Są soundtracki pisane przez jednego człowieka (John Williams – mistrz gatunku). Są soundtracki pisane przez jedną kapelę i są też będące zlepkiem różnych, czasem skrajnie różnych wykonawców (niemniej udane Trainspotting). Są takowoż czynione z jajem, gdzie główną rolę grają piosenki z filmu (South Park: Bigger, Longer & Uncut). Ale trafiają się też czasem ścieżki dźwiękowe, które wypełnia muzyka stworzona przez kilku ludzi, lecz która jest spójna i doskonale oddaje charakter filmu.
Tak jest w tym przypadku. The Million Dollar Hotel to obraz niezwykły. Tak samo niezwykła jest ilustrująca go muzyka. Głównymi aktorami na tym soundtracku jest U2 (Bono jest autorem sceniariusza do filmu, swoją drogą) oraz Daniel Lanois. To właśnie oni stworzyli na potrzeby filmu The Ground Beneath Her Feet, Never Let Me Go, Stateless czy The First Time – piosenki i kompozycje, które urzekają także w oderwaniu od obrazu, lecz w połączeniu z nim zyskuje wiele na sile. Dawno nie słyszałem, żeby muzyka tak kapitalnie współgrała z tym, co dzieje się na ekranie. Owszem, mamy do czynienia z podobnym odczuciem, kiedy słuchamy dzieł mistrzów muzyki filmowej, lecz rzadko w przypadku, gdy odpowiedzialna jest za to grupa rockowa (grupy).
Z drugiej strony wydaje się absolutnie zrozumiałe, że ów soundtrack tak wyśmienicie współgra z obrazem filmowym – kto w końcu zna scenariusz i wszystkie jego zakręty, niźli autor? Nie znam więcej takich przypadków, gdy osoba odpowiedzialna za powstanie scenariusz jest jednocześnie autorem muzyki.
Prócz wspomnianych utworów sygnowanych przez Bono lub U2 lub Bono z Danielem Lanois, mamy jeszcze Satellite Of Love Lou Reeda w wykonaniu Milli Jovovich – wykonaniu bardzo frapującym, lecz jednako intrygującym. Ponadto otrzymujemy porcję muzyki typowo ilustracyjnej autorstwa niejakiej The MDH Band, za którą kryją się muzycy U2 (MDH to Million Dollar Hotel przecież…). A na deser jest jeszcze jajcarska pół-hiszpańska wersja Anarchy In The USA w wykonaniu znanego skądinąd Tito Larrivy (występował jako aktor na przykład w Od zmierzchu do świtu albo Prawdziwych historiach Davida Byrne'a). Jak dla mnie, jeden z ciekawszych soundtracków w ogóle.
ocena: 4/5