SEPTIC FLESH „Ophidian Wheel”
Ophidian Wheel to trzeci długograj greckiego bandu pod wodzą Chrisa Antoniou. Septic Flesh już co prawda nie istnieje, ale pozostała po nich świetna muzyka (z Sumerian Daemons i Revolution DNA na czele) oraz side project Chrisa, Chaostar, który z biegiem lat rozwinął się w pełnoprawną formację nagrywającą coraz lepsze albumy.
SERAPHIM SHOCK „Red Silk Vow”
Bardzo lubię, gdy wpadnie mi w ręce album zupełnie mi nieznanego zespołu – ba, nawet nie kojarzącego się z żadna sceną – i okazuje się, że jest to pozycja nie tylko ponadprzeciętna, co potrafiąca na dłużej zagościć w moim odtwarzaczu.
.
VITAL REMAINS „Forever Underground”
Za co lubię Vital Remains? Za to, że wychodząc z dość ograniczonej formy, jaką jest death metal, potrafią pójść o krok dalej i stworzyć album, który powala na łopatki potęgą brzmienia, uderza bezlitośnie między oczy zwartymi riffami i wściekłym wokalem, a obok tego frapuje niesamowicie selektywnym brzmieniem i z łatwością lawiruje po meandrach muzyki wplatając elementy stylów skrajnie od death metalu różnych. Na Forever Underground znajdziemy bowiem miażdżące legiony deathowych gitar, które przetaczają się przez głośniki niczym wehrmacht przez słowiańskie krainy, tudzież piekielne zastępy przez nieskalane niebiesia, by za chwilę natknąć się na dźwięki z zupełnie innej bajki.
COALESCE „There Is Nothing New Under The Sun”
Amerykańscy hardcore’owcy z Coalesce wpadli byli pewnego dnia w 1999 roku na pomysł zarejestrowania oraz wydania krótkiej płytki, która zawierałaby ich wersje siedmiu klasycznych kawałków z repertuaru legendy rocka, Led Zeppelin. Jak sobie wymyślili, tak też uczynili i światło dziennie ujrzał albumik, który w ich dyskografii stanowi ledwie przerywnik, ale który jednocześnie pokazuje kolejny sposób, w jaki można przerobić dorobek Zeppelinów – tyle przecież razy przerabiany, żeby wspomnieć choćby o wersjach reggae’owych w wykonaniu Dread Zeppelin…
ROCKBITCH „Motor Driven Bimbo”
Rockbitch nie jest przeciętna przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze – w jej skład wchodzą same panienki (chyba tylko okazyjnie dołącza do niech facet).
DESPERADOS „The Dawn Of Dying”
Pewnie nie każdy fan niemieckiej legendy thrashu, Sodom, wie, że niejaki Tom Angelripper – w swej macierzystej formacji obsługujący wokal oraz bas – wziął się swego czasu udzielił w intrygującym projekcie sygnowanym nazwą, nie bez powodów, Desperados. Projekt ów okazał się intrygujący, ponieważ śmiało i bez kompleksów połączył dwie zupełnie różne stylistyki i klimaty – country & western oraz thrash, czy raczej ogólniej metal.
ULVER „Blood Inside”
Przy pierwszym przesłuchaniu album przytłacza wielością odniesień, wielopoziomowymi inklinacjami, wpływami mnóstwa różnorodnych gatunków, cytatami z innych artystów. Przy kolejnym kontakcie w głowie słuchającego zapalają się lampki: ambient, eksperyment, industrial (śladowo), noir (klimat, bo żaden to styl, lata 30.), muzyka progresywna (bez rozróżniania – rock, metal, pop, techno), elektronika (różne odcienie – od muzyki relaksacyjnej aż po power electronics).
LACRIMOSA „Lichtgestalt”
Bez przesadnego medialnego szumu ukazała się była oto w początku maja nowa płytka legendy niemiecko-fińskiej. Ukazała się i niczym nowym nie zaskoczyła – istnieje opcja, że zaskoczyć nie miała.