„Ram It Down” z pewnością jest jedną z najlepszych płyt Judasów. Na pewno gorszą niż „Panikller”, na pewno lepszą niż „Point Of Entry”, na pewno równie dobrą, jeśli nie lepszą niż „Defenders Of The Faith”. Po raczej komercyjnym i klawiszowym albumie „Turbo” chłopaki znów wrócili do Heavy Metalu. Momentami bardzo szybkiego, wręcz speedowego, a czasami do toczącego się jak walec, który zgniata wszystko po drodze. Ten album można określić jako swoisty wstęp do „Painkillera”. Już słychać TEN styl gry, ale jednocześnie słychać też odniesienia do poprzednich albumów (co było do przywidzenia :-).
Muzycy Priesta zawsze byli świetnymi technikami, co doskonale słychać na tym albumie. Ciekawe riffy, finezyjne i szybkie sola, no i TEN wokal. Pan Halford śpiewa cudownie. Wysoko, mocno, ze świetnym wibrattem. Muzyka ta tworzy niesamowity klimat. Już od pierwszego wrzasku rozpoczynającego utwór tytułowy słychać, że zespół rozpiera niewyobrażalna wręcz energia. Są nią naładowani i lada moment wybuchną jak bomba atomowa.
Utwory z tej płyty można podzielić na dwie grupy. Typowe heavymetalowe kawałki i trochę lżejsze, komercyjne rockery. Te pierwsze dumnie reprezentuje kawałek tytułowy, ze świetnymi solami (jak oni to robią…?) i zadziornym wokalem Roba. Bez zbędnego gadania można uznać ten utwór za arcydzieło. Podobnie jest z drugim utworem, który zwie się dumnie „Heavy Metal” (co to może znaczyć? :-). Glenn robi niesamowite spustoszenie swoimi solówkami. Młóci, aż iskry lecą, a Rob śpiewa naprawdę fajny tekst. „Hard As Iron” strasznie pędzi. Smaczku dodają mu efekty pozamuzyczne, typu uderzenie pioruna, czy trzęsienie ziemi. No i ten chóralny refren! „Blood Red Skies” jest taką „nowoczesną” balladą. „Nowoczesną”, bo brzmienie basu i bębnów jest jakieś takie elektroniczne. Prawdopodobnie pozostałości z „Turbo”. Album zamyka walec „Monster Of Rock”. Łudząco podobny jest do utworu tytułowego z nowej płyty Manowar (Rytmika, częściowo wokal). Z tym, że Manowar nie ma TAKICH gitarzystów…
Drugą grupę dumnie reprezentują utwory „Love Zone”, „Love Me To Death”, „Come And Get It”, „I'm a Rocker”. Wszystkie mają fajne riffy, chóralne refreny i taki „amerykański”, klimat. Są po prostu lżejsze niż powiedzmy „Heavy Metal”. Osobnym tematem może być kawałek „Johnny B. Goode”. Świetny cover Chuck'a Berry'ego (Nie wiecie kto to? Wiecie!!! A jeśli nie, to zgłębiać historię rocka!!!), zagrany ciężko i z polotem + fajnie odśpiewany przez zespół refren.
Ten album to już klasyka. Ma już 14 lat, czyli mniej więcej tyle co czytelnicy Powermetalzone (no dobra, żartowałem :-). Jest jednocześnie biblią Heavy Metalu i wiele zespołów, czasami nieświadomie, korzysta z patentów zawartych na niej. A korzystać jest z czego. Bo fajnie by było, gdyby wszystkie zespoły grały z taką energią i radością jak Judasi. I tu najwłaściwszy jest cytat: „An armour plated raging beast, that's born of steel and leather. It will survive against the odds, stampedning on forever”. Taak. Póki takie płyty będą nagrywane, to Heavy Metal na pewno nie umrze. Keep it heavy!!!