percepcji związane z odbieraniem sztuki. Można to właśnie porównać do malarstwa…
A jaki okres?
(głośny śmiech) Wszystkiego po trochu… Wiesz, w kilku recenzjach wcześniejszych materiałów, pojawiały się stwierdzenia, że zespół Neolith gra muzykę, którą nie łatwo jest określić. Dla mnie to jest też bardzo fajna i budująca sprawa. Wiesz, oczywiście w dalszym ciągu zahaczamy o black, o death, czy np. thrash metal, bo na takiej muzyce się wychowaliśmy, takiej słuchamy, ale na nowych numerach pojawiają się np. wstawki jazzujące…
Właśnie na to zwróciłem uwagę w recenzji tego nowego stuffu…
Ja myślę, że to jest kwestia otwarcia na inne rzeczy. To jest przede wszystkim muzyka metalowa, ale czerpie garściami z innych dziedzin sztuki.
Neolith jest oczywiście waszą bazą. Ale czy umiesz powiedzieć za siebie i pozostałych członków zespołu, w jakich projektach nie związanych z waszym gatunkiem byście się z powodzeniem mogli sprawdzić?
Ja myślę, że jesteśmy na tyle dobrymi instrumentalistami, oraz ludźmi o otwartych horyzontach, że niezobowiązująco i na boku dobrze by nam się grało takie rzeczy jak: jazz, heavy metal i muzykę industrialną… prawie każdy gatunek nie licząc nu-metalu, pseudo-gotyku, disco polo itd. W zdrowych ramach myślę, że muzyka nie ma granic. Jakbyś bardzo uważnie się wsłuchał we wszystkie nasze materiały, to otarłbyś się o bardzo różne tematy. Poszukiwaliśmy przez wiele lat różnych rozwiązań, i o klimaty chore się ocieraliśmy w niektórych motywach i o folkową muzykę. Generalnie lubimy hym przypierdolić z grubej rurki, ale nie boimy się jakichś wycieczek, skoków na boki. Oczywiście w ramach zdrowego rozsądku i dobrego smaku.
Czyli jednym słowem z serducha… Ok. Nie chcę ci teraz zawracać dupy, bo pewnie macie tam przed występem jakieś narady wojenne… Życzę wam dzisiaj dobrej zabawy!
Nie, nie zawracasz. Dzięki za zainteresowanie twórczością Neolith.
To ja dziękuję za wywiad.
KONTAKT:
neolith@interia.pl
Grzegorz „Levi” Łukowski,
P.O. Box 243,
35-959 Rzeszów.
http://www.neolith.pl
Dyskografia NEOLITH:
„Death Comes Slow” MC demo (1993)
„Journeys Inside The Maze of Time” MC demo '95
„Promo`96” MC demo (1996)
„Trips Through Time and Lonelines” MC (1997) Ceremony Rec.
„Igne Natura Renovabitur Integra” CD (1998) Dogma Rec.
„Thorn in the side of my enemies” CD Promo 2002
“Broken Immortality” 2003?
Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony internetowej NEOLITH.